Unijne dyrektywy nierzadko powstają w tajemniczych okolicznościach. Nie inaczej jest z dyrektywą dotyczącą praw autorskich na jednolitym rynku cyfrowym – jak luźno można przetłumaczyć tytuł dokumentu, który zrodził się w Brukseli. Zamieszanie, jakie może wywołać, może przewyższyć wszystko, co do tej pory widzieliśmy.
Powstająca w Brukseli dyrektywa ma zastąpić obowiązujące przepisy, które – umownie – pochodzą jeszcze sprzed czasów Google, YouTube czy Facebooka. W polskich mediach pojawiła się już plotka, że częścią nowego prawa będzie ograniczenie tzw. prawa panoramy czy „wolności panoramy”.
Będziemy oponować
W Polsce prawo panoramy pozwala fotografować wszystkie znajdujące się w przestrzeni publicznej obiekty: budynki, rzeźby, graffitti, prywatne domy (o ile w tym ostatnim przypadku nie dochodzi do naruszenia prywatności). Zgodnie z naszymi przepisami nie ma też różnicy czy obiekt jest fotografowany w celach komercyjnych czy prywatnych, choćby na pamiątkę; czy na internetowego bloga czy do wysokonakładowej gazety.
Ale to nie znaczy, że to samo prawo panoramy obowiązuje w całej UE. Podobne regulacje znajdziemy tylko w dziesięciu innych krajach Unii – Czechach, Słowacji, Węgrzech, Niemczech, Chorwacji, Hiszpanii, Irlandii, Portugalii, Holandii i Wielkiej Brytanii. W Islandii i Słowenii swoboda fotografowania jest możliwa wyłącznie w celach niekomercyjnych, w Finlandii, Danii i Norwegii – chcąc utrwalić np. jakąś współczesną rzeźbę – należy uzyskać zgodę twórcy. We Francji, Belgii, Włoszech, Grecji i Szwecji wolności panoramy nie ma w ogóle. Wieża Eiffla? Oczywiście – byle nie w nocy, bo wówczas iluminacja obiektu pozwala wystąpić z roszczeniem od jej twórcy.
Potencjalna dyrektywa ma ustandardyzować rozmaite przepisy na terenie całej UE. Problem w tym, że – zgodnie ze spekulacjami mediów – stałoby się to kosztem zaostrzenia przepisów w krajach najbardziej liberalnych (a więc i w Polsce) oraz złagodzenia w tych, gdzie prawo jest najbardziej rygorystyczne.
Tego polski rząd jednak nie przełknie. – W Polsce ten wyjątek ukształtowany bardzo szeroko. Każdy może sobie robić zdjęcia budynków czy rzeźb w przestrzeni publicznej i wykorzystywać je zarówno komercyjnie, jak i niekomercyjnie. Sprawa ta nie budzi u nas żadnych kontrowersji. Jeżeli w UE pojawią się pomysły zawężenia tego wyjątku, to będziemy przeciwko temu oponować – komentował dyrektor departamentu własności intelektualnej i mediów ministerstwa kultury.
TO jest znacznie gorsze niż przewidywaliśmy
Problem w tym, że prawo panoramy to dopiero początek długiej listy proponowanych zmian – jak przekonani są internetowi aktywiści, inspirowanych przez wielkie media. Jak wynika z fragmentów projektu dyrektywy, jakie wczoraj przeciekły do sieci, wśród proponowanych zmian poczesne miejsce ma możliwość narzucania przez gigantów branży wydawniczej opłat w sytuacji, gdy wycinek wykorzystanego tekstu znajdzie się w hiperlinku (tzw. Link Tax). Link Tax budzi kontrowersje już od dłuższego czasu – w sieci zrodziła się nawet kampania Save the Link, optująca za zaniechaniem wprowadzenia tych przepisów. Online dołączyło do niej niemal 100 tysięcy osób.
– Spodziewaliśmy się czegoś złego, ale TO jest znacznie gorsze niż przewidywaliśmy – skwitowała krótko przeciek ekspertka organizacji OpenMedia, która zorganizowała kampanię Save the Link, Ruth Coustick-Deal. – Jeśli te zmiany zostaną wprowadzone, dramatycznie ograniczą to, jak obywatele UE mogą dzielić się informacjami i online zdobywać do nich dostęp. Bez linków, które kierują nas po sieci, kontent, do którego będziemy chcieli dotrzeć, pozostanie zamknięty – dodawała.
To zresztą dopiero początek krytycznych uwag ekspertów. Jednolity Rynek Cyfrowy, według propozycji Komisji Europejskiej, to plan skonstruowany pod dyktando rynku wydawniczego – lamentują. W tekście, który przeciekł z biur w Brukseli, nie ma mowy o jakiejkolwiek ochronie praw konsumentów, choćby w zakresie wspomnianej wolności panoramy. „Pośrednicy”, czyli agregatory tekstów, będą musieli negocjować licencje z posiadaczami praw, będą też zmuszeni do filtrowania i monitorowania kontentu wytwarzanego przez użytkowników – co z kolei całkowicie zmienia charakter obowiązujących wciąż przepisów dyrektywy InfoSoc z 2001 r., która zwalniała pośredników z odpowiedzialności za „akty komunikacji użytkowników z opinią publiczną”.
Mało tego, według krytyków projekt dyrektywy został napisany tak oględnym językiem, przy zachowaniu ścisłych definicji jedynie w przypadku kilku kluczowych terminów, jakie pojawiają się w dokumencie, że trudno przewidzieć, jakie będą długoterminowe konsekwencje stosowania dyrektywy. Innymi słowy, dyrektywa może zaprowadzić interpretacyjny chaos w sieci i w realu.