Po zaprezentowaniu prezydenckiego projektu tzw. ustawy frankowej wśród frankowiczów zawrzało. Jednym opadły ręce, drudzy chcą kontratakować. „Mamy wątpliwości, kto tak naprawdę napisał tę ustawę. Przygotujemy zawiadomienie do prokuratury, że ten projekt nie został napisany w kancelarii prezydenta, tylko gdzie indziej” – mówi nam sekretarz Stowarzyszenia Stop Bankowemu Bezprawiu.
Sens projektu został sprowadzony do zwrotu nienależnie pobranego spreadu – czyli różnicy między kursem sprzedaży a kupna waluty. Zgodnie z projektem zwrot spreadu należy się nie tylko frankowiczom, lecz wszystkim kredytobiorcom walutowym. Przy czym są tu wyłączenia: na zwroty mogą liczyć jedynie ci, którzy kredyt zaciągnęli między 1 lipca 2000 r. a 26 sierpnia 2011 r. (wejście w życie ustawy antyspreadowej), tylko w przypadku kredytów do kwoty 350 tys. złotych (w przypadku małżeństwa – 700 tys. zł).
Frankowiczom opadły ręce. – Na szczęście, nie zarabiam dziś tyle, co dziesięć lat temu, gdy brałem kredyt, tylko trochę więcej – opowiada INN:Poland Piotr. – Więc jakoś sobie radzę ze spłatą. Kłopot raczej w tym, że mam związane ręce co do mieszkania, które wówczas kupiłem. Dopóki mam kredyt nie mogę go sprzedać. Ta kwestia miała być w ustawie rozwiązana – kwituje.
– W 2008 roku brałem kredyt 400 000 zł i, niestety, na inny kredyt, jak we frankach, nie było mnie stać – komentuje z kolei inny frankowicz pod doniesieniami o detalach ustawy. – Bardzo chciałem kredyt w złotówkach, ale nie miałem zdolności kredytowej, a we frankach nie było żadnego problemu. (…) mimo że frank jest po 4 zł, spłacam kredyt regularnie: nie płaczę. Uważam jednak, że brak możliwości przewalutowania kredytu po kurse z dnia jego zaciągnięcia, to czyste złodziejstwo (...) Dzisiejsza propozycja to dno i pół metra mułu – dodaje.
Cóż, nie on jeden. – Ten projekt nie ma nic wspólnego z obietnicami prezydenta z kampanii wyborczej, ani tymi, które prezydent składał już po objęciu urzędu. Nie ma nic wspólnego z pracami, jakie toczyły się w kancelarii prezydenta – mówi INN:Poland Mariusz Zając, sekretarz Stowarzyszenia Stop Bankowemu Bezprawiu. – To jest dla nas najbardziej przykre: najważniejszy człowiek w kraju nas zawiódł – dodaje.
Z perspektywy Stowarzyszenia jedyny ważny element ustawy, jaki pozostał z ich postulatów, to kwestia spreadów. Kwestia o tyle drugorzędna, że frankowicze wygrywają już w sądach odszkodowania za zbyt wysokie spready – i bywają to kwoty wyższe od tych, które ustalono w ustawie. Wszystkie inne żądania frankowiczów – przepadły, nie mówiąc już o, według Zająca z sufitu wziętym, limicie 350 tys. zł. - To wszystko daje nam poczucie, że pan prezydent, zamiast stanąć po stronie obywateli, po stronie sprawiedliwości, wykonuje ukłon w stronę banków – ucina przedstawiciel Stowarzyszenia. Obawia się wręcz, że ustawa wpłynie na sądy, które teraz łagodniejszym okiem będą patrzeć na banki.
Nie mówiąc już o sposobie przygotowania ustawy. – Mamy bardzo duże obiekcje co do sposobu procedowania. Mamy wątpliwości, kto tak naprawdę napisał tę ustawę i dzisiaj prawdopodobnie będziemy przygotowywali zawiadomienie do prokuratury, że ten projekt nie został de facto napisany w kancelarii prezydenta, a gdzieś indziej – zapowiada Zając.
Gdzie? No, głupie pytanie. – Mamy podejrzenia, że duża część zapisów pochodzi bezpośrednio ze Związku Banków Polskich – podkreśla przedstawiciel frankowiczów. – I jeszcze to mówienie, że trzeba czekać. Prezes Glapiński z jednej strony mówi: przewalutowanie musi nastąpić. Z drugiej daje bankom prawo do decydowania, jak to ma nastąpić – kwituje nasz rozmówca. I przywołuje doświadczenia z konfrontacji z bankierami. – Na spotkaniu z prezesami, które odbyło się jesienią ubiegłego roku w kancelarii prezydenta, prezes Stypułkowski z mBanku powiedział wyraźnie: „jeżeli państwo tak nie zdecyduje, nie będziemy pomagać klientom. To nie my mamy za zadanie zmieniać te umowy, które według nas są dobre. Jeżeli państwo chce odwalutować czy zmienić relacje między klientem a bankiem, to państwo powinno napisać ustawę”.
Zając nie pozostawia wątpliwości: wraz z projektem prezydenckim, nawet jeśli zostanie on przeforsowany w parlamencie, gra się nie kończy. Frankowiczom mogły opaść ręce, ale nie cofną się ani o krok.