Inteliclinic nie miała z górki. Ich pierwsze podejście do kampanii na Kickstarterze – z maską NeuroOn, która miała dzięki pomiarom snu umożliwić znacznie krótszy, ale wciąż regenerujący, sen – było sukcesem, po którym nastąpiło półtoraroczne opóźnienie. Odtrąbiono porażkę. Jednak firma podniosła się, otrzepała i zgarnęła kilkumilionowe dofinansowanie Komisji Europejskiej. Adamczyk zapowiada, że to dopiero początek nowej ofensywy: za kilka tygodni Inteliclinic raz jeszcze spróbować szczęścia na Kickstarterze – tym razem w pełni otwierając nową wersję swojej maski na pomysły internautów.
W 2013 r. przebojem podbiliście Kickstartera, ale dostarczenie produktu, który miał być gotowy w półtora roku, zajęło dwa razy więcej czasu. Często panu wypominają tę wpadkę?
W Polsce? Bardzo często. To chyba jest tutaj bardzo duży problem. W Stanach, gdy się o tym rozmawia, to zwykle po prostu gratulują, że udało się dowieźć produkt. Jeżeli popatrzymy na dane dotyczące tego, ile produktów z Kickstartera czy innych platform w ogóle nie jest dostarczanych, a ile ma opóźnienia jeszcze większe niż my, to jest ich znacznie więcej niż tych dostarczonych na czas. Takich jest zaledwie 20 proc., gdy w grę wchodzi hardware.
Ale kto wyłożył tych kilka dolarów na taki projekt, pamięta...
Tzw. backerzy, czyli osoby inwestujące na Kickstarterze, zdają sobie sprawę, że często zespoły, które prezentują na platformie swoje projekty, są młode i niedoświadczone. I że szacunki dotyczące terminów dostarczenia produktów są najczęściej optymistyczne. Jeżeli zachowana jest właściwa komunikacja – czyli tacy inwestorzy są informowani o sytuacji – backerzy nie tracą zaufania do projektu. Póki się otwarcie mówi, że „to zajmie więcej czasu”, nie ma żadnego problemu. Dopiero, gdy nie ma żadnej komunikacji, ludzie zaczynają się bać, że zostali oszukani.
To musiało być dla was trudne: najpierw odtrąbiono spektakularny sukces. Potem uznano projekt za porażkę, a miał być niemalże jednorożec. Teraz, po zdobyciu finansowania z UE – znowu sukces. Jak pan tę karuzelę znosi?
Jak się jest młodym człowiekiem i nagle wpada taki sukces, to jak u sportowców: można się pogubić. Tym bardziej, że jak kiedyś była moda na zespoły rockowe, tak dziś na start-upowców. Kto zaczyna odnosić jakiś sukces, natychmiast zaczyna czuć presję.
Wraz z Januszem (Janusz Frączek, CTO Inteliclinic), z którym robiliśmy tę firmę od początku, nie mieliśmy doświadczenia i nagle spadł na nas niespodziewanie duży ciężar: projekt, do którego się zobowiązaliśmy, był bardzo wymagający – nie dość, że hardware, to jeszcze urządzenie stosunkowo skomplikowane i jego produkcja niezbyt prosta. Były momenty, że czuliśmy się tym przytłoczeni. Ale też udało nam się z tego wybrnąć: postawiliśmy produkcję na kilka tysięcy urządzeń w ciągu miesiąca, zdobyliśmy wszystkie niezbędne certyfikaty, cały czas rozwijamy to urządzenie. To, które wysyłaliśmy na samym początku było naprawdę niedopracowane...
Działacie też w Dolinie Krzemowej. Czy tam na autorów takich młodzieńczych wpadek nie patrzy się ze zdwojoną nieufnością?
W żadnym wypadku. To właśnie tu, w Polsce, jak idziemy na jakieś spotkanie, to odnoszę wrażenie, że mamy się przywitać i natychmiast po tym – tłumaczyć się z wszystkiego. Tymczasem w Polsce takich projektów realizowanych na Kickstarterze jest naprawdę niewiele...
...przypomnę, że polskim firmom byłoby trudno...
Ale i na innych platformach nie jest ich wiele. Rozumiem jednak tę presję, że jak kilka polskich firm coś zawali, to powstanie wrażenie, że polska branża technologiczna wysyła w świat słabe projekty.
Z drugiej strony, w Stanach takich projektów jest kilka tysięcy w ciągu roku. Dziś nikogo nie obchodzi, że ktoś wchodzi na platformę ze swoim projektem. Może jak zbierze kilkaset tysięcy w rekordowym tempie, to ktoś rzuci okiem. I to samo, gdy chodzi o amerykańskich inwestorów: oni patrzą na twarde dane o sprzedaży, chcą wiedzieć coś o produkcie – wchodzą do internetu i czytają opinie klientów, patrzą na średnią ocen z Amazonu.
Wspomniał pan, że pierwsza wersja NeuroOn była niedopracowana.
Ale zebraliśmy też ogromny feedback od klientów i cały czas dopracowujemy urządzenie. W efekcie planujemy nową kampanię na Kickstarterze, a oni zapowiedzieli, że wesprą nas, jak tylko się da. Słuchaliśmy też – i wciąż słuchamy – osób, które nas krytykują w Polsce. Może nawet uda nam się nawiązać z nimi współpracę.
Chcecie jeszcze raz wejść z maską na Kickstartera?
Projekt, który chcemy wypuścić – prawdopodobnie między kwietniem a majem – to wersja 2.0. I będzie całkowicie otwarta, pełne open source: udostępnimy wszystkie dokumenty produkcyjne, algorytmy, software. W gruncie rzeczy będziemy nawet zachęcać do tego, by korzystać z tego know-how. Kto będzie chciał, będzie mógł wszystkie te rzeczy produkować i sprzedawać na własną rękę.
Skąd ta otwartość?
Przez te ostatnie trzy lata zgłosiło się do nas wielu uniwersyteckich uczonych, robiliśmy na tym urządzeniu badania kliniczne. Zaczęliśmy współpracę z Europejską Agencją Kosmiczną, gdzie mierzyliśmy sen uczestników zespołu Advanced Concept Team. Doszliśmy z czasem do wniosku, że nie mamy nic do stracenia, jeżeli „otworzymy to urządzenie”. Ktoś może nas kopiować, ale z naszego punktu widzenia to nie jest problem.
Macie teraz nowy projekt: maskę, mającą pomagać w leczeniu bezdechu sennego. Chcecie postawić na tę nową maskę?
Rozróżnijmy: ten pierwszy to produkt konsumencki, bez certyfikacji medycznej. Ten nowy powstaje na bazie rozwiązania konsumenckiego, ale będzie certyfikowanym urządzeniem medycznym, używanym przez lekarzy do wykrywania bezdechu. Nie oznacza to, że rezygnujemy z tej pierwszej wersji: będziemy po prostu równocześnie pracować nad tym drugim projektem i zapewne ujrzy on światło dzienne za dwa lata.
Tym razem bez obsuwy? Unijnego deadline'u nie da się już przeciągnąć, bazując na cierpliwości inwestora.
Tak, chociaż gdyby pojawiły się jakieś przeszkody, można poprosić komisję o przesunięcie dealine'u. Ale dużą część pracy mamy za sobą: szkielet będzie z maski, która jest na rynku. Do niej dobudowane zostaną dodatkowe sensory. Proszę nie zapominać, że NeuroOn to była dla nas bardzo pouczająca lekcja: było trudno, popełniliśmy wiele błędów, ale wiele się też nauczyliśmy. Rok temu zaczęliśmy wysyłkę urządzeń do osób, które wsparły nas na Kickstarterze – praktycznie sprzedaliśmy już całą pierwszą partię produkcyjną, czyli 10 tysięcy sztuk. Zostało nam kilka sztuk, które sprzedamy w przyszłym miesiącu.
Kiedy zaczynaliśmy ten projekt w 2013 roku byliśmy bardzo niedoświadczonym zespołem – nie mieliśmy wdrożeń produktów na wielką skalę, produkowanych w fabrykach i sprzedawanych w tysiącach egzemplarzy.
Czuje pan teraz presję, że „tym razem wszystko musi być w punkt”, zgodnie z planem?
Myślę, że teraz to bardziej takie pozytywne podekscytowanie niż presja. Dzisiaj jestem stuprocentowo pewien, że jesteśmy w stanie „dowieźć” produkt: zmienił się nasz zespół, doszło wiele doświadczonych osób, ten pion inżynierski to już nie są głównie studenci, z niewielkim doświadczeniem w zakresie wdrożeń. W tym zespole, gdy ktoś mówi, że coś będzie w danym terminie – to jeszcze nie zdarzyła się sytuacja, żeby tak się nie stało. Mogę spać spokojnie.
NeuroOn diametralnie zmienił się między fazą pomysłu, a końcowym produktem.
Rzeczywiście, i było kilka powodów tej zmiany. Zaczęliśmy współpracę z czołowymi lekarzami, zajmującymi się w USA problematyką snu – i to za ich sprawą zmieniliśmy koncept. Wiele osób, które kupiło ten produkt na Kickstarterze mogło się poczuć rozczarowanych: a jednak – mimo że mogli odzyskać pieniądze, lub sprawdzić produkt i go oddać – skorzystali z tego nieliczni.
Miał być sen polifazowy...
Sen polifazowy to była dokładka do analityki snu. Główna idea była taka, że mierzymy dokładnie sen: kto chce spać polifazowo, ten może monitorować sen, bo w śnie polifazowym bardzo ważna jest faza REM. Zmieniliśmy jednak koncepcję i wprowadziliśmy terapię światłem. Wciąż jednak bazowym elementem tego urządzenia jest analityka dnu, która odbywa się na podstawie pomiaru fal mózgowych. I nasze urządzenie robi to coraz dokładniej.
Nowe urządzenie też ma mierzyć sen.
Tak. Ale poza tym będzie też dokonywać pomiaru oddechu w nocy – mierząc głównie przepływ powietrza przez nos, ruchy klatki piersiowej i brzucha. Dzięki temu będziemy w stanie określić, czy ktoś ma zaburzenia i jaki to rodzaj zaburzeń: centralne (gdy mózg nie generuje impulsu do oddychania) czy obturacyjne (gdy coś zatyka nam drogi oddechowe, np. opadające podniebienie miękkie). Są podobne urządzenia, ale nie są one w stanie określić, czy zaburzenie powstaje w czasie snu czy wybudzenia.
Skąd ten kierunek badań?
Zachęty były z wielu stron. Medycyna snu jest w Polsce bardzo słabo rozwinięta, zaburzenia są diagnozowane bardzo sporadycznie. A jednocześnie to schorzenie, na które cierpią miliony Polaków, w USA – dziesiątki milionów. Szacuje się, że 25 proc. mężczyzn na świecie może mieć bezdech. To są astronomiczne liczby.
Astronomicznie wielu klientów.
Ale to nie indywidualni konsumenci będą kupować to urządzenie. Klientem są tu służby zdrowia: mam nadzieję, że będą z niego korzystać lekarze rodzinni – to oni mogą zadać choćby proste pytanie: czy pan w nocy chrapie? Takie domowe badania mogą stać się wyjątkowo popularne np. w Stanach, gdzie są zachęty do domowej opieki medycznej. W Polsce jedyną opcją, jaką refunduje NFZ, jest całonocne badanie polisomnograficzne w szpitalu. Nam pewnie nie uda się osiągnąć dokładności takiego badania, ale ono jest bardzo drogie i niewygodne – zostajemy na całą noc w szpitalu, podłączeni do wielu kabli. To strzelanie z armaty do wróbli.
7 milionów złotych z Komisji Europejskiej wystarczy, żeby dopiąć projekt?
Jak najbardziej. Przeznaczymy je na rozwój, integrację sensorów przepływu powietrza i oporów oddechowych z maską NeuroOn. Pozwolą też przeprowadzić badania kliniczna, przejść proces certyfikacji w Europie i Stanach Zjednoczonych.
I tam widzicie kluczowe rynki?
Tak, z powodu refundacji, ale też dlatego, że Japonia, Hongkong i USA to najważniejsze rynki dla NeuroOn. Ale Polska może być tu również nieodzowna – jest idealnym papierkiem lakmusowym: nie zarabia się tu tyle, co w Stanach, więc konsumenci w Polsce dużo intensywniej przyglądają się produktowi, zanim wydadzą na niego pieniądze. Jeżeli Polacy zaczną go kupować, będzie to sygnał, że odnieśliśmy sukces.