Rada prezydenta w związku z drożyzną na jarmarku. Zrób grzańca i wlej do termosu

Konrad Bagiński
24 listopada 2023, 16:15 • 1 minuta czytania
W Poznaniu zrobiło się głośno o cenach na miejscowym świątecznym jarmarku. Za grzańca trzeba zapłacić 18 zł, pajda chleba z dodatkami to wydatek rzędu 30 zł a goły szaszłyk kosztuje 50 zł. Prezydent miasta dał dobrą radę narzekającym na ceny: weźcie grzańca w termos i zróbcie kanapki.
Ceny jedzenia i picia na świątecznych jarmarkach w Poznaniu są bardzo wysokie Lukasz Gdak/East News
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Trzy szaszłyki za ok. 170 zł, pajda chleba "full wypas" za 30 zł, kubek grzańca za 18 złotych. To ceny z poznańskich jarmarków świątecznych. Poznaniacy są oburzeni takim poziomem żądań finansowych ze strony jarmarcznej gastronomii.


Słyną ponoć z oszczędności, ale powiedzmy sobie uczciwie – to nie są ceny na kieszeń przeciętnego Polaka. Poznańscy dziennikarze zapytali o sprawę prezydenta miasta, Jacka Jaśkowiaka. Ten udzielił im złotej rady.

– Mam wielu swoich znajomych, którzy idą na jarmark poczuć atmosferę i zabierają kubek termiczny z grzańcem, który potrafią sami zrobić. Zachęcam do tego, jesteśmy oszczędni, natomiast uważam, że to jest odpowiedzialność każdego z nas, ja na przykład też mogę sobie zrobić kanapkę i zjeść na takim jarmarku, nie muszę tego kupować w tej budce – mówił Jaśkowiak w rozmowie z dziennikarzami.

W tym roku świąteczne jarmarki odbywają się w dwóch punktach miasta: na placu Wolności i terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich. W obu za picie i przekąski trzeba słono płacić. Właściciele punktów gastronomicznych bronią się, że oni przecież też muszą płacić za wynajęcie powierzchni.

Z kolei prezydent Jaśkowiak przekonywał, że ceny na jarmarkach mogłyby być niższe, ale wtedy samorząd musiałby dopłacić do ich organizacji.

Żywność jeszcze zdrożeje

Ile będzie wynosił VAT na żywność w 2024 roku? Ciągle nie wiemy, nie jesteśmy tego pewni. A to kwestia zasadnicza, bo w skali roku chodzi o kilka miliardów złotych, które mogą albo trafić do budżetu, albo zostać w naszych kieszeniach.

Przypomnijmy: od 1 lutego 2022 r. w Polsce obowiązuje obniżona do 0 proc. stawka VAT na podstawowe artykuły spożywcze. Ale nie jest to jego "domyślna" stawka. W normalnych warunkach VAT na żywność wynosi 5 proc.

Na rządowych stronach czytamy, że "obniżona stawka VAT na żywność obowiązuje do końca 2023 r.". Rząd wyliczył, że w roku 2022 zaoszczędziliśmy 8,5 mld zł, w pierwszej połowie 2023 roku w naszych kieszeniach zostało 6 mld zł.

To pieniądze, które nie trafiły do budżetu. Przejściowe obniżenie VAT-u było jednym z elementów tzw. tarcz antyinflacyjnych, które nie obniżają inflacji, ale czynią ją łatwiejszą do zniesienia dla obywateli. Ale obecnie tempo inflacji hamuje, zaś sytuacja budżetu nie jest różowa.

Nic więc dziwnego, że rząd Morawieckiego w ustawie budżetowej na przyszły rok zaplanował powrót do stawki 5 proc. Tym ciekawsze są słowa, które piszą obecnie członkowie rządu Morawieckiego. Tego rządu, który jeszcze działa. Co więcej, jeśli wierzyć w zapewnienia samego Morawieckiego, to premier konstruuje nowy rząd, którego skład ma przedstawić w ciągu kilku dni.

Za kilka tygodni premierem zostanie najprawdopodobniej Donald Tusk i będzie kierował własnym gabinetem. Ale czy Tusk chce pozostawienia zerowego VAT-u na żywność?

To bardzo wątpliwe. Andrzej Domański, czyli czołowy polityk Koalicji Obywatelskiej, który ma szansę zostać ministrem finansów w rządzie Donalda Tuska, zapowiedział na antenie Radia Zet, że jest za ponownym nałożeniem 5 proc. daniny na najważniejsze artykuły spożywcze.

Powinniśmy więc pozbyć się wątpliwości i przygotować na to, że od nowego roku ceny żywności pójdą w górę przynajmniej o 5 procent. Jakie produkty podrożeją? Wśród towarów z zerową stawką VAT znajdują się: