Skok na kasę
Beata Tylman
16 maja 2015, 00:19·6 minut czytania
Publikacja artykułu: 16 maja 2015, 00:19Ten wpis będzie o przerażeniach. Taki mini horror na wieczór. To zbiór moich osobistych przerażeń z ostatnich spotkań z klientami.
Jak wiecie Państwo, obecnie mamy wysyp dotacji - różnorodnych, od różnych instytucji, na wiele typów projektów. Ale jednak nie na wszystko, jakieś zasady jednak obowiązują. Może trudno w to uwierzyć, ale naprawdę tak jest.
Jako doradcy, mamy teraz intensywny czas i wiele spotkań z przedsiębiorcami, którzy chcą pozyskać dotacje. I być może ta masa spotkań powoduje, że tych moich przerażeń, typu „a słyszałem, że się da tak i tak”, było tak wiele. Jak widać, góra euro z Brukseli niestety u wielu, zbyt wielu!, pobudza wyobraźnię do przysłowiowego skoku na kasę. Dają? Biorę!
Obalmy więc dzisiaj kilka mitów
Przerażenie pierwsze – zawsze da się zrobić MŚP
W latach 2014-2020 dotacje na badania i rozwój będą dla wszystkich, ale już inwestycje i wiele innych np. paszport do eksportu, Go Global, czy bon na innowacje, będą tylko dla małych i średnich (czyli MŚP). Najbardziej bolą te dotacje na inwestycje. Definicja MŚP jest stosowana zgodnie z rozporządzeniem unijnym nr. 651/2014 tzw. wyłączenia blokowe. Jest nawet gruby podręcznik o tyms, jak badać swój status. Kluczowe jest to, że nie bada się tylko pojedynczego podmiotu, ale jego wszystkie powiązania. Czyli, na przykład, jeśli firma jest naprawdę bardzo mała i zatrudnia tylko 5 osób, ale jej właścicielem, który ma ponad 25% udziałów jest firma, obojętne z jakiego kraju, która zatrudnia tysiące, to niestety - ten nasz polski maluch też jest duży.
Jest jeszcze jeden ważny przepis w powoływanym rozporządzeniu, który mówi, że gdy firma rośnie i przekroczy maksymalne progi (m.in. 251 etatów oznacza już dużą firmę), to muszą minąć dwa lata obrachunkowe żeby taką firmę traktować jako dużą. I zaczęła się kreatywność przedsiębiorców, że w takim razie niech duży kupi małą, ona będzie 2 lata jeszcze mała i niech nabierze dotacji jak dla małych. Tylko, że taki drobny szczegół, już kilka lat temu Komisja Europejska wyraźnie powiedziała, że nie taka sytuacja była jej intencją. Komisja podkreśliła, że 2-letni okres przejściowy jest tylko dla organicznie, naturalnie rosnących przedsiębiorstw i nie dotyczy tych przejmowanych przez duże firmy.
Tylko, żeby było teraz jasne, podejście KE to nie żadna tajemnica. Publicznie dostępne, opisane, jasne, żadnych wątpliwości. Tutaj mamy końcowe raport Komisji, najważniejsze strony to 49-50:
Tekst linka A jednak, ostatnio jakieś pół dnia przekonywaliśmy przedsiębiorcę, że nie jest tak, że status MŚP się przecież tylko deklaruje do wniosku i nikt tego później nie sprawdza, i że nie można jednak założyć spółki wydmuszki, którą się przejmie dzień po podpisaniu umowy o dofinansowanie. A muszę przyznać, że klient był bardzo przywiązany do tego, co usłyszał od innego doradcy.
Przerażenie drugie – kontrola przychodzi tylko raz
Och, jakżeby to było piękne życie, gdyby tak było naprawdę! Istnieje przekonanie, że kontrola sprawdza tylko faktury i tylko je trzeba mieć pięknie opisane, a poza tym przychodzi tylko raz w trakcie trwania projektu. Nic bardziej mylnego.
Kontrole mogą być finansowe, ok. wtedy skoncentrują się na fakturach, ale także rzeczowe, które sprawdzą wszystkie kryteria, wskaźniki i obietnice z wniosku. Ważne jest też, kto przychodzi na kontrolę, a należy pamiętać, że nie będzie to tylko instytucja przyznająca dotację, wręcz bym powiedziała, że ona będzie naszym najrzadszym gościem. Na kontrolę może do nas przyjść firma wynajęta przez główną instytucję, Urząd Skarbowy, Europejski Trybunał Obrachunkowy, NIK i wiele innych. Każda z tych instytucji może sprawdzać inne, ważne z jej punktu widzenia kwestie.
I jeszcze jedno, taka kropka nad „i” można by rzec, kontrola nie przychodzi tylko w czasie trwania projektu, ale może także przyjść już po jego zakończeniu.
Przerażenie trzecie – wszystko może być B+R
O, to jest chyba najczęstszy przypadek. Coś w stylu „Potrzebuję linię produkcyjną, ale wiem, że jestem duży, więc dotacji na inwestycje dla mnie nie ma, to zróbmy projekt badawczy.” Proszę Państwa – to się nie da. Oczywiście, że mogę być kreatywnym doradcą, oczywiście, że mogę stanąć na wyżynach swojego intelektu i ulepić z tego małego potworka badawczo, a nawet rozwojowego. Tylko trzeba mieć duży tupet i jeszcze więcej wyobraźni, aby wyobrazić sobie, że instytucje, a w tym przypadku NCBR, po tylu latach podobnych doświadczeń, nie będą wiedziały o co chodzi.
Zawsze mówię moim klientom, że bardziej boli, jak nam zabiorą dotację (czasami z odsetkami karnymi), niż jak jej nam nie dadzą na początku. A takie rzeczy jak powyżej, przepięknie beletrystycznie napisane we wniosku, zderzają się z rzeczywistością na etapie realizacji i jeśli nie ma prac B+R, to nikt nam nie zostawi dotacji na ten cel.
Przerażenie czwarte – zaakceptowali wniosek, to potem muszą wszystko akceptować
Niestety, to tak nie działa. To prawda, że eksperci akceptują wniosek, a więc namaszczają tym samym jego założenia. Proszę jednak pamiętać, że to wciąż tylko założenia, napisane na zaledwie kilkunastu stronach. Oczywiście, o ile realizujecie Państwo projekt zgodnie z tymi założeniami, nie ma powodu do obaw. Instytucja udzielająca dotacji może jednak zawsze badać celowość i niezbędność podejmowanych w projekcie działań i ponoszonych kosztów.
Jeśli więc, napisaliście Państwo we wniosku, że będziecie robić prace badawcze, a potem robicie de facto projekt budynku, chociażby spełniał ten sam cel, co założone we wniosku prace, to nie można go uznać za pracę badawczo – rozwojową.
Liczy się stan faktyczny, status rzeczywiście podejmowanych działań. To nie są kruczki prawne, wystarczy kierować się zdrowym rozsądkiem.
Przerażenie piąte – nikt nie zauważy, gdy dobuduję kolejne piętro
Jest taka zasada w pomocy publicznej, że przyznaje się dotację tylko na koszty niezbędne i bezpośrednio związane z projektem. Czyli, jeżeli potrzebuję halę produkcyjną o powierzchni, powiedzmy 1 tys. m2, to nie powinno się finansować z dotacji hali pięć razy większej. Tymczasem, spotykam się coraz częściej z przedsiębiorcami, którzy zamierzają kupić za dotacje to, co potrzeba, a przy okazji, przysłowiowo „na boku” dokupić trochę sprzętu, dobudować piętro, może jakiś fajny samochód dla prezesa by się trafił.
Ach… Cóż mam robić? Lekko wzdycham w czasie spotkań, gdy to słyszę. Biorę głęboki wdech i tłumaczę, że można przewidywać koszty z górką, ale jednak gdzieś leży granica rozsądku, że urzędnik już trochę tych projektów widział, że wie czego szukać, że jest wyczulony na wiele rzeczy, że jak nie na ocenie, to wyjdzie w realizacji itd.
Na koniec dnia, każdy z przedsiębiorców sam podejmuje decyzję o swoim podejściu i o tym jakie ryzyko chce ponieść. Ja mogę się tylko starać, żeby podjął tę decyzję świadomie, mając komplet informacji.
Przerażenie szóste – to ja zlecę jakiejś firmie, a ona potem podzleci szwagrowi
Wydatkowanie dotacji, jako środków publicznych, jest objęte restrykcjami jeśli chodzi o konkurencyjny wybór ofert. W ogólnym zarysie, a każda z umów o dofinansowanie zawiera szczegóły procedury, należy dołożyć wszelkich starań, aby cały proces był obiektywny, bez konfliktu interesów, przejrzysty i jawny. Najczęściej ta zasada wyklucza zakupy od podmiotów powiązanych. Przestrzegam też przed tworzeniem tzw. drabinek, czyli zleceniu firmie pierwszej, która zleci kolejnej, tak żeby pieniądze ostatecznie wróciły do nas. Nasze instytucje już są wyczulone na takie procedery i potrafią je bezbłędnie wynajdować i ścigać, wspierając się w tym procesie dodatkowymi instytucjami wyspecjalizowanymi w danych przypadkach.
Procedura konkurencyjnego wyboru ofert, obowiązująca przy dotacjach, nie jest ani trudna, ani kosztowna. Wystarczy wysłać oferty do 3 potencjalnych wykonawców (nie budzących wątpliwości np. co do konfliktu interesu i powiązań), zamieścić ogłoszenie na www i w siedzibie. Jak nie dostaniemy ofert od wszystkich, to zarchiwizujmy informacje, że ktoś nam odmówił. Jeśli nie ma aż tylu wykonawców na rynku, bo na przykład oczekujemy bardzo specjalistycznych usług, to wysyłamy do tylu ilu jest. Tylko niech to nie będzie naciągane. Nie możemy twierdzić, że budynek może nam zbudować tylko firma X, bo tylko ona jest zarejestrowana w promieniu 5 km. Zapiszmy w zapytaniu ofertowym kryteria wyboru. To nie musi być tylko cena, możemy posługiwać się także kryteriami merytorycznymi i jakościowymi, ważne, aby wykonawcy byli o nich poinformowani.
Jak widzicie Państwo, ciężkie jest życie doradcy. Czasami musimy udowadniać, że nie jesteśmy wielbłądem, że się znamy, że jednak coś tam potrafimy. Dobrze, że druga połowa spotkań jest o mega pomysłach, które po prostu powalają z nóg. Naprawdę nie mogę się doczekać ich realizacji. A ci, którzy znają mnie osobiście, wiedzą, że jestem wielką entuzjastką projektów badawczo – rozwojowych i inwestycji i o dotacjach dla nich mogę mówić całymi godzinami. Życzcie mi, więc proszę, więcej tych spotkań bez przerażeń.
Zapraszam do komentarzy wszystkich doradców, którzy mogą podzielić się swoimi „przerażeniami” i wszystkich beneficjentów dotacji, którzy mogliby opowiedzieć o swoich doświadczeniach