Ursus ruszył na podbój Niemiec, a drogę utorował mu wicepremier Mateusz Morawiecki: tyle dowiadujemy się z komunikatu firmy. Sęk w tym, że problemów spółek – choćby największych – nie rozwiązuje się jednym listem czy rozmową. Co więcej, interwencja wicepremiera może oznaczać, że znów rozgorzał spór o to, kto ma kierować polską dyplomacją gospodarczą. "Być może to skutek niemal otwartego konfliktu między Morawieckim a szefem MSZ Witoldem Waszczykowskim".
Ursus z impetem ruszył na podbój Niemiec, w ciągu miesiąca odnotowując kilkakrotny wzrost sprzedaży. Ten sukces firma podsumowała w komunikacie: „Interwencja wicepremiera Mateusza Morawieckiego, który zabiegał o odblokowanie rynku niemieckiego dla polskiej firmy skierowana do Sigmara Gabriela, wicekanclerza Niemiec, odniosła pożądane skutki. Po tej rozmowie dealerzy Ursusa sprzedający ciągniki i maszyny rolnicze na terenie Niemiec przestali mieć trudności z rejestracjami”.
Impas wynikał z kłopotów, jakie mnożył przed Polakami niemiecki urząd homologacyjny. Żądanie przedstawiania kolejnych dokumentów – podczas gdy powinna wystarczać homologacja w Polsce – sprawiało, że firma nie była w stanie sprzedawać za Odrą swoich produktów.
Jasne, taka interwencja, to oczywisty sygnał, że wicepremier bierze dobie do serca ideę „patriotyzmu gospodarczego”. – Nie ma nic zdrożnego w tym, żeby polski prezydent, premier czy minister, spotykając się ze swoim odpowiednikiem za granicą, wyjmował karteczkę i odczytywał: „a tu jeszcze mamy taką firmę, która chciałaby zainwestować i chcielibyśmy wesprzeć jej działania”. Byłem świadkiem, jak robili to prezydent Chirac czy kanclerz Schroeder – mówił w wywiadzie dla INN:Poland Marek Belka, były premier i szef NBP. Problem w tym, że interesy polskich firm niesłychanie rzadko załatwia się w ten sposób.
Lecę i załatwiam
– Takich spraw nie załatwia się na zasadzie: lecę i załatwiam – mówi INN:Poland Jacek Piechota, były minister gospodarki i prezes Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej. – Jeżeli jakaś polska firma ma kłopoty, zajmują się tym pracownicy Wydziału Promocji Handlu i Inwestycji. Analizują sytuację i jej przyczyny, negocjują na poziomie urzędniczym, wskazują potencjalne bariery. Minister stawia kropkę nad i – podkreśla.
Trudno zatem zakładać, że jakaś spontaniczna „interwencja” może wydobyć jakąkolwiek firmę z kłopotów, choć – rzecz jasna – może zbudować dobry klimat. – Nikt jednak takich decyzji, również po niemieckiej stronie, nie podejmuje ad hoc – kwituje Jacek Piechota.
Drogę ministrom i premierom torują urzędnicy. – W najlepszym przypadku zajmuje się tym radca handlowy, a najczęściej nawet ktoś szczebel niżej – opowiada nam były dyplomata. – Jednak w przypadku Morawieckiego takie spontaniczne interwencje wcale mnie nie dziwią. On potrafi tak działać – dorzuca. Z naszych informacji wynika też, że sprawa Ursusa rzeczywiście mogła być w resorcie rozwoju „na tapecie”.
Konflikt odwieczny
„Berlińska interwencja” może też świadczyć o sporze w samym rządzie. – W normalnych warunkach minister nie interweniuje w taki sposób. Być może to skutek niemal otwartego konfliktu między Morawieckim a szefem MSZ Witoldem Waszczykowskim – spekuluje jeden z naszych rozmówców, który zna sprawę od strony ministerstwa rozwoju. – W rządzie jest konflikt między nimi, Morawiecki uważa, że MSZ nie ma zielonego pojęcia o tym, jak uprawia się dyplomację ekonomiczną – dodaje.
Gra ma się toczyć o Wydziały Promocji Handlu i Inwestycji. – Spór o radców handlowych to konflikt odwieczny, uwarunkowany historycznie – śmieje się Jacek Piechota. – Ja też spierałem się z Włodzimierzem Cimoszewiczem o dawne Biura Radców Handlowych, czy późniejsze Wydziały Ekonomiczno-Handlowe. I obroniłem się – kwituje.
Historia tych komórek organizacyjnych trąca absurdem. Z ustawowej definicji biura te są elementem struktur MSZ. Jednocześnie „podlegały” one kolejnym ministrom gospodarki, a dziś – Ministerstwu Rozwoju. W 2005 r. fragmentaryczne zwycięstwo odniósł MSZ: dotychczasowe biura radców podzielono na Wydziały Ekonomiczne placówek oraz Wydziały Promocji Handlu i Inwestycji. – Idiotyczna struktura – słyszymy od jednego z rozmówców.
Konieczna zmiana ustawy
Dlaczego? Cóż, w wydziałach ekonomicznych siedzą z reguły ludzie z korpusu dyplomatycznego. – Siedzi kupa ludzi na etacie i analizują rynek. A takie analizy mogliby z powodzeniem robić z Warszawy. Tymczasem w WPHiI są ci ludzie, którzy rzeczywiście pomagają firmom, interweniują w konkretnych sprawach.
– Teraz chodzi o to, by WPHiI całkowicie, również formalnie przeszły pod ministerstwo rozwoju. Tylko żeby do tego doszło, trzeba byłoby zmienić ustawę o służbie dyplomatycznej – mówi nam były dyplomata. W jego interpretacji interwencja wicepremiera to dobry przyczynek, żeby zapunktować przeciw MSZ i mieć case study potrzebne do uzasadnienia zmiany. Cóż, pożyjemy – zobaczymy.