Wiadomo, że Ukraińcy mają znakomite silniki. My z kolei mamy zdolności tworzenia skorupy kompozytowej. To wszystko mogłoby dać naprawdę ciekawy produkt dla Polski i innych krajów Europy Środkowej – taki sposób na wyjście z kryzysu w sprawie śmigłowców bojowych dla polskiej armii zaprezentował w telewizji Trwam szef MON, Antoni Macierewicz. Zdaniem Tomasza Hypkiego, prezesa Agencji Lotniczej Altair, pomysł jest nie do zrealizowania. Dlaczego, skoro mieliśmy już kiedyś swoje śmigłowce?
– Projekt wspólnego polsko-ukraińskiego śmigłowca, to niedorzeczność – kwituje poproszony przez INN:Poland o komentarz Tomasz Hypki. – Ukraina nie ma żadnych doświadczeń związanych z budową śmigłowców. Od lat szuka partnerów w tym celu, m.in. na Białorusi czy w Stanach Zjednoczonych. Białorusini niewiele mogą, a Amerykanie nie są zainteresowani wspieraniem potencjalnego konkurenta. Niedawne zerwanie współpracy z Rosją spowodowało, że Ukraińcy zostali z napędami, z którymi nie wiedzą, co zrobić. Polska z kolei swój jedyny zakład śmigłowcowy sprzedała – dodaje.
Wrócić do Mi
W kontekście potencjalnej polsko-ukraińskiej współpracy wymieniana jest firma Motor Sicz. Ten zlokalizowany w Zaporożu zakład to jeden z kluczowych ośrodków silnikowych ukraińskiego przemysłu lotniczego. Kilka lat temu Warszawa całkiem serio rozważała współpracę z tym koncernem.
– Jeszcze przed Majdanem na Ukrainie prowadzono nieoficjalne rozmowy na temat zakupu kolejnych rosyjskich śmigłowców via Ukraina – mówi nam Tomasz Hypki. – To miałoby sens: Rosjanie dostarczają – w uproszczeniu – płatowiec, Ukraińcy – napędy, a nasze instytuty i zakłady remontowe to integrują, dodając awionikę i całą potrzebną resztę. To było rozwiązanie optymalne dla nas – mieliśmy już serwis takich maszyn, wyposażenie eksploatacyjno-remontowe w jednostkach, kontrolę nad śmigłowcami. To byłoby dobre dla wojska i tanie dla budżetu państwa – podkreśla.
Ale to już przeszłość. Zdaniem Hypkiego, ukraiński przemysł lotniczy jest jednak w ruinie – wraz z eskalacją konfliktu rosyjsko-ukraińskiego Ukraińcy stracili praktycznie jedynego odbiorcę swoich produktów. Ostatnia prezentacja ich możliwości pod względem technologii silnikowej do śmigłowców odbyła się pod koniec 2014 roku, kiedy to w Warszawie zaprezentowano możliwości maszyny Mi-8MSB. Od tamtej pory Ukraińcy mają jednak desperacko szukać zbytu na swoje produkty: niewielką pulę produktów kupują Chińczycy, firma szuka też zbytu na Białorusi – a także poprzez Białoruś – próbuje się utrzymać na rosyjskim rynku.
Według eksperta, jedyne co może jednak zaoferować firma z Zaporoża, to nowe wersje – oraz modernizacja starych – wspomnianej maszyny Mi-8 oraz śmigłowca Mi-17. Chodzi prawdopodobnie o zwiększenie zasięgów i siły ognia, tak jak w zaprezentowanym pół roku temu nowym wariancie śmigłowca Mi-8 MSB-V. Pod koniec ubiegłego roku pojawiły się też informacje o tym, że Motor Sicz pracuje nad remotoryzacją i modernizacją maszyn W-3 Sokół/Głuszec. Zmiany miałyby obejmować m.in. zastosowanie nowocześniejszych wersji silników.
Wyprzedaliśmy się do podszewki
Tyle, że zostaliśmy z niczym: Sokoły też już polskie nie są. – Świdnik sprzedaliśmy z prawem do własności intelektualnej, wyrobów, danych. Oddaliśmy wszystko, a nasi inżynierowie, wykształceni za pieniądze polskich podatników, pracują dla obcych koncernów – mówi Hypki. – Taka sama sytuacja jest z samolotami z Mielca. Na dodatek może się zdarzyć, że podstawowy samolot bojowy i podstawowy śmigłowiec polskiej armii będą produktami amerykańskiego Lockheeda Martina, co sprawi, że to właśnie ten koncern będzie rozdawać karty na polskim rynku uzbrojenia lotniczego przez wiele lat – dodaje.
– Zakupy w Mielcu czy Świdniku będą w pełni zakupami u przedsiębiorstw zagranicznych. Te koncerny w Polsce jedynie montują, a wszystkie zaawansowane technologicznie komponenty są nad Wisłę przywożone. W przypadku włoskich czy amerykańskich maszyn nie będziemy mieli żadnej kontroli nad najważniejszymi systemami śmigłowców, w tym awioniką, uzbrojeniem i kodami źródłowymi – konkluduje Hypki.
Czy to ma znaczenie? Owszem. Kiedy kilka lat temu Turcy postawili zaopatrzyć posiadane F-16 w uzbrojenie rodzimej produkcji, okazało się, że software samolotów uniemożliwia taką operację. Ankara musiała stoczyć długą batalię z amerykańskimi producentami o dostęp do kodów źródłowych – i ostatecznie uzyskała je w 2011 roku. Ale Turcy mają drugą pod względem wielkości armię w NATO, od przeszło dekady prowadzą bardzo niezależną politykę zagraniczną i obronną. Ich „siła przebicia” jest znacznie większa niż siła Polski. Hypki twierdzi, że nasz przypadek można by porównać do case studies z Argentyny i Chile, gdzie amerykańskie koncerny uzyskały na dekady dominującą pozycję w przemyśle obronnym.
Nie ma o czym gadać
– Turcy przez wiele lat odbijali swoją fabrykę z rąk Lockheeda Martina. Dopiero, gdy to się udało, co było bardzo kosztowne, zaczęli budować własne konstrukcje lotnicze – kontynuuje szef Agencji Lotniczej Altair.
Bez względu jednak na batalie, jakie Polska musiałaby toczyć o odzyskanie rodzimego przemysłu lotnictwa wojskowego, zarówno taki scenariusz, jak i budowa potencjału tego typu od zera, to zadanie na lata. „Jeżeli minister Macierewicz ma pomysł na zupełnie nowy śmigłowiec, to OK, ale proces opracowania nowej konstrukcji, przygotowania prototypu, badań i testów – to wszystko trwa wiele lat. Rozumiem więc, że jest to projekt pomyślany na wiele lat do przodu. Może za jakieś 10 lat uruchomilibyśmy produkcję własnych śmigłowców” – podsumowywał na łamach gazety „Super Express” generał Waldemar Skrzypczak.
Ale nie tylko o czas, ale i pieniądze chodzi. – To nakłady rzędu kilku, a może nawet kilkunastu miliardów złotych – przypomina Tomasz Hypki. Również Skrzypczak, we wspomnianej wypowiedzi, bił na alarm. „Kto zapłaci za program badawczy nowego śmigłowca, Ukraińcy czy my? Ukraina nie ma pieniędzy – więc my” – przekonywał. „To są ogromne koszty. Takiego projektu nie było w naszych planach, dlatego rozpoczęto te zabiegi, żeby kupić gotowe maszyny dla naszego wojska. Oby tylko pieniądze na opracowanie własnych śmigłowców nie zostały znalezione w budżecie MON, bo inaczej armia niedługo już nic nie będzie miała” – dorzucał.
– Wszystko bez żadnej gwarancji sukcesu – kwituje Hypki. – Więc nie ma o czym mówić – ucina.