Dziś nasza kadra ma ogromne szanse na awans, w przeciwieństwie do naszego wschodniego sąsiada, który już odpadł z rozgrywek. I to mimo kosmicznych kwot pieniędzy wydawanych od lat przez oligarchów na ukraińskie kluby.
Ogromne pieniądze pompowane w ukraińskich klubowych gigantów nie przekładają się na sukcesy jej krajowej reprezentacji.
Szachtar Donieck i Dynamo Kijów to dwa najbogatsze kluby ukraińskie. Od kilkunastu lat praktycznie co roku regularnie grają w finansowym raju: piłkarskiej Lidze Mistrzów. Tymczasem ostatni raz polski klub zagrał w Lidze Mistrzów... 20 lat temu.
Pod względem budżetów i sukcesów w Europie ukraińscy giganci mogą równać się z europejską czołówką. Pieniądze, jakimi się w nich obraca, w porównaniu do czołowych polskich klubów, Legii Warszawa i Lecha Poznań, to finansowa przepaść.
Łączna wartość rynkowa zawodników Szachtara, według prestiżowego serwisu transfermarkt.de, to 111,9 mln euro. Jeszcze niedawno była ona znacznie wyższa, przed sprzedażą gwiazd: Alexa Teixeiry za 50 mln euro do chińskiego Jiangsu Suning czy Douglasa Costy do Bayernu Monachium za 30 mln euro. Transfer Teixeiry był zresztą rekordową kwotą zapłaconą za zawodnika przez chiński klub.
O takich kwotach za zawodników polskie kluby mogą jedynie pomarzyć. Lech Poznań sprzedał Roberta Lewandowskiego do Borussii Dortmund za 4,75 mln euro, Legia – za niewiele mniej – Łukasza Fabiańskiego do Arsenalu.
Wartość zawodników drugiego ukraińskiego giganta, Dynama Kijów, wynosi dziś prawie 119 mln euro. Andriy Yarmolenko, jego największa gwiazda, wyceniany jest na 22 mln euro. To niewiele mniej niż... wartość wszystkich piłkarzy najlepszego polskiego klubu.
Gracze Legii są bowiem wyceniani łącznie na 26,5 mln euro, a jej najlepszy zawodnik Nemanja Nikolić na 3,5 mln euro. Legia to i tak chlubny wyjątek, bo zeszłoroczny mistrz kraju Lech Poznań ma zawodników wartych 16,75 mln euro, nie mówiąc o tegorocznym wicemistrzu Piaście Gliwice, którego piłkarze są warci łącznie... 8,7 mln euro.
Sukcesy piłki klubowej, w którą pieniądze pompują m.in. najbogatszy człowiek na Ukrainie, Rinat Achmetow, nie przekładają się jednak na potęgę ukraińskiej kadry narodowej. Siłą Szachtara czy Dynama są bowiem sprowadzani regularnie za dziesiątki milionów dolarów obcokrajowcy, m.in. Brazylijczycy – tacy jak Matuzalem, Taison czy Elano. Najdroższe transfery przychodzące dokonywane przez polskie kluby nie przekraczały natomiast kwoty 1,5 mln euro – np. Ivicy Vrdoljaka czy Cezarego Kucharskiego do Legii.
Obecnie w rankingu FIFA ukraińska reprezentacja zajmuje 19. miejsce, polska – 27. W ostatnich latach pod tym względem szliśmy jednak z Ukraińcami łeb w łeb. Ukraina od 1991 roku, kiedy odzyskała niepodległość, brała udział w Mistrzostwach Europy w wyniku kwalifikacji jedynie raz, w 2016 r. – ale już wiadomo, że zakończyła swoje występy na fazie grupowej. Zagrała w nich także w 2012 roku, ale wtedy udział jako gospodarzowi przysługiwał jej automatycznie. Jej jedyny znaczący sukces w MŚ to ćwierćfinał, ale było to 10 lat temu. Poza tym... nie zakwalifikowała się do nich ani razu.
Dla porównania Polska w tym samym okresie zagrała w Euro dwukrotnie w wyniku kwalifikacji – w 2008 i 2016, raz jako gospodarz w 2012 r. Także Mistrzostwach Świata wystąpiła dwukrotnie – w 2006 i 2010, w obu przypadkach kończąc na fazie grupowej. Wielkiej różnicy nie ma, można nawet powiedzieć, że ze wskazaniem na reprezentację Polski.
Dziś jednak jesteśmy w meczu na Euro 2016 bezwzględnym faworytem. Reprezentacja Ukrainy przegrała z Niemcami, a nawet z Irlandią Północną i pożegnała się z mistrzostwami Europy. My za to, według wszelkiego prawdopodobieństwa, wyjdziemy z grupy po raz pierwszy w historii. Czyli pieniądze to nie wszystko.