"Wyszliśmy z Rosji, nie możemy tam wrócić i nie chcemy". Szef LPP odpiera zarzuty
Marek Piechocki to współzałożyciel i prezes spółki LPP. Od lat ukrywa swoją twarz i nie występuje publicznie, chroniąc swoją prywatność. Mówi, że chce żyć normalnie, móc wychodzić na ulicę z rodziną. Dziś zrobił wyjątek i pojawił się na wideokonferencji, choć twarzy tradycyjnie nie pokazał.
Okoliczności wystąpienia Marka Piechockiego były wyjątkowe. W piątek 15 marca amerykańska firma analityczno-inwestycyjna Hindenburg Research opublikowała raport, w którym pisze, iż polski gigant odzieżowy, firma LPP (właściciel m.in. Reserved) nadal działa w Rosji i jednocześnie może mieć kłopot z finansowaniem.
Zarzuty są niezwykle poważne (opisujemy je w końcowych akapitach), dość powiedzieć, że kurs LPP na giełdzie runął, spadł o prawie 40 proc. W poniedziałek na wideokonferencji pojawili się Marek Piechocki i wiceprezes LPP ds. finansowych Przemysław Lutkiewicz.
LPP: nie działamy w Rosji
Piechocki podkreślił, że firmę buduje od 30 lat, w tym roku LPP zapłaci 400 mln zł podatku CIT i ponad 2 mld podatków w ogóle. Dodał, że tezy z raportu Hindenburga są fałszywe, cierpi na tym wizerunek firmy oraz tracący pieniądze inwestorzy.
Szef LPP kilkukrotnie podkreślał, że LPP nie prowadzi w Rosji żadnych interesów, jego firma do Rosji nie wróci i wrócić nie chce. Dodawał, że jest to po prostu niemożliwe i w żaden sposób nie kontroluje firmy, która przejęła rosyjską część biznesu LPP.
Pytany o to, czy przedstawiciele Hindenburga kontaktowali się z centralą LPP powiedział, że podszywali się pod dziennikarzy i próbowali zadawać pytania. Kiedy zaczęli oferować pieniądze za informacje, wzbudziło to niepokój w spółce.
Piechocki i Lutkiewicz podkreślają, że spółka nie prowadzi na terenie Rosji działalności operacyjnej ani handlowej od maja 2022 r. Dodają, że wbrew raportowi Hindenburga Kazachstan nie jest rynkiem tranzytowym dla LPP.
"Na mocy zawartej w 2022 r. umowy sprzedaży, spółka rosyjska – jako podmiot całkowicie niezależny, sama we własnym imieniu i na własny rachunek sprzedaje towary na terenie Rosji, w tym między innymi towary nabyte w ramach tzw. okresu przejściowego. Zgodnie z umową jest to czas, w którym inwestor będzie sukcesywnie przejmował całkowitą samodzielność nad poszczególnymi obszarami działalności nabytego przedsiębiorstwa, w tym m.in. budował własny zespół odpowiedzialny za zakup towaru, jego dystrybucję oraz systemy informatyczne" – pisze spółka w komunikacie.
Kwestię takich samych kodów kreskowych w Polsce i Rosji LPP tłumaczy praktyką spółki, która kupiła sklepy w Rosji.
"Od momentu zawarcia transakcji nabywca całkowicie niezależnie operuje także własnym systemem sklepowym POS wykorzystującym bar-cody i samodzielnie podjął decyzję o kodowaniu towarów wg własnej potrzeby" – pisze LPP.
LPP podkreśla, że ani pośrednio, ani bezpośrednio nie kontroluje spółki rosyjskiej i w żaden sposób nie wpływa na jej funkcjonowanie. Płatność za sprzedaż spółki uwzględniająca również należność z tytułu sklepów w wysokości 601 mln zł – zgodnie z planem uzgodnionym z inwestorem – została rozłożona na transze.
Jednocześnie w całej transakcji funkcjonuje okres przejściowy, jest on zaplanowany maksymalnie do końca 2026 r. LPP zamierza jednak ten okres skrócić.
W tej chwili rosyjska spółka dostaje towary od agentów zakupowych inwestora (spółki FGT i AFIE), "którzy nie są w żaden sposób powiązani z LPP i działają całkowicie niezależnie, a ich działalność jest standardową praktyką stosowaną w międzynarodowej branży handlowej".
LPP dodaje, że "udział sprzedaży realizowanej do agentów zakupowych jest niewielki" (3 proc. w 2024 r.) i z roku na rok znacząco spada. Spółka podkreśla, że "towar jest przekazywany po cenie wytworzenia, a LPP aktualnie nie czerpie z tego żadnych zysków".
Co zarzuca Hindenburg polskiej spółce?
"Uważamy, że [...] dezinwestycja spółki w Rosji była całkowitą fikcją" – czytamy w publikacji Hindenburga.
"LPP twierdzi, że sprzedała swoje rosyjskie aktywa niejasnemu "chińskiemu konsorcjum" za kwotę ~382 mln dolarów. Ustaliliśmy, że kupującym była firma fasadowa z siedzibą w Dubaju o nazwie "Far East Services", której właściciele i dyrektorzy nie zostali ujawnieni" – pisze firma.
Autorzy dodają, że spółka Far East Services została utworzona zaledwie dzień przed ogłoszeniem przez LPP informacji o osiągnięciu porozumienia w sprawie sprzedaży rosyjskiej spółki zależnej. Na dodatek jest ciągle tajemnicza: trudno ustalić, czym się zajmuje, nie ma osiągnięć w branży modowej ani widocznych powiązań z Chinami.
W raporcie czytamy, że jeden z byłych pracowników LPP powiedział, iż transakcja była "fasadą mającą ukryć prawdę o niesprzedawaniu rosyjskich oddziałów". Dodał, że rosyjskie operacje LPP nadal są "bezpośrednio kontrolowane przez centralę i zarząd LPP".
Hindenburg dodaje, że wszystko wskazuje na to, że LPP zachowało kontrolę nad rosyjskim biznesem. Potwierdzać tę tezę ma fakt, że rosyjskie sklepy LPP zostały ponownie otwarte następnego dnia po zawarciu umowy sprzedaży. Było to na 37 dni przed zamknięciem transakcji.
"W grudniu 2023 roku wysłaliśmy tajnych klientów do flagowych sklepów "Far East Services" w Moskwie i St. Petersburgu. Prawie wszystkie sfotografowane przez nas ubrania miały identyczne wzory i kolory jak kolekcje jesienno-zimowe w katalogach internetowych LPP w Polsce, co wskazuje, że produkty LPP co najmniej 18 miesięcy po rzekomym zbyciu nadal w jakiś sposób przedostają się do Rosji" – czytamy w raporcie.
Firma dodaje, że rosyjskie, wewnętrzne kody produktów, były takie same, jak kody produktów w polskim katalogu LPP. Na fikcyjne wyjście z rosyjskiego rynku mają też wskazywać kody kreskowe, które mają dawać centrali LPP możliwość śledzenia "rosyjskich towarów za pośrednictwem własnych systemów informatycznych".
Hindenburg dodaje, że polska spółka może mieć kłopoty z finansowaniem. "Jeśli okaże się, że LPP nadal działa w Rosji może to stanowić naruszenie umów kredytowych i finansowania z głównym kredytodawcą, bankiem PKO BP, który wg ostatniego raportu rocznego zapewnia około 62 proc. kredytów i pożyczek spółki" – czytamy w publikacji.