Polski wkład w odbudowę ukraińskiej gospodarki to nie tylko porady Leszka Balcerowicza czy usługi szefa ukraińskich kolei, Wojciecha Balczuna – mówi INN:Poland wicepremier Ukrainy ds. integracji z UE i NATO, Iwanna Kłympusz-Cyncadze. Polskie doświadczenia z lat transformacji będą dla Ukraińców bezcenne na wszystkich polach – również po to, by uniknąć błędów, jakie popełniła Polska. O ile politycy do reszty nie popsują wzajemnych relacji.
Z jakim przesłaniem premier Ukrainy Wołodymyr Hrojsman przyjechał do Krynicy?
Najważniejsze brzmi chyba tak: jesteśmy zdeterminowani, by się rozwijać i reformować. Podtrzymujemy wybór, jakiego dokonaliśmy dwa lata temu. Oczekujemy, że ten wybór – oraz praca domowa, jaką przy tej okazji musimy wykonać – będą wspierane przez wszystkich naszych partnerów.
Trudno byłoby tu chyba pominąć wsparcie ze strony polskiej. Profesor Leszek Balcerowicz doradza władzom w Kijowie, Wojciech Balczun kieruje ukraińskimi kolejami. Jaki jest wkład polskich specjalistów i ekonomistów w rozwój Ukrainy?
To znacznie większa grupa niż dwóch wspomnianych panów. Polscy eksperci są obecni na Ukrainie na rozmaitych poziomach, w szczególności w zakresie ekspertyz technologicznych. Oczywiście, nie umniejszamy wagi porad prof. Balcerowicza: rozumiemy, że wiele doświadczeń Polski z okresu transformacji może znaleźć zastosowanie na Ukrainie, podobnie, jak wielu błędów – jakie popełniono w Polsce – może uda się nie powtórzyć na Ukrainie.
W jakich dziedzinach polskie doświadczenia są pomocne?
Szukamy specjalistów w dziedzinie reformy administracji. Ludzi, którzy mogliby służyć radą w obszarze decentralizacji. W tym zakresie wprowadzaliśmy rozmaite zmiany, wiele już zostało wprowadzonych, a decentralizacja finansowa – która jest w toku – została w dużej mierze wzięta z polskich doświadczeń. Nie chodzi nawet o fizyczną obecność doradców, bardziej o konkretne przykłady tego, co zrobiliście, i co może zostać zaadaptowane do warunków ukraińskich.
Da się, po ćwierć wieku tych eksperymentów, adaptować tamte doświadczenia?
Wyjściowa pozycja obu państw w 1991 roku, lokalne warunki, były takie same. Wy wykonaliście skok – i bardzo szybko odnaleźliście się w rodzinie krajów należących do UE i NATO. Dla nas to bardzo ważne doświadczenia. My na wiele lat utknęliśmy w jakimś rodzaju neutralnej szarej strefy, postrzegani jako rosyjska sfera wpływów. Teraz dokonaliśmy jednak jasnego wyboru i chcemy za nim iść.
Co jeszcze – poza decentralizacją – was interesuje w Polsce?
Inne obszary to energetyka czy infrastruktura. Widzimy potencjał wspólnych projektów naukowych. Może nastąpi też transfer wiedzy do Polski: już dziś zauważamy, jak wielu ukraińskich specjalistów IT przyjeżdża do Polski. Słyszałam, że około 50 proc. biznesów informatycznych, jakie funkcjonują w Polsce, działa w oparciu o ukraińskich informatyków. Niewątpliwie, i my mamy więc potencjał. Interesujące są też reformy w sektorze rolniczym...
O, to dwadzieścia lat nieustannych sporów.
Jasne, ale rolnictwo to również bardzo mocna strona Ukrainy. Interesują nas więc doświadczenia z relacji w tym zakresie z Unią Europejską i krajami trzecimy. Potencjał wspólnej pracy też jest tu olbrzymi.
A jaka gospodarka ma powstać na bazie tych reform? Jeżeli wziąć pod uwagę poglądy profesora Balcerowicza, docelowy model jawi się jako bardzo liberalny. Z drugiej strony, choćby ostatni rok w polskiej gospodarce to silny trend do większej kontroli i regulacji w gospodarce, rozbudowanych funkcji państwa opiekuńczego...
Jako kraj jesteśmy bardzo daleko od liberalnego podejścia profesora Balcerowicza. Ukraina to wciąż w olbrzymim stopniu kraj posowiecki: bardzo prosocjalnie zorientowany, tyle że z niewielkimi możliwościami spełniania takich socjalnych obietnic. Jesteśmy gdzieś pomiędzy. Sytuacja dla ludzi jest bardzo trudna, a jednocześnie po raz pierwszy od dawna gospodarka zaczęła się stabilizować, mamy niewielki wzrost gospodarczy. I choć to tylko 1 proc., ta stabilizacja jest ważna.
Zazwyczaj ludzie nie są entuzjastycznie nastawieni do reform...
Tak, kilka rzeczy, które rząd już zrobił – jak choćby podniesienie cen paliw do poziomu rynkowego – jest skrajnie niepopularne. Rząd musi więc uporać się z populistami, którzy atakują go za trudne decyzje. Rozumiemy jednak, że te decyzje zwiększyć konkurencyjność, zmniejszyć korupcję, w dłuższej perspektywie – zapewnić nam efektywność, przełożyć się na powstanie nowych miejsc pracy.
Jest pani pewna, że polskie wsparcie jest na Ukrainie dobrze widziane? Od dobrych kilku, może nawet kilkunastu miesięcy, pojawiają się opinie, że nasze relacje się pogarszają. Kijów uważa jeszcze Warszawę za swojego adwokata w Europie?
Postawy Ukraińców wobec Polaków w czasie 25 lat budowania strategicznych relacji nie zmieniły się w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Inna sprawa z polityką: smuci mnie, że polski Sejm przyjął nieodpowiedzialną decyzję w sprawie niektórych elementów historii, jaką wspólnie mieliśmy [chodzi o uchwałę uznającą masakry na Wołyniu za ludobójstwo – przyp. red.]. To nie jest produktywne.
Uważam, że o historii powinni dyskutować historycy. Naprawdę zrobiono wiele pozytywnych kroków: w pewnym momencie między Kuczmą a Kwaśniewskim, potem między naszymi kościołami, prosiliśmy o wybaczenie i wybaczaliśmy. Z perspektywy polityka mogę tylko powiedzieć: nie wypuszczajmy płomieni nienawiści na scenę polityczną.
Trochę za późno...
Ale mam nadzieję – i bardzo nad tym pracujemy – że nasz parlament nie zareaguje analogicznie. Że wykażemy dojrzałe podejście do naszej wspólnej przeszłości. Wierzę, że po obu stronach jesteśmy w stanie dojrzale współpracować, zaakceptować kontrowersyjne elementy naszej przeszłości i skoncentrować się na przyszłości. Bo tak, jak Polska jest ważna dla Ukrainy, tak i Ukraina jest ważna dla Polski. Nie próbujmy sugerować, że Ukraińcy nie cenią sobie polskiego wsparcia, bo to nieprawda. Polska wciąż jest naszym adwokatem w UE oraz NATO i jestem pewna, że któregoś dnia Ukraina będzie w stanie wesprzeć strategiczne interesy Polski.