Były menedżer w IBM, właściciel dużej firmy doradczo-szkoleniowej, dziś pielgrzymuje po całym świecie, a utrzymuje się z malowania ikon, co wystarcza mu jedynie na podstawowe potrzeby.
– Moi znajomi mają piękne domy, samochody, wyjeżdżają na wakacje za granicę. Mi to do niczego niepotrzebne. W IBM zajmowałem stanowisko menedżerskie, firma szkoliła mnie za granicą. Ale manipulowałem ludźmi, mną też manipulowano. Ograniczyłem swoje potrzeby do minimum. W malowaniu ikon odnalazłem sens życia. To spotkanie człowieka z prawdą o sobie - mówi w rozmowie z INN:Poland Roman Zięba, główny bohater filmu "Pielgrzym", na którego realizację zbierane są pieniądze na platformie Polak Potrafi.
– Cechował mnie egoizm, ludzi traktowałem na zasadzie kontraktu, łącznie z żoną. Czyli ja ci dam coś, a ty mi za to dasz coś innego. Nie na tym polega życie. Praca w korporacji ma sens, gdy ma się rodzinę, którą trzeba utrzymać. Ja jej dziś nie mam. W innym przypadku to tylko bezsensowne pomnażanie majątku, które nie jest mi do niczego potrzebne. Wolę żyć w zgodzie ze sobą – wyznaje.
Przemycał ludzi w Singapurze
By zrozumieć jego historię, cofnijmy się do lat 80. Po przerwanych studiach medycznych pod koniec lat Roman Zięba wyjechał do Singapuru do pracy. Obiecywano mu złote góry. Praca, jak się okazało, polegała na przemycie ludzi do Ameryki, a także złota i elektroniki, na którą panował wtedy szał: telewizorów, kamer, komputerów.
Przed wyjazdem z Polski Roman podjął decyzję o rozstaniu z miłością swego życia. Po trzech latach w Singapurze dała jednak o sobie znać tęsknota i Roman zadzwonił do żony, by złożyć życzenia na Święta Bożego Narodzenia. Wyczuł, że w jej głosie jest chęć jego powrotu. Poza tym tkwił w singapurskim bagnie, bo grupa przestępcza zaczęła zajmować się również przemytem narkotyków i Roman postanowił się w to dalej nie mieszać.
Na początku lat 90. wrócił do Polski, wziął ślub, narodziła się jego córka. Nie miał dość pieniędzy, by kupić własne mieszkanie, ale wystarczająco na wynajęcie ekskluzywnego, dwupoziomego w Warszawie.
Zobacz zwiastun filmu Pielgrzym
Roman zaczął pracę w IBM. Był tam menedżerem. Jego życie zdawało się wreszcie być na właściwych torach. Aż do pewnej nocy, kiedy dosięgnęła go sprawiedliwość.
Przyszła policja z długą bronią i oskarżyła go o udział w grupie przestępczej za sprawy sprzed sześciu lat. Roman został aresztowany, przesiedział 200 dni. Na szczęście dostał wyrok w zawieszeniu i mógł wyjść na wolność. W międzyczasie u żony pojawił się rak. W więzieniu Roman bił głową w kratę i prosił Boga, by cierpienie przeszło na niego. To była pierwsza modlitwa w jego życiu. Po wyjściu założył firmę doradczo-szkoleniową, chciał odpracować dawne grzechy, zaczął pracować ponad siły. Początkowo firma osiągnęła wielki sukces, miała 4 mln zł obrotów rocznie.
– Pracowałem po 15 godzin dziennie i więcej. Nie dawałem rady. Przyszła depresja, zacząłem zaniedbywać obowiązki. Odeszli moi dwaj najlepsi pracownicy, zabrali najlepsze kontrakty. Musiałem wziąć duże kredyty, by dalej funkcjonować. Nasilał się stres i wysiłek. Moja firma zbankrutowała, a żona nie wytrzymała: zażądała rozwodu. Na szczęście rak się cofnął – opowiada.
Życie Romana legło w gruzach. Stracił wszystko: żonę, firmę, kontakty z dzieckiem.
6 paszportów, 6 tożsamości
W więzieniu przeszedł przemianę duchową. Postanowił zerwać ze swym dotychczasowym życiem. Nie wrócił do korporacji. Dlaczego tak się stało? – Miał wcześniej wszystko: pieniądze, karierę, sławę. Ale czuł, że był zakłamany, manipulował ludźmi. Przebił się w korporacji, bo, jak mówił, wcześniej przemycał ludzi, co wymagało ciągłego odgrywania ról i udawania kogoś, kim nie był. Przywykł do życia z nieprawdziwą tożsamością, miał w pewnym momencie sześć paszportów. Te umiejętności pomogły mu w karierze – mówi Paweł Jóźwiak-Rodan, reżyser filmu Pielgrzym.
– Roman był kierownikiem projektów. Uczył innych ludzi, jak kierować dużymi projektami. A jego projekt życia się zawalił w momencie aresztowania pod każdym względem: osobistym i zawodowym. Uznał, że to dobry znak, by zmienić coś w swoim życiu – kontynuuje Jóźwiak-Rodan.
Dziś Roman jest rozwiedzionym ojcem dwudziestoletniej córki. Jak mówi, stracił wszystko, co miało dla niego jakąkolwiek wartość. I doszedł do wniosku, że chce być sam i nie pragnie więcej korporacyjnej sławy. Wybrał życie pielgrzyma. Udało mu się częściowo odbudować relacje z córką.
Roman został bez pieniędzy. Zaczął pielgrzymować, pukając od drzwi do drzwi. Najpierw była piesza pielgrzymka z Częstochowy na Giewont. Później poszedł do Rzymu. Po 5 tygodniach dotarł do grobu św. Piotra. W Alpach dostał rower od Austriaków i przebył jednośladem połowę drogi. Przeszedł też bez żadnych środków pieszo z Polski do Moskwy i z powrotem. To łącznie 4500 km.
Zaczął malować ikony bizantyjskie w swojej małej pracowni. Jak się wyraził, chciał się „przeczołgać, przepalić, coś w sobie zniszczyć”. – To dla niego przede wszystkim modlitwa, niewidzialny znak widzialnej łaski, polegający na tym, że osoba, która nie ma uzdolnień plastycznych, może również pisać ikony – opowiada Jóźwiak-Rodan.
Dziś Roman wiedzie skromny żywot ikonopisarza. Dostaje za to co prawda "co łaska" i zarabia na kursach ich pisania przy jednym z kościołów, ale nie ma to charakteru komercyjnego. Zdarza się też, że odmawia napisania ikony, gdy wyczuwa, że ktoś nie jest na to gotowy, np. biznesmen, który proponuje mu godziwy zarobek. Z drugiej strony, potrafi wykonać dla kogoś ikonę nawet, gdy ta osoba nie da mu ofiary.
Dlaczego Jóźwiak-Rodan chciał pokazać historię Romana Zięby i czterech innych więźniów? –Zobaczyłem w nim historię swojego życia. Moi rodzice się rozwiedli, jego małżeństwo również się rozsypało. Droga Romana jest drogą przepalenia się, odpokutowania. W moim przypadku była to próba połączenia na powrót rodziców, na czym mi jako synowi zależy. Próba nieudana. W przypadku Romana pojawiła się nadzieja na powrót do żony. Ale nie będę więcej zdradzał, niech ludzie obejrzą film – mówi Jóźwiak-Rodan.
Obecnie na platformie crowdfundingowej Polak Potrafi są zbierane środki na realizację "Pielgrzyma". – Film powstawał drogą bardzo niezależną. To były prywatne środki, bez wsparcia telewizji i Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Budżet się skończył, postanowiłem spróbować wydać film na płycie DVD, Blueray, w internecie. - tłumaczy Jóźwiak-Rodan.