Od kilkuset do kilku tysięcy złotych – takiego pułapu sięgają ceny włóczkowych koców, ubrań i dodatków, od których zaroiło się na internetowych bazarach typu Etsy czy DaWanda. Co więcej, wbrew pozorom, im grubsze włóczkowe sploty, tym bardziej modne – i drogie. Swój udział w intratnym trendzie chcą mieć również Polacy.
Tropy przecierali artyści zza Buga. Najprościej byłoby wskazać tu Ukrainkę Annę Marinenko, która już kilka lat temu odkryła wełnę merynosów – i zachwycona grubością i puszystością jej splotów, zaczęła z nich tworzyć pierwsze prace, od szalika dla kota po pierwsze koce w wyrazistych kolorach. Brak drutów, którymi można byłoby „obsłużyć” grube na kobiecą pięść sploty, Marinenko obeszła, plotąc swoje prace gołymi dłońmi.
Od roku młoda Ukrainka podbija sieć swoimi kolejnymi produktami. Tylko na popularnej platformie dla twórców rękodzieła – Etsy – można znaleźć około sześćdziesięciu produktów utalentowanej designerki: od niewielkich ręczniczków dekoracyjnych za blisko trzysta złotych, po przeszło dziesięciokrotnie droższe olbrzymie koce (cenę podbija koszt materiału, jakiego używa). Z reguły w wyrazistych kolorach, doskonale sfotografowane produkty robią wrażenie.
Ale kariera Marinenko to zaledwie początek. Jej tropem ruszyli m.in. naśladowcy z Polski. W tym samym Etsy znajdziemy kilkadziesiąt podobnych firm, w tym m.in. Merrisson – firmę z Ornety w województwie warmińsko-mazurskim, stworzoną przez „Ewę i Marię, ciotkę i siostrzenicę, które tworzą z miłości” - w drewnie i wełnie. Cenowo oferta Merrissona nie ustępuje pracom Marinenko.
Podobnymi tropami podążają też inni młodzi przedsiębiorcy. W sklepie Ella Lu znajdziemy – w umiarkowanych cenach, nie przekraczających kilkuset złotych – personalizowane ubrania dla dzieci. „Stawiamy na naturalne tkaniny, dobre nie tylko dla naszego ciała, ale także środowiska” - przekonują twórcy sklepu. Wystawiająca swoje prace na Etsy firma FeltGnomePL proponuje z kolei filcowaną... tarantulę, za – bagatela – 666 zł. Zdarzają się wełniane kolczyki (poniżej 100 złotych), zwiewne chusty (mniej więcej w granicach 200-300 złotych), albo wręcz zestawy DIY (niewiele tańsze od gotowych produktów). Zestaw wełna plus szydełka – w sklepie Czas Zamotać – to wydatek od kilkudziesięciu do kilkuset złotych.
Biznes kręci się również wokół samego rękodzieła. Przykładowo, niedawne 15-godzinne warsztaty haftu tradycyjnego zostały wycenione na 450 złotych od uczestnika i rozłożone na pięć trzygodzinnych sesji. Innymi słowy, nie trzeba szydełkować, żeby na szydełkowaniu zarabiać.
W sieci zaroiło się też od porad, jak własny włóczkowy biznes stworzyć. Oczywistością jest właściwe ustalenie marży – przy niewielkim narzucie, rzędu 200-400 złotych na produkcie, minimalny zbyt w miesiącu powinien sięgać od 10 do 20 sztuk. Kto nie ma do tego głowy, albo nie chce się rzucać na głęboką wodę – może próbować projektować produkty, a następnie zlecać ich wykonanie jakimś zaprzyjaźnionym rzemieślniczkom z miasta lub wsi. Wspomniane już produkty w wariancie DIY również są jedną z typowych udzielanych rad: pozwala to nieco obniżyć marżę, a nawet – prowadzić interes, nie posiadając wielkiej smykałki do szydełkowania.
– Ceny rzędu 200-400 osiągają w Polsce jedynie produkty "designerskie". Przeciętnie szydełkowy szal kosztuje ok. 100-150 zł, maskotka ok. 80, a za 400 zł można nabyć już szydełkowy dywan – protestuje jednak nasza czytelniczka, przedstawiająca się jako wieloletnia czytelniczka. – Nie wspominając już o tym, że ceny na Etsy są dużo wyższe, ponieważ Etsy pobiera niemały procent od sprzedaży, a i traci się sporo przy konwersji waluty z domyślnych dolarów na złotówki. Do tego dochodzi PayPal przy pomocy którego płaci się na Etsy, koszta wysyłki za granicę oraz koszt materiału – dodaje.
Najlepszych – trafiających idealnie w gusta klienteli korzystającej z DaWanda czy Etsy – czekać może los amerykańskiej gwiazdy szydełek. Alicia Shaffer, poprzez swój sklep ThreeBirdsNest, sprzedaje na Etsy wydziergane produkty warte 80 tysięcy dolarów, co już dawno temu zrobiło z niej milionerkę (dolarową). Tyle że, aby to osiągnąć, Shaffer korzysta z pracy rękodzielniczek z Indii i proces tworzenia zaprojektowanych przez nią ubrań jest bliższy fabryce za Wielkim Murem niż „twórczemu szaleństwu” Anny Marinenko.