"Sasinomika", czyli jak wyprowadzić w pole 38 mln ludzi. Tego mógł dokonać tylko on [FELIETON]

Konrad Bagiński
30 sierpnia 2023, 06:07 • 1 minuta czytania
W Polsce mamy nowy system gospodarczo-ekonomiczny. Nazywa się "sasinomika". Polega na tym, że rząd generuje jakiś problem, dzielnie znajduje jego rozwiązanie, zapłacić za to ma ktoś inny. Ale dziwnym trafem płacą za to obywatele. Wytłumaczę to wam na przykładzie brakującego węgla, za który płacimy dziś w rachunkach za prąd.
Najlepszym sposobem na osiągnięcie celu przeciwnego do zakładanego jest danie tej sprawy Sasinowi. Jacek Dominski/REPORTER
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Pamiętacie, jak w zeszłym roku rząd rękami Jacka Sasina sprowadził do Polski miliony ton niepotrzebnego nikomu węgla? A potem Jacek Sasin opowiadał, że to była wyjątkowa sytuacja, bo teraz to polskie kopalnie przecież zwiększą wydobycie i już nie trzeba będzie kupować węgla z zagranicy. Pamiętacie? Teraz się trzymajcie: wydobycie węgla wcale nie wzrosło, bo spadło.


Jak to możliwe? Odpowiada za to "sasinomika", czyli prowadzone przez ministra działania. Ja wiem, że znudziły się wam już tytuły w stylu: Sasin znów nie dał rady, nie dowiózł, znów zepsuł. Pamiętacie przecież wybory kopertowe, gdy na polecenie premiera przewalił 70 mln złotych. Wszyscy pamiętamy [*]

Sasin: polskiego węgla będzie więcej

Ale wracając do tematu: rok temu w pewnym momencie rząd zauważył, że z węglem na zimę będzie problem. I co zapowiedział? Że przecież polskie kopalnie mogą zwiększyć wydobycie. Pomysł genialny w swojej prostocie, ale... kompletnie do kitu. Z dwóch powodów. Wydobycia nie da się zwiększyć z dnia na dzień czy z miesiąca na miesiąc.

A poza tym w Polsce wydobywa się przede wszystkim węgiel dla elektrowni – ten drobny, a nie ten gruby do palenia w domowych piecach. Tego pierwszego nigdy nam nie brakowało, drugi musieliśmy importować. A że szedł głównie z Rosji, to nie ma się co dziwić, że go w zeszłym roku zabrakło.

No ale przecież minister Sasin ogłosił ambitny plan. W październiku ogłosił, że wydobycie węgla w Polsce będzie wyższe.

– W tym roku nie tylko uda się utrzymać poziom wydobycia, ale nawet nieco go zwiększyć – przekonywał wicepremier goszczący wówczas w Otwocku. A wcześniej, w maju, opowiadał, że w 2022 roku wydobycie wzrośnie o 1-2 mln ton.

Efekt? Polskiego węgla jest mniej

O tym, że Sasin gada głupoty, mogliśmy się przekonać już dzień po październikowej zapowiedzi. Wtedy okazało się, że mamy najniższe zapasy od 15 lat. Takiego psikusa spłatała Sasinowi Agencja Rozwoju Przemysłu, która opublikowała twarde dane. Najwyraźniej nie podzieliła optymizmu Sasina i stwierdziła, że wydobycie węgla w Polsce maleje.

W sierpniu 2022 wyniosło 3,8 mln ton, przy 4,27 mln ton w analogicznym okresie 2021 r. W tamtym czasie mieliśmy też najniższe od 15 lat zapasy węgla, szacowane na 1 milion ton. Rok wcześniej było to 4,41 mln ton węgla.

Dobra, pisaliśmy o tym, że górnicy na słowa Sasina popukali się w głowę i stwierdzili, że bez potężnych inwestycji to oni wydobycia nie zwiększą. Sasin miał więc rok na sypnięcie kasą, w końcu obiecał, że wydobycie będzie większe. W sukurs przyszedł mu prezes Polskiej Grupy Górniczej, który ogłosił gotowość wydobycia 1 mln ton więcej.

"Sasinomika" w akcji

I stało się tak, jak można było przewidywać. Najlepszym sposobem na osiągnięcie celu przeciwnego do zakładanego jest danie tej sprawy Sasinowi. W sumie można nawet dawać Sasinowi cele właśnie po to, by ich nie spełnił. Jest jak precyzyjnie zaprogramowany mechanizm, przeznaczony do jednego: sabotowania pierwotnego planu. Jest jak postać z "Paragrafu 22".

W ciągu ostatniego roku wydobycie węgla w Polsce nie zwiększyło się ani o jotę. Ba, poważnie spadło. W I połowie 2023 r. polskie kopalnie wyprodukowały prawie 4,7 mln ton węgla kamiennego mniej niż w porównywalnym okresie 2022 r., a sprzedaż węgla była mniejsza prawie o 6,4 mln ton – podała Agencja Rozwoju Przemysłu. W czerwcu miesięczna sprzedaż węgla była rekordowo niska.

W pierwszym półroczu 2023 r. wielkość krajowego wydobycia węgla przekroczyła 23,2 mln ton wobec blisko 27,9 mln ton w pierwszym półroczu 2022 r., a sprzedaż zbliżyła się do 22 mln ton wobec niespełna 28,4 mln ton przed rokiem. W skrócie: rok do roku wydobycie było mniejsze o 16,8 proc., a sprzedaż o 22,5 proc.

W teorii jest tak, że jak jakaś firma produkuje mniej czegoś, to mniej zarabia. No, chyba że podbije ceny swojego produktu i sprawi, że będzie bardziej pożądany. I tą drogą poszły górnicze spółki. Górnicy zorientowali się, że państwowe elektrownie kupują drogi węgiel z importu i płacą za niego o wiele więcej, niż za węgiel z polskich kopalń.

Zażądali więc większych pieniędzy. Tu właśnie kryje się wyjaśnienie zagadki. Branży górniczej nie zależy na zwiększaniu wydobycia, bo sprzedają teraz węgiel drożej. Robią mniej, a zarabiają więcej. Idealny układ, żyć nie umierać.

Finał: boisz się otworzyć koperty z rachunkiem za prąd

A co zrobiły koncerny energetyczne? Cóż, skoro same musiały płacić więcej za węgiel, podniosły ceny i nie zamierzają ich opuścić. Wiecie już, jaki jest efekt? Przez wojnę nie mieliśmy 14-15 mln ton węgla do domowych pieców, więc Sasin za 26 miliardów złotych kupił 20 mln ton węgla do elektrowni (średnio 1300 zł za tonę).

W tym wszystkim połapali się górnicy, którzy w styczniu 2022 roku za tonę węgla dostarczanego do elektrowni brali... 242 złote i zaczęli podnosić ceny. W kilka miesięcy zrobiło się z tego ponad 650 złotych, potem trochę spadło. Gwoli formalności: węgiel dla elektrowni ma inną cenę niż węgiel dla ciepłowni. Ale w II kwartale 2023 roku kosztował ok. 720-1000 zł za tonę. Grubo ponad dwa razy więcej, niż rok wcześniej, już po skoku cen.

Dziwicie się temu, ile płacimy za prąd? Nie wiecie, skąd koncerny energetyczne mają miliardy na kontach? Tak w praktyce działa "sasinomika", której koszty ponosimy wszyscy.