Ogólnopolski Protest Rolników jest częścią szerokiej akcji w całej Europie, a że mamy akurat granicę z Ukrainą, ma u nas szczególny wydźwięk. Do akcji dołączają się jeszcze myśliwi, pszczelarze... przy natłoku haseł oraz agresywnych transparentów można się zgubić. Co oni wszyscy chcą osiągnąć?
Chodzi o dwie rzeczy:
We Wrocławiu 15 lutego jajka i race poleciały w kierunku baneru "Solidarni z Ukrainą" na gmachu biura Parlamentu Europejskiego. Sama placówka została przezornie zamknięta na ten dzień, a rolnicy wyrazili swoje zdanie o tym, podpalając opony i gnojówkę. Padały okrzyki "Zamknąć granicę!".
Dlaczego tego żądają? Ukraina ma szeroko otwarte drzwi do unijnego rynku i jej rolnictwa nie dotyka wiele ograniczeń, które polityka Brukseli nakłada na producentów rolnych w państwach Wspólnoty.
Zboże, rzepak i kukurydza, oleje, miód, cukier czy ciastka i inne produkty są sprowadzane z Ukrainy zwyczajnie po kosztach. Tracą na tym unijni rolnicy, gdy na przykład Biedronka sprzedaje mięso w sklepie taniej niż w skupie. Marnują się surowce, gniją warzywa i owoce w sadach.
I nie chodzi tu wyłącznie o Ukrainę, ale o wszelki import towarów spoza krajów Unijnych. Hiszpańscy rolnicy np. protestują przeciw zalewowi tanich towarów z Maroko, które podczas swoich protestów niszczyli na ulicach.
Pojawia się także narracja, że importowane produkty są dużo gorszej jakości, bo Ukraina nie musi stosować się do unijnych regulacji ws. używania niedozwolonych środków chemicznych. Co też wpływa na konkurencyjne ceny. My, konsumenci, mamy z tego niższe rachunki w sklepach, ale rolnik ostatecznie nie zarabia, bo korporacjom bardziej opłaca się import.
Jakie rolnicy ponoszą z tego tytułu konsekwencje? Staje ich produkcja. Bo paliwo do maszyn, nawozy, środki ochrony roślin – to wszystko kosztuje! Rolnicy blokując granicę z Ukrainą, powstrzymując dostawy produktów, chcą wymusić na korporacjach zakupy od polskich producentów żywności, a od rządu i Brukseli zmianę polityki rolnej. Mówią o tym, że jeśli nic się z tym nie zrobi, to gospodarstwa zwyczajnie zaczną znikać.
W rozmowie z Polskim Radiem 24 wiceminister rolnictwa Michał Kołodziejczak, również prezes AgroUnii, przyznał, że mimo dodatniego salda handlowego z Ukrainą (3,5 mld euro), Polski sektor rolny ponosi stratę - 656 mln euro.
Jaka jest propozycja rolników, żeby rozwiązać ten problem? Zrównać przepisami import spoza Unii z produkcją rolną w krajach Wspólnoty.
Sieci handlowe niekoniecznie chcą się przyznawać do tego, że sprowadzają dużo rzeczy z Ukrainy. Tak samo przewoźnicy. Stąd akcje rolników, którzy sprawdzają pociągi i tiry (na które zboża rzekomo są przeładowywane w Polsce, choć nie powinny tu się zatrzymać), konfrontują rzeczywisty towar z deklarowanym oraz wysypują kukurydzę na ziemię, jak 20 lutego w Medyce. W ten sposób zwracają uwagę na skalę problemu, dla wielu ludzi zwyczajnie niewidzialnego.
Zdaniem rolników import z Ukrainy jest nadmierny i niekontrolowany. Chodzi również o to, że towary mające u nas być tylko tranzytem (czyli jadące przez Polskę dalej) zostają przeładowane. Z kontrolą przewozu miał nawet problem wiceminister rolnictwa, Michał Kołodziejczak. Jednak 20 lutego ogłosił, że żadna informacja o rzekomym przeładunku produktów z Ukrainy nie została potwierdzona.
Rolników Wspólnoty łączy także kwestia Zielonego Ładu.
Unia dąży do osiągnięcia neutralności klimatycznej w 2050 roku. Aby to osiągnąć, trzeba naturalnie przeprowadzić transformację przemysłu, w tym rolnego. Wymaga to inwestycji od producentów rolnych, a jak już ustaliliśmy, w obecnym stanie gospodarki nie mają na to funduszy.
To skomplikowany problem. Przepisy wprowadzane przez Zielony Ład nie są złe same w sobie, ale rzeczywiście wprowadzenie ich zbyt pośpiesznie może odbić się wszystkim czkawką.
I wbrew temu, co możecie usłyszeć, organizacje rolnicze nie są nastawione wyłącznie na "nie" wobec Zielonego Ładu. Na konferencji z ministerstwem rolnictwa 15 lutego mogliśmy usłyszeć, że kochają ten kraj i ziemię, nie chcą go zniszczyć oraz oczekują dialogu, aby wprowadzić zmiany poprzedzone solidnymi konsultacjami.
Zdaniem rolników obecne normy sanitarne i ekologiczne są zbyt wyśrubowane. Kontrowersje budzi także odłogowe 4 proc., czyli ugorowanie gruntów rolnych na obszary lub obiekty nieprodukcyjne, rośliny bobowate, albo międzyplony.
13 lutego Komisja Europejska opublikowała ustępstwo na 2024 rok, pozwalające rolnikom na odstępstwo od stosowania tej normy.
"Odstępstwo jest czasowe i dotyczy roku 2024. Jest ono spowodowane trudną sytuacją rolników związaną z wojną w Ukrainie oraz występowaniem niekorzystnych warunków pogodowych. Odstępstwo zwiększa możliwości użytkowania gruntów ornych przy jednoczesnym zapewnieniu pewnych korzyści dla środowiska" – czytamy.
20 lutego do protestów organizacji rolniczych w Polsce dołączyli się również myśliwi, czyli członkowie Naczelnej Rady Łowieckiej – Polski Związek Łowiecki (NRŁ-PZŁ). Solidaryzują się z rolnikami przeciw polityce Zielonego Ładu.
Zdaniem NRŁ-PZŁ polityka Zielonego Ładu zdelegalizuje łowiectwo i doprowadzi do zniszczenia polskiego rolnictwa. Opisują to także jako "niszczenie wielopokoleniowego dorobku Polaków". Na protestach występują w pomarańczowych kamizelkach.
Zryw rozpoczął się w styczniu. Początek demonstracji miał miejsce we Francji, gdzie rolnicy zablokowali autostrady w proteście przeciwko rosnącym kosztom produkcji i niskim cenom skupu. O tym, jak wyglądały pierwsze zagraniczne strajki pisaliśmy na INNPoland.
Czytaj także: https://innpoland.pl/204032,protesty-rolnikow-w-europie-powstaje-nowa-miedzynarodowa-rolnicza