Zakupy w Lidlu to sport ekstremalny. Sam nie wierzę w to, co zobaczyłem
Podjeżdżam pod Lidla. Akurat w nim najwygodniej mi robić zakupy, mam go po drodze z pracy do domu. Biorę wózek, przypominam sobie o tym, że nie wziąłem biletu z parkomatu. Na szczęście jest do tego aplikacja, kilka klików i załatwione.
Przed wejściem do sklepu rozglądam się jeszcze, czy po parkingu nie grasuje jakiś kontroler. Ostatnio jedna pani skarżyła się, że dostała "mandat" w czasie gdy poszła do parkomatu. Wyjaśniłem jej, że może wysłać ten bilet mailem, najlepiej ze zdjęciem paragonu i kara zostanie anulowana.
Dobra, robię szybkie zakupy. Wszystko idzie gładko, zapłacone. Kilka dni wcześniej, gdy przykładałem kartę do czytnika, kilka kas dalej jakiś facet przeskoczył przez zamkniętą bramkę. Zahaczył o nią siatką, rozsypały się paczki wędlin i serów, pękła jakaś flaszka. Uciekł, ochrona rzuciła się za nim w pogoń. Popatrzyłem na panią Halinę, kasjerkę, z którą lubimy sobie czasem chwilę pogawędzić. "Coraz częściej" – powiedziała cicho.
Chciałem nie zauważyć kupki ogonków od pomidorów skrzętnie odłożoną w jednym z kartonów na dziale z warzywami. No żesz... kto normalny urywa ogonki? I co z tego ma? 3 dekagramy na kilogramie? 50 groszy na produkcie za 20 złotych za kilo? Chciałem nie widzieć zrzuconej, może przypadkiem bluzy. Inni jej nie widzieli, ja podniosłem.
Wychodzę i prawie wbijam się wózkiem w zaparkowane tuż pod drzwiami auto. Pisałem już o tym problemie. Coraz więcej ludzi nie chce przejść 20 metrów i woli zaparkować pod samym wejściem, gdzie miejsc parkingowych już nie ma, bo być ich nie może. Nie pozwolą na to przepisy przeciwpożarowe, to utrudniałoby ewakuację. Tym razem "sprytni" kierowcy przeszli samych siebie.
Największy cwaniak zaparkował na trzeciego. Serio – parking się skończył, a ci ludzie zajęli jeszcze kolejne trzy wyimaginowane miejsca. Rozglądam się. 10-15 metrów dalej jest pełno wolnych miejsc. Nie pada deszcz, nie ma huraganu, nie trzaska 20-stopniowy mróz. Można naprawdę przejść ten kawałeczek.
Pakuję zakupy do auta i wracam odstawić wózek. Na miejsce parkingowe dla rodzin z dziećmi podjeżdża młodziak w BMW. Sam. Dzieci nie ma. Szybko rusza do sklepu. Kawałeczek dalej jest ciągle kawał wolnego parkingu.
Próbuję odstawić wózek a tu niespodzianka. Ktoś połamał te wtyczki, które pozwalają na oddanie wózka i odzyskanie monety. I to w dwóch rzędach wózków. Rozglądam się, zza rogu wyglądają trzy pary przekrwionych oczu. Miejscowi wózkowi. Często proponują zmotoryzowanym, że odstawią wózek na miejsce, przywłaszczając sobie monetę.
Niedawno jeden obraził się na mnie i strzelił popisowego focha, kiedy odmówiłem. A już ciągnął wózek...
Udało mi się wcisnąć wózek w trzeci szereg, chociaż nie było łatwo wykręcić w ciasnej przestrzeni. Kolejna osoba już pewnie nie da rady wjechać i natnie się na połamane wtyki.
Wróciłem wyczerpany psychicznie. Zacząłem się zastanawiać, co jest z nami nie tak? Kiedy zupełnie elementarna uczciwość przestała być czymś normalnym? Jak to się stało, że znów stajemy się narodem cwaniaków i kombinatorów? I to w sytuacjach kompletnie prozaicznych, praktycznie bez znaczenia.
Jak to możliwe, że z jednej strony jesteśmy w stanie pomóc milionom sąsiadów z Ukrainy, robić im kanapki i przyjmować do swoich domów a z drugiej oszukujemy samych siebie na jakichś pierdołach?
Co szwankuje?
Lidl jest tu tylko przykładem. To po prostu sklep, w którym najczęściej robię zakupy. Ale dobrze wiem, że coraz częściej do podobnych sytuacji dochodzi w innych sklepach. Na potęgę okradane są Żabki i inne mniejsze czy większe punkty.
Co rusz można wleźć w zaparkowaną na środku chodnika hulajnogę. Są chodniki, którymi nie da się przejść, bo zastawili je kierowcy. Jeśli ja mam gdzieś jechać autem, to przede wszystkim kalkuluję, czy uda mi się łatwo zaparkować w okolicy. Inni nie mają takich rozterek.
I to nie jest tekst o mnie. Nie jestem aniołem, obywatelem hiperporządnym. Nie jestem też na tyle stary i marudny, by czepiać się kogoś za byle pierdoły. Skoro zauważam, że coś jest nie tak, to znaczy, że coś gdzieś zaczęło w nas szwankować. I boję się, żeby nie psuło się bardziej.