Pakiet paliwowy, a po nim energetyczny – przypieczętowane drakońskimi karami dla oszustów – oto plan na uporanie się z oszustami, którzy obsiedli rynki oleju napędowego czy gazu LNG. Eksperci mają jednak wątpliwości, czy plany te okażą się skuteczne.
– Legalnie kupuje i sprowadza pan do Polski paliwo, korzystając z wydłużonego terminu płatności podatków. Potem przez długi łańcuszek transakcji, np. dziesięć podmiotów, które sprzedają to paliwo między sobą, paliwo trafia do podmiotu, który wywozi je zagranicę i odzyskuje VAT. VAT, którego jeszcze fizycznie pan nie zapłacił. To podstawowy schemat karuzeli w każdym towarze – mówi INN:Poland Wojciech Krok, doradca podatkowy z kancelarii Parulski i Wspólnicy.
Do tego można było dorzucić inny prosty przekręt. Przywozimy paliwo „na własne potrzeby”, szybko odsprzedajemy i... likwidujemy firmę. VAT pozostaje niezapłacony. Znikające „słupy” miały być – według raportu firmy EY – największą bolączką rynku paliwowego. To dopiero początek długiej listy sposobów na zrobienie fiskusa w balona. Eksperci nie chcą ich wymieniać.
Jednocześnie to najbardziej rozpowszechnione sposoby wyprowadzania inspektorów skarbowych w pole. Pakiet paliwowy – a w zasadzie jego pierwsza część, która 1 sierpnia weszła w życie – ma ukrócić przynajmniej te najbardziej prymitywne oszustwa.
Co czwarty diesel na lewiźnie
Niewątpliwie, jest z czym walczyć. Firma EY dwa lata temu oszacowała w wspomnianym raporcie na temat szarej strefy w Polsce, że strefa wyłudzeń na rynku paliwowym to od 18,6 do 24,2 proc. całkowitej sprzedaży oleju napędowego.
Nic dziwnego, to był dla całego rynku fatalny moment: ceny szybowały, więc opłacalność nielegalnego handlu była wyjątkowo wielka. Gracze z czarnego rynku potrafili zbijać cenę wprowadzanego do sprzedaży paliwa nawet o 40 proc. w stosunku do oferty przedsiębiorstw działających lege artis. Litr diesla dawał zarobek rzędu 2,45 złotych; cysternę nielegalnego paliwa wyceniano na 75 tys. złotych. Pociąg – 3,7 mln złotych. Według części ekspertów, sytuacja do dziś niewiele się zmieniła – nieformalnie można usłyszeć, że co czwarty litr sprzedawanego nad Wisłą diesla to „lewizna”.
Z drugiej strony, eksperci, których o to pytaliśmy, wyjątkowo niechętnie szacują skalę zjawiska. – Ciężko mi odpowiedzieć, o jakie chodzi liczby. Widzę skalę zjawiska, staram się z nim walczyć. Ale czy chodzi o 15, 20 czy 25 proc. rynku, bo słyszałem, że w dieslu to już może być co czwarty litr, nie jestem w stanie odpowiedzieć – mówi INN:Poland Krzysztof Rutkowski z kancelarii KDCP, jeden z prawników, którzy uczestniczyli w pracach nad pakietem paliwowym. – Słyszałem o szacunkach rzędu 6-8 mld złotych, ale to naprawdę trudno szacować – sekunduje mu Wojciech Krok. – To się wycenia, niestety, „na oko”, np. zakładając, że sprzedaż powinna z takich czy innych powodów wzrosnąć o X procent. Nie wzrosła? Znaczy, że to szara strefa sprzedała za X – tłumaczy.
Nawet tych kilka miliardów budzi jednak kontrowersje. – Oszustwa na rynku paliwowym były zawsze i pewnie wciąż będą – mówi INN:Poland Andrzej Szczęśniak, ekspert rynku paliwowego, były prezes Polskiej Izby Paliw Płynnych. – Wielkość szarej strefy jest w Polsce mocno przeszacowana, a politycy posługują się opracowaniami, o których mówią, a nie chcą ich pokazać – kwituje.
Cios w małych graczy
Kluczowe rozwiązanie z pakietu paliwowego jest banalnie proste: VAT powinien zostać zapłacony w ciągu pięciu dni od wjechania cysterny na terytorium Polski. To nie zostawia zbyt wiele czasu na uruchomienie karuzeli, ani likwidację „słupa”.
Czy to rozwiązanie skuteczne? Ministerstwo finansów zastrzega, że tak – i że przyniesie ono budżetowi dodatkowo około 2,5 miliarda złotych rocznie. Eksperci, których o to pytaliśmy, jednak wolą nie podawać konkretnych kwot. – To się opiera na założeniu, że spadnie sprzedaż paliwa w szarej strefie, a wzrośnie w „białej” – ucina Wojciech Krok.
Szczęśniak ma jeszcze inną teorię. – Moim zdaniem, pakiet nie jest wymierzony w szarą strefę, tylko w konkurencję dla dużych graczy. Największa zmiana to obowiązek zapłacenia podatku w ciągu kilku dni po przekroczeniu granicy. To nie jest kłopot dla wielkich firm, to kłopot dla małych graczy, którzy sprowadzają paliwo w niedużych ilościach, na własne potrzeby – mówi ekspert. – To nie jest walka z szarą strefą, bo ta w ogóle nie płaci podatków. To zabijanie muchy bombą atomową – krytykuje.
Wojciech Krok też ma wątpliwości, choć wyraża je bardziej powściągliwie. – To mankament tego pakietu. Dodatkowe koszty, jakie będą musiały ponieść firmy sprowadzające paliwo, to prawdopodobnie około kilkudziesięciu milionów złotych. Problem będą mieli ci, którzy nie mają odpowiednio dużego zaplecza finansowego, czy linii kredytowej. Wielcy gracze nie będą mieli z tym kłopotu. Będą go miały małe podmioty – mówi nam doradca.
Oszust jak morderca
Ale to nie koniec. Według Szczęśniaka, nowe przepisy mogą stanowić naruszenie unijnej przepisów o wolnej konkurencji, swobodnym przepływie towarów. Bo konieczność zapłacenia VAT praktycznie „na granicy” sprawia, że powstają dwa – inaczej opodatkowane – produkty: paliwo „zagraniczne” opodatkowane, gdy wjeżdża na terytorium Polski, i paliwo „krajowe”, opodatkowane dopiero w chwili ostatecznej sprzedaży – do konsumenta. – Tak, być może to wywoła jakąś reakcję Brukseli – przyznaje też Wojciech Krok.
Pakiet ma też swoje luki. Eksperci nie chcą jednak o nich rozmawiać, bo byłoby to wskazywanie drogi dla potencjalnych osób, szukających sposobów na kolejne przekręty. – Niedociągnięcia zostały zidentyfikowane już po uchwaleniu tych przepisów – podkreśla Krzysztof Rutkowski. Jak zapewnia, obiekcje zostały już zgłoszone w resorcie i za jakiś czas przepisy będą musiały być nowelizowane.
Być może stanie się tak przy okazji kolejnego tzw. pakietu energetycznego, który ma wejść w życie we wrześniu. – To jak z tamą: zatka się jedną dziurę, znajdzie się druga – mówi Wojciech Krok. – Bardziej liczyłbym na rozwiązania z tego drugiego pakietu: uporządkowanie systemu kontroli, zwiększenie liczby instytucji, które powinny kontrolować ten rynek. Nie ma się co obrażać na niedociągnięcia tego pakietu, ja go oceniam na 3+ – dodaje. – Każda ewolucja przepisów jest procesem. To krok w dobrą stronę: z sytuacji niemal nieuregulowanej, uszczelnia rynek w całości – dorzuca Rutkowski.
Uzupełnieniem mają być wyjątkowo drakońskie przepisy ministerstwa sprawiedliwości, które miałyby zacząć obowiązywać jesienią. Wyłudzenie na kwotę wyższą niż milion złotych miałoby kwalifikację zbrodni (minimum trzy lata pozbawienia wolności), fałszerze faktur ryzykowaliby ośmioletnim wyrokiem, a za przekręt na 5 milionów złotych groziłoby nawet 25 lat odsiadki. Jak za zabójstwo.