Chcą wycisnąć glebę jak cytrynę. Rolnicy nie rozumieją Zielonego Ładu, który potępiają?

Konrad Bagiński
02 marca 2024, 14:08 • 1 minuta czytania
Jeśli słuchasz protestujących rolników, możesz odnieść wrażenie, że Europejski Zielony Ład praktycznie ich wykończy. Że przez to my będziemy "głodni, goli i trzeźwi". Ale kiedy poczytasz założenia owego Zielonego Ładu, możesz się zdziwić. Bo co złego może być w zredukowaniu ilości wysypywanych do ziemi nawozów mineralnych czy ilości wylewanych na pola pestycydów? Jeśli nie wdrożymy tych zasad, to za kilkanaście lat na europejskiej ziemi nie urośnie już nic, bo będzie zbyt wyjałowiona.
Dlaczego rolnicy protestują przeciw Zielonemu Ładowi? Przemyslaw Wierzchowski/REPORTER
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Przecież te założenia są dla nas – konsumentów – jak najlepsze. Dzięki nim będziemy mogli mieć czystszą, lepszą żywność. I niekoniecznie droższą. Dodatkowym plusem będzie zdrowsze środowisko, nie tylko zresztą lądowe. Musimy pamiętać, że jedną z przyczyn zamierania życia w Bałtyku są spływające do niego tony nawozów z pól uprawnych.


Działania rolników na początku protestów nie budziły jakiegoś wielkiego społecznego sprzeciwu czy oburzenia. Ale kiedy na blokadach pojawiły się hasła wyraźnie antyunijne, wiele osób zapałało oburzeniem. Poniekąd słusznym, bo przecież rolnictwo na członkostwie w UE zyskało najbardziej. Ale czy to znaczy, że postulaty rolników są warte potępienia?

Rolnicy strajkują w całej Europie. W Polsce powody są dwa, jednym jest żywność z Ukrainy. Ten wątek opisywaliśmy już w INNPoland.pl. Ale czego rolnicy chcą od Unii?

Organizatorzy wzięli na cel Zielony Ład, konkretnie zaś Wspólną Politykę Rolną, która jest jego częścią. Ale zostańmy już przy Europejskim Zielonym Ładzie (EZŁ). EZŁ w rolnictwie ma być realizowany do 2030 r. w ramach strategii "Od pola do stołu" i "Bioróżnorodność".

W tym drugim projekcie zawiera się redukcja środków ochrony roślin o 50 proc., redukcja nawozów mineralnych o 20 proc., oddanie co najmniej 10 proc. gruntów ornych na cele prośrodowiskowe, a 25 proc. pod uprawy ekologiczne, zmniejszenie zużycia antybiotyków w hodowli o 50 proc., osiągnięcie zerowej emisji gazów cieplarnianych netto do 2050 r.

Co w tych założeniach jest złego?

– W odniesieniu do żywności celem EZŁ jest, a by był ona zdrowsza i produkowana z mniejszym obciążeniem dla środowiska i klimatu. Zatem cele zawarte w EZŁ mają służyć nam wszystkim – tłumaczy w rozmowie z INNPoland.pl Grzegorz Brodziak z Towarzystwa Ekonomistów Polskich.

Brodziak na co dzień jest członkiem zarządu spółki Goodvalley produkującej mięso i wędliny pod marką Dolina Dobra. Firma sama przeszła na stronę rolnictwa zrównoważonego. I częściowo rozumie obawy rolników.

– Na własnym przykładzie doświadczamy, jak trudno jest przełożyć wyższe koszty produkcji związane z przyjaznymi dla środowiska, klimatu i zwierząt technologiami, ponieważ cena produktu ciągle jest ważnym kryterium przy decyzjach zakupowych dla większości konsumentów – mówi nam Grzegorz Brodziak.

– Mamy natomiast możliwości optymalizowania kosztów wynikające z tego, że nowoczesne technologie i rozwiązania wprowadzamy stopniowo już od ponad 20 lat, że mamy odpowiednią wielkość przedsiębiorstwa, a także z faktu, że mamy w ramach Goodvalley cały zintegrowany łańcuch produkcji: od produkcji zbóż, przez produkcję pasz, chów zwierząt, przetwórstwo mięsa aż po produkcję energii odnawialnej – dodaje.

Pytany o to, czy EZŁ wpłynie na podwyżkę cen żywności (poprzez wyższe koszty jej produkcji dla rolnika), tłumaczy, że ostateczna cena żywności na półce sklepowej jest wypadkową wielu czynników, z czego największy w niej udział mają, niestety, koszty i marże wstępujące w łańcuch wartości już po etapie produkcji u rolnika.

– Według różnych badań przychód rolnika stanowi w cenie detalicznej produktu tylko ok. 20 proc. Moim zdaniem, mądre i stopniowe wdrożenie rozwiązań proponowanych w EZŁ (strategie: "od pola do stołu" i bioróżnorodności) nie powinno spowodować istotnego wzrostu końcowej ceny żywności, pod warunkiem, że jednocześnie wprowadzone zostaną odpowiednie regulacje pozwalające na bardziej sprawiedliwy podział marży w łańcuchu wartości (więcej dla rolnika) oraz systemowo i indywidualnie ograniczymy olbrzymie marnotrawstwo żywności (obecnie w całym łańcuchu: od produkcji, przez dystrybucję po konsumenta wyrzucamy ok. 30 proc.) – mówi nam ekspert.

Co się rolnikom w Zielonym Ładzie nie podoba i dlaczego?

Założenia Wspólnej Polityki Rolnej już znamy. Dla konsumentów nie oznaczają one niczego złego. Co w takim razie z rolnikami? Nasi, rodzimi, utyskują na wiele zapisów WPR. Na przykład na zapis o redukcji pestycydów i innych środków ochrony roślin. Uważają, że oni i tak zużywają mało tych preparatów, mniej niż rolnicy na zachodzie Europy. Więc redukcja o 50 proc. będzie dla nich trudniejsza, no i mniej opłacalna.

– Proponowana w strategii "od pola do stołu" redukcja zużycia pestycydów o 50 proc. wywołuje dużo emocji. Są one o tyle zrozumiałe, że Komisja Europejska, wycofując z rynku w dość szybkim tempie kolejne środki ochrony roślin, nie zapewnia wprowadzania do obrotu nowych preparatów (chociażby biologicznych), które mogłyby je zastąpić. Pod tym względem rolnicy mają prawo oczekiwać bardziej racjonalnego działania – uważa Grzegorz Brodziak.

Rozprawia się za to z mitem o "niesprawiedliwym" punkcie wyjścia w poszczególnych krajach. Jeden z najwyższych poziomów zużycia pestycydów na hektar mają na przykład Niderlandy.

– Rzeczywiście, zużycie pestycydów w wielu krajach Europy Zachodniej jest obecnie wyraźnie wyższe niż w Polsce, ale trzeba tu pamiętać o lokalnej specyfice. W przypadku Niderlandów mamy do czynienia z bardzo dużym zużyciem środków ochrony w uprawach szklarniowych kwiatów, czyli roślin nieprzeznaczonych do spożycia przez ludzi – zauważa Grzegorz Brodziak.

Ugorowanie kością niezgody

Kolejną kwestią jest ugorowanie. Rolnicy narzekają na to, że 4 proc. gruntów ornych musi iść na ugór. Piszą na swoich forach, że muszą płacić 100 proc. a nie 96 proc. kredytów i nikt im nie będzie mówić, co mają robić ze swoją ziemią. Można odnieść wrażenie, że chcą wycisnąć swoją glebę jak cytrynę: zasypać nawozami, zlać pestycydami i tak w kółko, byle tylko dawała obfity plon.

– Odnoszę również wrażenie, że rolnicy nie rozumieją istoty wymogu ugorowania pewnej części uprawianych przez siebie gruntów. A przecież ta dobra praktyka, służąca utrzymaniu gleby w dobrej kondycji, znana jest przynajmniej od średniowiecza, kiedy to została wprowadzona w Europie pod nazwą "trójpolówki". Prawidłowe ugorowania pozwala glebie odpocząć i regenerować się – co jest konieczne, aby w długiej perspektywie utrzymywać jej urodzajność i produktywność. Pamiętajmy, że w ocenie ekspertów, obecnie ponad 50 proc. gleb w Europie jest zdegenerowanych z powodu nieprawidłowego, zbyt intensywnego użytkowania. Powinniśmy kierować się zasadą tzw. sprawiedliwości międzypokoleniowej i nie dopuścić do tego, żeby za kilkanaście - kilkadziesiąt lat w ogóle nie była możliwa produkcja na wyjałowionych i wysuszonych glebach – tłumaczy Brodziak.

Dodaje, że nikt nie odbiera rolnikom prawa do uprawy 4 proc. gruntów, tylko motywuje (bo to warunek uzyskania unijnych dopłat) do powrotu do dawnych, dobrych praktyk w uprawie.

Przypomnijmy: według przepisów Wspólnej Polityki Rolnej (WPR) rolnicy, aby otrzymać dopłaty z UE, muszą spełniać dziewięć standardów określanych jako GAEC. To skrót od "good agricultural and environmental conditions", chodzi więc o kwestie klimatyczne i środowiskowe. Niedostosowanie się do nich może skutkować zmniejszeniem kwoty płatności.

Zgodnie ze standardem GAEC 8 rolnicy mają obowiązek m.in. przeznaczenia co najmniej 4 proc. gruntów ornych na obszary i elementy nieprodukcyjne, w tym ugorowane.

– Zwolnieni z tego warunku są rolnicy posiadający poniżej 10 ha gruntów ornych. W tym miejscu warto uzmysłowić sobie, że w Polsce powierzchnię mniejszą niż 1 ha ma prawie 1 milion polskich gospodarstw rolnych (czyli 74 proc.) – przypomina Grzegorz Brodziak.

Unia się ugina

W reakcji na protesty rolnicze Komisja Europejska na początku lutego zaproponowała, aby na bieżący rok wprowadzić możliwość derogacji od tych przepisów, co stanowi pierwszą konkretną odpowiedź polityczną mającą na celu rozwiązanie problemów związanych z dochodami rolników.

Według propozycji Komisji, aby spełnić wymóg GAEC 8, rolnicy nie będą musieli koniecznie utrzymywać gruntów ugorowanych lub ogólnie nieproduktywnych na 4 proc. powierzchni gruntów ornych, ale wystarczy, jeśli będą uprawiali rośliny wiążące azot (takie jak soczewica czy groch) i/lub międzyplony na 7 proc. areału swoich gruntów ornych.

Rozwiązanie to jest zatem nadal zgodne z ambicjami klimatycznymi WPR, bowiem stosowanie roślin wiążących azot i międzyplonów (uprawy siane pomiędzy dwiema uprawami głównymi, które mogą służyć jako pasza dla zwierząt lub zielony nawóz) przynosi szereg korzyści środowiskowych dla zdrowia gleby, w tym dla różnorodności biologicznej gleby i ograniczenia wymywania składników odżywczych.

Komisja Europejska w odpowiedzi na protesty europejskich rolników wycofuje się też z projektu zakładającego ograniczenie stosowania pestycydów w rolnictwie w UE.

– Odstępstwo ogłoszone przez KE 1 lutego b.r. dotyczy tzw. utrzymania obszarów nieprodukcyjnych. Ta decyzja ma swoje dobre i złe strony. Dobra jest taka, że KE wysyła sygnał do rolników, że słucha i rozumie ich argumenty, a zła – że wzmacnia przekonanie, że protesty i blokady pozwalają osiągać krótkowzroczne cele (w tym polityczne – co wyraźnie widać podczas obecnych protestów), a w dłuższej perspektywie stanowią koszt i dla samych rolników, i dla całego społeczeństwa. Dzisiaj potrzebna jest przemyślana i szybka pomoc, kierowana do tych sektorów rolnictwa, które rzeczywiście są poszkodowane bardzo niekorzystnymi zewnętrznymi czynnikami rynkowymi, a jednocześnie trzeba zacząć wdrażać długofalowe rozwiązania systemowe, które pozwolą rolnikom lepiej radzić sobie z takimi kryzysami– twierdzi Grzegorz Brodziak.

Zielony ład chłopcem do bicia?

Dodaje, że w dyskusji na temat Wspólnej Polityki Rolnej obserwujemy skrajne postawy, a w lutym 2024 r. jesteśmy świadkami kulminacji protestów rolników (nota bene – wielkich beneficjentów WPR) w Polsce i w wielu innych krajach europejskich przeciwko EZŁ.

– Rozumiem wielką frustrację rolników, którzy nie dość, że nie uzyskują obecnie za swoje płody cen pokrywających koszty produkcji, to często nie mogą w ogóle sprzedać tych płodów z powodu przepełnionych magazynów. Z drugiej strony odnoszę wrażenie, że WPR i w szczególności EZŁ, a także kwestia napływu produktów rolnych z Ukrainy stały się przysłowiowymi "chłopcami do bicia" w sytuacji, kiedy rzeczywistym problemem jest pogarszająca się rentowność wielu kierunków produkcji rolniczej, wynikająca z trendów ogólnoeuropejskich i światowych, ale także z nieefektywnej (od wielu lat) struktury polskiego rolnictwa oraz niskiego stopnia integracji rolników w łańcuchach wartości, co pozbawia ich dużej części potencjalnej marży – mówi w rozmowie z INNPoland.pl.

Przypomina, że jednym z pomijanych czynników jest realizowana przez Rosję planowa eliminacja Ukrainy z dotychczasowych rynków zbożowych poprzez oferowanie dużych partii towaru (w tym zboża skradzionego w Ukrainie) po cenach dumpingowych i z długimi terminami płatności.

– Uważam, że zamiast eskalacji protestów, wysypywania zboża i blokowania niezwykle istotnych dla strategicznych dostaw broni i sprzętu przejść granicznych z Ukrainą, potrzebujemy rzetelnego dialogu. Przy nakładających się na siebie kryzysach i postępującym wzroście złożoności i wielobiegunowości świata, trzeba wypracować mądrą strategię, właśnie z wykorzystaniem założeń Europejskiego Zielonego Ładu, którego celem nie jest przecież bezmyślna redukcja produkcji, a zmiana podejścia i mądra transformacja rolnictwa, pozwalająca nadal zapewniać Europie bezpieczeństwo żywnościowe, przy jednoczesnym ograniczeniu jego wpływu na środowisko naturalne i na bezsprzecznie zmieniający się klimat. Natomiast, niewątpliwie – niektóre założenia strategii od pola do stołu i bioróżnorodności, dotyczące zarówno produkcji roślinnej, jak i zwierzęcej, w obecnej, kryzysowej sytuacji wymagają odpowiedniej weryfikacji i zmian. – dodaje.

– Potrzebne jest zrozumienie, że rolnictwo nie musi być problemem, a skutecznym rozwiązaniem dla kryzysu klimatycznego, ponieważ może sekwestrować duże ilości gazów cieplarnianych. Aby tak się stało, niezbędny jest dialog, otwartość na obustronne argumenty, sprawne "załatwienie" bieżących problemów i jednocześnie długofalowa zmiana podejścia, która w przyszłości przyniesie korzyści wszystkim – tłumaczy.