Więcej niż co czwarta firma w Polsce ma kłopoty ze znalezieniem odpowiednio utalentowanych pracowników, a przyczyną jej kłopotów jest kiepski wizerunek – takie wnioski płyną z badań Employer Branding w Polsce. Tymczasem czas goni.
Niewielka atrakcyjność czy kiepska reputacja to problem 27 proc. z 350 przedsiębiorstw, które wzięły udział w badaniu. Z jednej strony to dobre wieści – bo odsetek firm martwiących się o swoją reputację wzrósł niemalże dwukrotnie. Z drugiej strony – to wciąż zaledwie co czwarta firma nad Wisłą.
Oczywiście, najczęściej przedsiębiorcy wskazują przyczyny prozaiczne: mało konkurencyjne wynagrodzenia i niewielkie możliwości awansu. Ale badanie pokazuje, że w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy nasi rodzimi biznesmeni zaczęli się też martwić o swoją reputacją. Trudno się zresztą dziwić: 38 proc. ankietowanych stwierdziło, że to właśnie problem z pozyskaniem nowych talentów będzie miał największy wpływ na kondycję ich firm.
Cóż, employer branding jest filozofią, która w Polsce dopiero raczkuje. – 27 proc. to bardzo mało – potwierdza Justyna Piesiewicz, prezes zarządu IACL, Międzynarodowego Stowarzyszenia Ekspertów Komunikacji i Przywództwa. – Tymczasem reputacja to jest główny element firmowej filozofii – mówi.
Rzeczywiście, gdyby spojrzeć na wyniki badań atrakcyjności firm jako pracodawców, czołówka przedsiębiorstw w tym rankingu to albo globalne korporacje, albo wielkie polskie przedsiębiorstwa. Google Polska dominuje zarówno w kategorii „Branża IT”, jak i szeroko pojmowanej „Biznes”. Tuż za nią – w obu kategoriach – uplasował się Microsoft. Za nim – w branży IT – znajdziemy dwie globalne korporacje, Intel i IBM Polska, a piątkę zamyka Grupa Kapitałowa CD PROJEKT.
Kolejne miejsca w kategorii „Biznes” opanowały rodzime firmy i instytucje: 3. miejsce należy do... Narodowego Banku Polskiego, a za nim znajdziemy TVN oraz – mimo wszystkich swoich kłopotów – Polskie Linie Lotnicze LOT.
Nawet w kategorii „Inżynieria” na 4. pozycji znajdziemy Google. Tu króluje jednak Grupa Skanska, potem Polska Grupa Energetyczna i Budimex, a piątkę domyka Volkswagen Poznań.
Czarnych list pracodawców nikt nie tworzy, ale w mediach społecznościowych nie brakuje branżowych grup, których użytkownicy wskazują sobie wyjątkowo fatalnych pracodawców. Justyna Piesiewicz wskazuje przypadki choćby wielkiej firmy konsultingowej EY oraz linii lotniczych Eurolot: pierwszą pozwał pracujący w niej stażysta, drugą – grupa stewardess.
– Podstawowym elementem budowania marki pracodawcy jest dotrzymanie obietnicy – mówi nam ekspertka. – Jeżeli obiecuje się kandydatom wynagrodzenia i rozwój zawodowy, a potem okazuje się, że na szkolenia trzeba poczekać, podwyżki – może będą, ale nie teraz, liczą się targety, a przy okazji dochodzi do mobbingu... to o jakiej reputacji chcemy tu rozmawiać – podkreśla Piesiewicz.
Według niej, employer branding można sprowadzić do trzech zasad. Pierwsza jest oczywista: dbamy o rzetelne i terminowe wynagrodzenia. Po drugie, budujemy spójną markę pracodawcy – wewnątrz i na zewnątrz – tak, by „fajna atmosfera” nie była wyłącznie hasłem z billboardu. I wreszcie – poświęcamy na to czas, bowiem budowa marki zaczyna się od pierwszego dnia istnienia firmy. – Nawet powiedzenie „dzień dobry” czy „dziękuję” sprzątaczce to employer branding – kwituje Piesiewicz. Im bardziej będzie topnieć strumień nowych pracowników, wkraczających na rynek pracy, tym bardziej te – wydawałoby się, oczywiste – zasady zaczną nabierać znaczenia.