"Warszawa to dla mnie znacznie gorszy rynek. Odnosi się wrażenie, jakby zmarły stał się problemem, którego trzeba się jak najszybciej pozbyć", mówi w rozmowie z INN:Poland Piotr Bartczak, który żyje z malowania nieboszczyków. Tłumaczy, że tanatopraktor nie upiększa, dąży do tego, by ciało wyglądało jak za życia. Profesjonalny sprzęt kosztuje fortunę, ale zarobki są jeszcze większe.
Piotr Bartczak to profesjonalny tanatopraktor. Ma 37 lat, od 12 lat balsamuje zwłoki w Warszawie i okolicach. Współpracuje z kilkoma zakładami pogrzebowymi. Balsamowanie to określenie umowne. Nie ma nic wspólnego z zabiegami stosowanymi w starożytnym Egipcie. Tu chodzi tylko o przygotowanie ciała do pogrzebu, by mogła je zobaczyć rodzina.
Zawód: balsamista
Największy problem to dla Piotra liczba zleceń. Jak twierdzi, jest ich za mało, a złote czasy dla balsamistów minęły. – Mam około 30 zabiegów miesięcznie. Kiedyś było ich znacznie więcej, bo był zasiłek pogrzebowy. Nie jesteśmy dziś na takim poziomie, jak kraje anglosaskie – mówi w rozmowie z INN:Poland Bartczak.
– Warszawa to dla mnie znacznie gorszy rynek. W miejscowościach satelickich, takich jak Pruszków, Żyrardów, Grodzisk, rodzinom bardziej zależy na godnym pogrzebie. W Warszawie sprawia to wrażenie, jakby zmarły stał się problemem, którego trzeba się jak najszybciej pozbyć – zdradza Bartczak.
– Za profesjonalną balsamację można zarobić około 800 zł, ale tylko wtedy, jeśli na ciele nie ma obrażeń powodujących dłuższą pracę balsamisty. W każdym razie godzina pracy jest wyceniana na 100-200 zł. Przy poważnych obrażeniach praca potrafi trwać nawet 48 godzin, jeśli mamy do czynienia z zabójstwem czy wypadkiem komunikacyjnym – mówi Bartczak.
Zaznaczmy jednak wyraźnie, że Bartczak jest doświadczonym balsamistą, początkujący może zarobić połowę tej kwoty, czyli około 10 tysięcy złotych. Często jest tak, że właściciel firmy pogrzebowej deleguje swojego pracownika na kurs balsamowania zwłok, dalszego doświadczenia osoba pracująca przy zwłokach będzie już nabywać w pracy.
Balsamista musi być dostępny 24 godziny na dobę, czyli przygotowan, że nastąpi telefon o trzeciej w nocy z zakładu pogrzebowego.
Trzeba też mieć własny sprzęt, kosmetyki, chemię pogrzebową i środki bezpieczeństwa, takie jak rękawice, fartuchy i odzież. – Zleceniodawca dzwoni i ma full serwis. Sprzęt trwały, czyli narzędzia medyczne ze stali chirurgicznej balsamista musi kupić raz, maksymalnie dwa czasie swojego życia zawodowego. Kosztuje to do 10 tysięcy zł. Sprzęt jednorazowy to np. ostrza do skalpela, wkładki do oczu i ust, które trzeba kupować na bieżąco. Wychodzi to około 400 zł miesięcznie. Więc, cholera, koszty też tu jakieś są – mówi Bartczak.
Ile można zarobić pracując przy zwłokach? Ile trzeba wydać na kursy?
Żeby zostać dobrym balsamistą, potrzeba jednak wielu szkoleń i praktyki, setek zrobionych balsamacji. Dwutygodniowy kurs tanatopraksji, który jest absolutną podstawą, kosztuje... 19 tysięcy złotych.
Sam wstęp do profesjonalnej kosmetyki pośmiertnej z zajęciami praktycznymi, które trwają 8 godzin, kosztuje 720 zł. Natomiast kurs tanatokosmetyki, zdradzający sekrety codziennej pracy ze zwłokami w zakładzie pogrzebowym kosztuje 1600 zł. Jeszcze więcej, bo 2800 zł, chętni do pracy z ciałami zapłacą za kurs rekonstrukcji powypadkowych. Nauczą się metod rekonstrukcji uszkodzeń ciała powstałych w wyniku wypadków lub ciężkich chorób.
Na czym polega zabieg tanatopraksji? – Na początku należy zapoznać się z przeszłością medyczną zmarłego, dowiedzieć się na co zmarł, na jakie cierpiał choroby. Trzeba dobrać do tego odpowiedni płyn i sposób balsamowania. Bo widzimy wiek, posturę, stan ciała zmarłego, ale nie widzimy tego, co może wiedzieć rodzina. Na efektywność zabiegu ma też wpływ to, jakie pacjent zażywał leki. Na tej podstawie ustalamy metodę zabiegu – mówi Bartczak.
Następnie balsamista dezynfekuje ciało zewnętrznie, po to by zminimalizować ryzyko zakażenia się. Dokonuje wstępnej toalety pośmiertnej czyli goli zmarłego i obcina mu paznokcie. Potem przystępuje do właściwego zabiegu balsamowania. Polega on na wtłoczeniu płynu konserwującego dotętniczego, którego głównym składnikiem jest formaldehyd.
Zabieg ten dobrze wpływa na tkanki, usztywniając je i utwardzając. Dzięki temu masy kosmetyczne, woski do rekonstrukcji czy silikony do odtwarzania ciała będą się lepiej trzymały. Pozwala to na pokazanie rodzinie ciała, które wcześniej znajduje się w rozkładzie.
Potem ciało powinno zostać umyte, wysuszone, ubrane, ułożone w trumnie. – Następnie tanatopraktor przystępuje do kosmetyki pośmiertnej, jeśli życzy sobie tego rodzina, ponieważ ciało po prawidłowym zabiegu balsamowania wygląda już bardzo dobrze – tłumaczy Bartczak. – Dzięki niemu pozbędziemy się wszelkich zmian pośmiertnych w postaci plam opadowych lub zredukujemy je do minimum. Jeśli robimy kosmetykę pośmiertną, dobrze jak rodzina przyniesie zdjęcia zmarłego, dążymy bowiem do maksymalnej naturalności, by ciało wyglądało jak za życia – tłumaczy Bartczak.
Na pewno balsamistą nie może zostać ktoś, kto się do tego zmusza. Po pierwsze nie będzie w tym dobry, po drugie może popaść w nałogi. Tych nałogów jest coraz mniej, nawet wśród balsamistów, których zatrudniają domy pogrzebowe. – Większość z nich wybiera ten zawód świadomie. Wykonują go z przyjemnością. W swojej karierze momentami widziałem więcej nieżywych niż żywych. Nie sądzę, by skrzywdziło mnie to emocjonalnie – opowiada Bartczak.
I to jest bardzo częste wśród kolegów Bartczaka. – Nie szokuje mnie widok zmarłego. To praca, jak każda inna, którą trzeba wykonać, a potem wracamy do domu. Świadomie wybrałem ten zawód jako osoba jeszcze niepełnoletnia. Wdrażałem się najpierw teoretycznie, czytałem książki, a potem poszedłem na kurs. To może wydawać się dziwne i nienaturalne, ale tak właśnie było. Wolę oglądać zmarłych wyszykowanych, przywiezionych do prosektorium niż rozczłonkowanych, zmasakrowanych, z wnętrznościami na wierzchu. Jak najbardziej uważam więc swoją pracę za potrzebną – mówi.
By wykonywać zawód balsamisty, trzeba mieć szacunek dla ciała. – Powinna być to osoba, która ma pewną kulturę osobistą. I ma odpowiednią wrażliwość w stosunku do ciała, nawet jeśli rodzina tego nie widzi – mówi w rozmowie z INN:Poland Iwona Świtkowska z firmy Hygieco, która prowadzi szkolenia funeralne.
W Polsce zabiegi balsamacji wykonują głównie pracownicy firm pogrzebowych, ewentualnie przez nie wynajęte, takie jak Piotr Bartczak. W krajach Europy Zachodniej, takich jak Francja, często robią je niezależne, mobilne zespoły balsamistów.
Na uczelniach medycznych prowadzone są odpłatne kursy balsamacji przy katedrach anatomii. Raz do roku organizowany jest ogólnofrancuski egzamin państwowy. Przyszli balsamiści uczą się swojej sztuki dwa lata – tak jak w collegach funeralnych w USA. W Polsce to nierealne, bo żaden właściciel firmy pogrzebowej nie będzie się uczył przez rok i nikogo do tego nie oddeleguje. Maksymalny okres to dwa tygodnie. Tu liczy się biznes.