
Oto słowo ciałem się stało: wraz z 1 stycznia w życie weszły przepisy podnoszące płace minimalne do poziomu 2000 złotych brutto, a w związku z tym wzrosła też minimalna stawka godzinowa – do 13 złotych. Niestety, dobroczynnych efektów zmian raczej nie odczujemy: w tym roku czeka nas lawina podwyżek. Prawdopodobnie nie będą one wielkie, za to zsumowane mogą pochłonąć więcej pieniędzy niż upragnione podwyżki.
REKLAMA
Najpoważniejsze podwyżki mogą się wiązać z kosztami utrzymania. W ciągu ostatnich miesięcy przedstawiciele rządu kilkakrotnie przy różnych okazjach zapewniali, że potencjalne podwyżki opłat za energię elektryczną nie powinny być wielkie. Ba, cena prądu powinna nawet spaść – o jakieś 4 proc.
Problem w tym, że jednocześnie wzrosną ceny dostaw energii elektrycznej – i to w zależności od regionu od 4,5 do ponad 7 procent. Zgodnie z oczekiwaniami ekspertów największych wzrostów cen dostaw energii doświadczą mieszkańcy Warszawy. Innymi słowy, jeżeli założymy, że dotychczasowe opłaty za energię rozkładały się w ciągu roku do średniej comiesięcznej opłaty rzędu – przykładowo – 100 złotych, to teraz czeka nas zarówno obniżka (o 4 złote), jak i podwyżka (od 4,5 do 7 złotych). W wariancie optymistycznym więc nasze rachunki w 2017 roku wzrosną o niecałą złotówkę miesięcznie. W pesymistycznym – o prawie 4 złote.
To nie jedyny problem z mediami – wraz z wzrostem cen ropy na światowych rynkach (o czym za chwilę), wzrosną też ceny gazu. Jak planowane podwyżki przełożą się na rachunki gospodarstw domowych – jeszcze nie wiadomo. Za to wiadomo, ile to będzie kosztować firmy: ich rachunki za gaz pójdą w górę o ponad 12 proc. Pytanie, w jakim stopniu uda się zahamować podwyżki dla odbiorców indywidualnych oraz w jakim stopniu firmy będą chciały przerzucić nowe koszty na klientów, podnosząc ceny.
Na pocieszenie można jednak wspomnieć, że przynajmniej cena wody powinna pozostać na dotychczasowym poziomie. Miejscami może nawet nieco spaść – jak w Kielcach, gdzie cena metra sześciennego wody w kranach ma się zmniejszyć o 13 groszy. Zawsze coś – przy zużyciu 100 l miesięcznie to już 13 złotych. Niestety, taka sztuka udała się niemal wyłącznie tam.
Półki pełne, bo drogie
Niewiele lepiej będzie na zakupach. Zresztą już w zeszłym roku słychać było narzekania, że deflacja – jaką wykazywały oficjalne statystyki – jest pozorna, a ceny kluczowych produktów i dóbr nieubłaganie rosną. W niektórych sektorach rynku rzeczywiście tak było. W tym roku wzrosty cen jednak mogą być znacznie wyraźniejsze i dotyczyć kluczowych produktów codziennego użytku. Zacznijmy od mleka i masła – podwyżki w tym sektorze rynku już się zaczęły. Za tym pójdą zapewne hodowcy, którzy zmniejszą ilość zwierząt przygotowywanych do uboju – bardziej będzie im się opłacać hodowla krów na potrzeby dostarczania nabiału.
Niewiele lepiej będzie na zakupach. Zresztą już w zeszłym roku słychać było narzekania, że deflacja – jaką wykazywały oficjalne statystyki – jest pozorna, a ceny kluczowych produktów i dóbr nieubłaganie rosną. W niektórych sektorach rynku rzeczywiście tak było. W tym roku wzrosty cen jednak mogą być znacznie wyraźniejsze i dotyczyć kluczowych produktów codziennego użytku. Zacznijmy od mleka i masła – podwyżki w tym sektorze rynku już się zaczęły. Za tym pójdą zapewne hodowcy, którzy zmniejszą ilość zwierząt przygotowywanych do uboju – bardziej będzie im się opłacać hodowla krów na potrzeby dostarczania nabiału.
W ten sposób spadnie ilość wołowiny na rynku, co uczyni to mięso droższym. Z kolei wieprzowina może podrożeć z uwagi na epidemię ASF i profilaktyczny ubój świń z obawy przed dalszym rozprzestrzenianiem się choroby. Ba, być może w tym roku doczekamy się również podwyżek cen pszenicy. Innymi słowy, we wszystkich kluczowych dla naszych żołądków segmentach czeka nas wzrost cen: jeżeli sięgnie – dajmy na to – 20 procent, to budżet 500 złotych miesięcznie na osobę należałoby zwiększyć o dodatkowe 100 złotych. W rodzinie 2+1 oznacza to obciążenie na poziomie dodatkowych 300 złotych.
Jedyny pozytywny akcent na tym tle to ceny cukru: w tym roku ma nastąpić oczekiwane od lat uwolnienie cen cukru w Unii Europejskiej. Jedni upatrują w tym szansy, inni straszą, że rodzimi producenci błyskawicznie padną ofiarą Brazylijczyków, którzy zaleją Europę tanim cukrem trzcinowym. Jak mogą spaść ceny? Dobrze pamiętamy jeszcze cukier za 2,65 zł za kilogram sprzed kilku lat – można sobie zatem wyobrazić, że z dzisiejszych 3,30 zł za kilo cena spadnie do tamtego poziomu. Ale nawet jeżeli lubimy sobie posłodzić kawę czy herbatę, ile tego cukru zdołamy skonsumować w miesiącu? Trzy kilogramy? To by nam dało ze dwa złote oszczędności...
O zgrozo, nie odpuszczą nam też banki – być może, powoli przystępując do odbijania sobie strat poniesionych wskutek konieczności przewalutowania kredytów frankowych. Kilka czołowych banków już zapowiada, że w tym roku zaczną pobierać prowizje za wypłaty w bankomatach – również tych, które były darmowe. Będzie chodzić o te kwoty, po które sięgamy najchętniej: do 100 złotych.
Do tego należałoby dorzucić jeszcze ceny listów i przesyłek. Poczta Polska zapowiada podwyżki, które mogą sięgnąć kilkudziesięciu groszy. I to znowuż jest fatalna wiadomość dla wszystkich osób kupujących w internecie: do cen zakupów trzeba będzie doliczyć od kilkudziesięciu groszy do kilku złotych więcej.
Autem szybciej i kosztowniej
Nie od dziś wiadomo, że coraz częściej przekleństwem – a nie błogosławieństwem – współczesnego człowieka jest auto. W tym roku na kierowców spadnie plaga nieszczęść. Zacznijmy od cen benzyny: już w 2016 r. cena paliwa bezołowiowego wzrosła z mniej więcej 4,20 zł za litr na początku roku, do około 4,75 zł za litr pod koniec roku. Eksperci są przekonani, że wkrótce padnie bariera 5 zł za litr. Jeżeli tempo wzrostu cen się utrzyma (a wszystko wskazuje, że tak będzie), to pod koniec 2017 roku benzyna może kosztować 5,25 zł za litr. Co to oznacza dla naszych portfeli? Przy założeniu, że tankujemy 50-litrowy bak, to 12,50 złotych więcej za jedno tankowanie przy cenie 5 złotych. I 25 złotych przy cenie 5,25 złotego. A pamiętajmy, że koszty transportu nie pozostają bez wpływu na ceny wszystkich produktów w handlu.
Nie od dziś wiadomo, że coraz częściej przekleństwem – a nie błogosławieństwem – współczesnego człowieka jest auto. W tym roku na kierowców spadnie plaga nieszczęść. Zacznijmy od cen benzyny: już w 2016 r. cena paliwa bezołowiowego wzrosła z mniej więcej 4,20 zł za litr na początku roku, do około 4,75 zł za litr pod koniec roku. Eksperci są przekonani, że wkrótce padnie bariera 5 zł za litr. Jeżeli tempo wzrostu cen się utrzyma (a wszystko wskazuje, że tak będzie), to pod koniec 2017 roku benzyna może kosztować 5,25 zł za litr. Co to oznacza dla naszych portfeli? Przy założeniu, że tankujemy 50-litrowy bak, to 12,50 złotych więcej za jedno tankowanie przy cenie 5 złotych. I 25 złotych przy cenie 5,25 złotego. A pamiętajmy, że koszty transportu nie pozostają bez wpływu na ceny wszystkich produktów w handlu.
To jeszcze nie koniec. Weźmy pod uwagę skokowy wzrost stawek ubezpieczeń OC, z jakim mieliśmy już do czynienia ostatniej jesieni. Firmy ubezpieczeniowe mniej lub bardziej otwarcie podkreślają, że balansują na granicy opłacalności i ten rok przyniesie kolejne podwyżki. Rząd odpowiada na to zaleceniami dla państwowego giganta – PZU – by powstrzymał kontrofertą te spodziewane wzrosty cen za OC. Czy to się uda, trudno powiedzieć. W każdym razie, wartość waszych aut ostatniej jesieni podskoczyła średnio o kilka tysięcy złotych – a w ślad za nią stawki OC poszły w górę o kilkaset złotych. W tym roku szykuje się powtórka z rozrywki.
Jakby tego było mało, mogą podrożeć same przejazdy. Począwszy od cen biletów po opłaty komunikacyjne, np. za autostrady. Przykładowo, przejazd A4 ma w tym roku kosztować 30 złotych – zamiast uprzednich 26,50.
Skąd weźmiemy na to wszystko pieniądze? To jest dobre pytanie: z badań nastrojów wśród Polaków widać, że oczekujemy podwyżek od naszych pracodawców. Te jednak nie są przesądzone: wiemy, że poza beneficjentami wzrostu płac minimalnych, na podwyżki będą mogli liczyć nauczyciele (chociaż mówimy np. o wzroście ze stawki 2717,59 zł do 2752,92 zł). W portfelach przybędzie też tym, którym urodzą się w tym roku kolejne dzieci – w ramach słynnego Programu 500+. Na jednorazowe wsparcie rzędu 4000 złotych będą mogli liczyć rodzice nowo narodzonych niepełnosprawnych dzieci. Rodzice też mogą być beneficjentami zniesienia opłat przedszkolnych w jednostkach publicznych – w Warszawie opłaty te sięgają złotówki za godzinę. Niestety, innym pozostanie zacisnąć pasa.
Napisz do autora: mariusz.janik@innpoland.pl
