Morawiecki jak rekin z Wall Street. On zarobił, ty straciłeś

Konrad Bagiński
26 stycznia 2023, 15:31 • 1 minuta czytania
Morawiecki wsadził swoje pieniądze tam, gdzie wedle publicznie dostępnych informacji, zarobić się nie dało. Dzięki wiedzy niedostępnej dla zwykłego Polaka udało mu się nie tylko zabezpieczyć majątek przed inflacją, ale i go pomnożyć. Urósł nam nasz rodzimy Gordon Gekko, mówiący "chciwość jest dobra"?
Morawiecki wykorzystał niedostępną dla innych wiedzę, by zarobić zawrotną sumę na swoich obligacjach. Niemal jak Gordon Gekko z filmu "Wall Street" mat. pras. / Łukasz Gdak / East news
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

W innych realiach fakt, że Morawiecki zarobił ileś pieniędzy na obligacjach, średnio by mnie obchodził. Jego pieniądze, niech robi z nimi, co chce. Ale sposób, w jaki to zrobił, budzi – nie tylko moje – wątpliwości. Podobnie zresztą jak afera z udziałem jego i jego żony, dotycząca kupionych okazyjnie działek. Kupionych od księdza umoczonego we współpracę z peerelowską bezpieką.


Ale wróćmy teraz do obligacji premiera. Czemu mnie to irytuje? Bo Morawiecki ewidentnie skorzystał z wiedzy dostępnej tylko jemu i wąskiemu gronu władzy w Polsce. Przypomnijmy sobie grudzień roku 2021. Amerykański wywiad miesiąc wcześniej, w listopadzie, przekazał swoim sojusznikom informacje o tym, że Putin na serio planuje zaatakować Ukrainę.

Co zrobił premier? Przygotował Polskę na falę uchodźców? Opracował plany przekazania sąsiadom broni? Wprowadził jakiś stan wyjątkowy w armii? Nie, kupił sobie obligacje. Obligacje zależne od inflacji, która w przypadku wojny w Ukrainie po prostu musiała poszybować w górę. Przypadek? Nie sądzę.

Co więcej, jego rząd prowadził ciągle działania przeciwko Unii Europejskiej, co musiało niebywale radować Kreml. Oskarżał UE o wzrost cen energii, przyjmował z honorami Marine Le Pen, sojuszniczkę Putina.

Co jeszcze wiedział Morawiecki?

W grudniu 2021 inflacja wynosiła 8,6 proc. Od kilku miesięcy prezes NBP mówił, że podwyżka stóp procentowych byłaby szkolnym błędem, że byłaby nierozsądna. Później zaklinał, że inflacja jest przejściowa. I że w 2022 i 2023 będzie się utrzymywała w celu NBP, czyli sięgnie maksymalnie 2,5 procent z 1 procentem wahania.

Dziś wiemy, że były to kompletne bzdury, a inflacja nie słuchała Glapińskiego i rosła sobie w najlepsze. W listopadzie dobiła do 7,8 proc., ale Glapiński ciągle gadał o tym, że od stycznia zacznie spadać. No i podkreślał, że stopy procentowe nie będą rosły. Kto w tych warunkach kupiłby obligacje oparte o wskaźnik inflacji albo o WIBOR, zależny od wysokości stóp? Morawiecki kupił. Przypadek? Nie sądzę.

Morawiecki jako premier ma dostęp do wszystkich danych, prognoz i przewidywań. Na skinienie ma całe sztaby analityków. Co wiedział o inflacji? Musiał wiedzieć, że będzie rosnąć (rosnąć znacznie i długo), bo inaczej nie kupiłby tych obligacji.

Wiecie, co kupił Morawiecki?

To nie zwykłe papiery, które Skarb Państwa wykupuje po kilku latach. Te, które nabył premier, są wyjątkowo specyficzne. Na początku nie dają zarobić, można na nich wręcz stracić. Dość powiedzieć, że gdyby ktoś kupił takie obligacje w tej chwili, niechybnie wyszedłby na nich na minus.

Przypomnijmy: Morawiecki za 2,3 mln zł kupił 3-letnie obligacje oszczędnościowe oparte o WIBOR, za kolejne 2,3 mln zł nabył 4-letnie obligacje oparte o regułę, że w pierwszym roku oprocentowanie wynosi 1,3 proc., a potem jest oparte o wskaźnik inflacji podawany za poprzedni okres. W obecnej sytuacji można uznać, że był to strzał w dziesiątkę. Przypadek? Nie sądzę.

Ale gdyby słuchać Morawieckiego, można by uznać, że po prostu miał szczęście. W zasadzie to przechodził obok banku i coś go tak tknęło, żeby kupić obligacje oparte o WIBOR i poziom inflacji.

Ależ skąd miałem wiedzieć, czy ja jestem jasnowidzem? Czy ktokolwiek na świecie przewidział to, co się dzieje w tym roku, w zeszłym roku? Każdy, kto się interesuje ekonomią, wie doskonale, że jest to po prostu niemożliwe. Każdy, kto się interesuje rzeczywistością, wie, że tylko jasnowidzowie – jeśli ktoś w nich wierzy – mogą takie rzeczy przewidywać – mówił premier na kanale YouTube Przygody Przedsiębiorców.

– Nawet mi przez głowę nie przeszło w zeszłym roku, kiedy kupowałem polskie obligacje, że najbezpieczniejsza, najbardziej normalna, taka do której zachęcam, inwestycja, może być przedmiotem takiego przewrotnego, można powiedzieć, wręcz perwersyjnego ataku. Zresztą słyszałem, że politycy opozycji też kupili obligacje – mówił szef rządu.

Nie wiem, czy premier naprawdę ufa w to, że uwierzymy, iż człowiek publicznie opowiadający, że inflacja nam nie grozi, przypadkiem kupił obligacje chroniące przed inflacją? Przecież te antyinflacyjne papiery na początku nie dają zysku, tylko stratę. Ale kiedy inflacja się rozkręci, pozwalają zarabiać naprawdę świetnie. Przypadek? Nie sądzę.

Jak szacuje portal Wyborcza.biz, w 2023 r. uśredniona stopa zwrotu z 4,6 mln zł inwestycji premiera wyniesie 10,4 proc., czyli 477,2 tys. zł. Składają się na to 347 tys. zł z obligacji czteroletnich i 130,2 tys. zł z tytułu obligacji opartych na WIBOR-ze. Mniej więcej tyle zarobi premier.

Nasz premier jak Gordon Gekko

I to mi się w jego zakupach nie podoba. W obrocie giełdowym istnieje pojęcie insider tradingu. To w dużym skrócie handel akcjami firmy, o której ma się wiedzę niedostępną dla zwykłych ludzi. W 1987 roku na ekrany wszedł film "Wall Street", w którym Michael Douglas grał maklera Gordona Gekko. Dostał za tę rolę Oskara.

Grał zepsutego do szpiku kości człowieka, wykorzystującego każdą możliwość do zarobienia, nawet jeśli wiązało się to z doprowadzeniem przedsiębiorstwa do upadłości. Gordon Gekko, z życiowym mottem "Greed (...) is good" ("chciwość jest dobra") poszedł siedzieć właśnie za insider trading.

U nas polityk wykorzystujący poufne informacje do zabezpieczenia swojego majątku i zarobienia pieniędzy w sytuacji, gdy przeciętny obywatel traci, udaje Greka, chociaż przez tę maskę widać oczy Gekko.