Praktycznie każdy europejski kraj, który dorobił się hojnego systemu opieki zdrowotnej, z czasem wykształcił też zachowania sprowadzające się do wykorzystywania luk w takim systemie. Z jednej strony trudno kwestionować przemiany – zarówno konsumenckie, jak i społeczne – jakie może w Polsce zaprowadzić zasiłek 500+. Z drugiej strony, nie ma mocnych na sytuacje patologiczne, jakimi jest choćby pojawienie się „sierot 500+”, czyli dzieci rodziców uzależnionych od alkoholu, którzy dzięki dodatkowej gotówce mogą balować częściej i dłużej.
Program jeszcze nie wszedł na antenę, jak rozpętała się polityczna burza wokół niego. Lewica zarzucała jego twórcom atak na najbiedniejszych i próbę stygmatyzowania. Liberałowie krzyczeli o „dojeniu” publicznych pieniędzy. Konserwatyści nabrali wody w usta. Gdy pierwsza część show „Benefits Street” trafiła wreszcie na antenę Channel 4, przed ekranami usiadło pięć milionów Brytyjczyków – więcej niż przy jakimkolwiek innym programie tej stacji w ciągu poprzedniego roku.
Autorzy programu zapuścili się na podwórka i do mieszkań przy James Turner Street w Birmingham, by obserwować życie tamtejszej sąsiedzkiej wspólnoty – w większości żyjącej z zasiłków i innych programów wsparcia socjalnego. Wśród bohaterów programu jednak, najbardziej uderzający był przypadek White Dee: mieszkającej przy tej ulicy kobiety w średnim wieku, z dwójką córek.
78-procentowy podatek rzeczywisty
White Dee rozumowała trzeźwo i logicznie. Jej zasiłek to było 70 funtów tygodniowo. Nie mając żadnego wykształcenia, a więc najmniejszych szans na lepiej płatną pracę, White Dee pozostawały do wyboru zajęcia takie, jak np. sprzątanie. Gdyby lokatorka z James Turner Street zatrudniła się w charakterze sprzątaczki, zarabiałaby 90 funtów tygodniowo. A zatem?
A zatem zaharowywałaby się za 20 funtów, bowiem znajdując pracę, straciłaby zasiłek. – To 78-procentowy rzeczywisty podatek od pójścia do pracy – kwitował przewrotnie konserwatywny magazyn „The Spectator”, tłumacząc logikę White Dee. W skali roku oznacza to „zaledwie” kilka tysięcy funtów, dodatkowe koszty, brak czasu. A tak, White Dee mogła zająć się oglądaniem TV, rozmowami z sąsiadami, doglądaniem córek i zastanawianiem się, jak wiązać koniec z końcem. Co skrupulatnie dokumentowała kamera, a roztrząsała potem prasa na Wyspach.
To zresztą zaledwie początek brytyjskich sporów o życie „na socjalu”. Najbardziej uderzającym – i oburzającym dla wyspiarzy – przykładem takiego żerowania na zasiłkach była plaga nastoletnich ciąż. Wbrew pozorom, nie jest to kwestia ostatnich lat: socjolodzy odnotowali narastanie tej fali już pod koniec lat 80. i całe lata 90. – „problem portretowano jako nielegalny sposób na uzyskanie dostępu do systemu mieszkań socjalnych. Macierzyństwo nastolatek stało się symbolem podklasy, reprodukującej się kosztem całego narodu” – notowały badaczki Anna Daguerre i Corinne Nativel w swojej książce „When Children Become Parents”.
Trudno oceniać motywację, zapewne nie było w tym zjawisku tak wiele premedytacji, jak sugerowałyby notatki wspomnianych badaczek. Niemniej Brytyjczycy do dziś są uwrażliwieni na nadużycia ichniejszego systemu opieki socjalnej – o czym przekonali się zresztą, mieszkający w Królestwie Polacy, którzy stali się negatywnymi bohaterami na poły mitycznych opowieści o nadużywaniu brytyjskiego „socjalu”.
Stąd regularnie publikowane dane i wizerunki tych, którzy zaszaleli na koszt państwa dobrobytu – jak kobieta, która poprzez około stu fałszywych tożsamości wyłudziła 4 mln funtów zasiłków. Jeszcze inna była beneficjentką renty, podkreślając m.in. nękającą ją agorafobię, tymczasem na co dzień żyła (i fotografowała się na plażach) w indyjskim stanie Goa.
20 razy więcej patologii
Jeszcze większe wrażenie robi nadużywanie programów socjalnych nad Sekwaną. Zaledwie sześć lat temu zaczęto znacznie bardziej serio przyglądać się wydatkom w ramach państwa dobrobytu i... okazało się, że skala nadużyć może być nawet 20-krotnie większa niż wcześniej zakładano. W studium Caisse Nationale d'Allocations Familiales znalazło się m.in. założenie, że co najmniej 200 tysięcy obywateli Francji pobiera zasiłki, których w gruncie rzeczy nie powinni dostawać, a cały system dokłada do tego procederu 800 mln euro rocznie.
Co ciekawe, władze w Paryżu nie chciały, by te dane wyszły na jaw. Raport był początkowo utajniony, tyle że ktoś zaniósł go w końcu do redakcji „Le Parisien”.
Z danych francuskiego instytutu INSEE, osiem milionów ludzi we Francji żyje na krawędzi lub poniżej progu ubóstwa – co w tamtejszych warunkach oznacza dochody poniżej 880 euro miesięcznie. Co ważne, zdaniem socjologów wykształciło to już mechanizm uzależnienia od pomocy socjalnej – jak tłumaczył to w swojej pracy „L'Autonomie des assistes” Nicolas Duvoux z Uniwersytetu Paryskiego – oraz, dodatkowo, dziedziczenia modelu życia wyłącznie w oparciu o zasiłki.
Sprawa stała się o tyle paląca, że pięć lat temu stała się jednym z kluczowych punktów spornych ówczesnych kampanii wyborczych. Ale nawet zwolennicy likwidacji – czy ograniczenia – francuskiego państwa dobrobytu o odbieraniu zasiłków, czy patologiach w systemie, woleli wypowiadać się ostrożnie. Tak, jakby bezpieczeństwo socjalne raz dane miało pozostać z Francuzami na zawsze.
Pan Marek zaprasza na bezrobocie
Fatalne doświadczenia Brytyjczyków i Francuzów zyskały na znaczeniu, odkąd wskutek rozszerzenia Unii Europejskiej otworzyły się granice. Dwa lata temu swój system pomocy socjalnej zaczęli ograniczać Niemcy. Ich tropem idą kolejne kraje, zwłaszcza te, które są szczególnie bliskie sercom „zasiłkowych turystów”.
Na czym polega ten rodzaj turystyki, tłumaczył serwisowi Bankier.pl pan Marek, od pewnego czasu w Irlandii Północnej. Do jego portfela wpadały środki z Jobseeker's Allowance oraz Housing Benefit: pierwszy to klasyczny zasiłek dla bezrobotnych, drugi to wsparcie na pokrycie czynszu użytkowanego mieszkania. Liczbowo wygląda to tak – w sumie jest to 100-200 funtów tygodniowo. Pan Marek żyje bez szaleństw: współdzieli lokal z innymi Polakami, Irlandia Północna nie jest zbyt kosztownym regionem Królestwa. Wystarcza więc nie tylko a rachunki i jedzenie, z tych zasiłków da się utrzymać auto, chodzić na siłownię, wyskoczyć czasem na miasto. I tak od... pięciu lat.
– Nie wiem, czy na świecie jest jeszcze kraj, który oferuje tak duże zabezpieczenie socjalne, jak Wielka Brytania – kwitował pan Marek swoje opowieści. Zapewne nie ma chociaż z opowieści, które można znaleźć na forach polonijnych w internecie czy w gazetach wynika, że naszym „turystom zasiłkowym” w Belgii, Holandii czy Irlandii powodzi się nie gorzej. Problem polega raczej na tym, czy Polskę – z jej szybko rozbudowującym się systemem transferów socjalnych – uda się uchronić przed równie pospiesznym narastaniem patologii.