Carrefour poszedł tropem innych sieci supermarketów i ogłosił rezygnację ze sprzedaży jaj pochodzących z chowu klatkowego. Kilka dni temu na podobny ruch zdecydowała się także Biedronka. Zdecydowały moda i pieniądze: jaja ze ściółki czy wybiegu, to wyższe marże i wyższe ceny. Tymczasem w klatkach żyje dzisiaj 90 procent drobiu hodowanego w Polsce. Koszty „uwolnienia” tych kur mogą pójść w miliardy, co dla producentów oznacza twardy orzech do zgryzienia. O tym, że hodowcy mogą tego nie przełknąć, opowiada nam Rafał Ratajczak, producent jaj ze Środy Wielkopolskiej, do niedawna prezes Krajowej Izby Producentów Drobiu i Pasz.
Biedronka, Lidl, Aldi, Kaufland, Netto, a teraz Carrefour. Wszystkie te sieci zobowiązały się do zrezygnowania ze sprzedaży jajek z chowu klatkowego. Dla branży to musi być pełzająca Apokalipsa?
Zmiany zaplanowano na kilka lat. W zależności od sieci i jej możliwości, od pięciu do ośmiu. Większość hodowców zapewne spróbuje więc wprowadzać na swoich fermach jakieś zmiany. Niektórzy mogą zrezygnować...
W sensie, że czeka nas fala upadłości gospodarstw hodowlanych?
Wszystko zależy od tego, czy proces będzie nagły czy ewolucyjny.
Carrefour daje trzy lata na wycofanie jaj z chowu klatkowego w obszarze marek własnych i osiem lat dla producentów krajowych. Trzy do ośmiu lat to w tej branży proces nagły czy ewolucyjny?
Raczej ewolucyjny. Każdy ma dziś świadomość, że będzie musiał coś na swojej fermie zmienić. Część może faktycznie jednak zrezygnować, próbować przerzucić się na coś innego. Każdy hodowca będzie musiał wkrótce podjąć decyzję, indywidualnie – w zależności od tego, jak ma zbudowaną fermę, jak ona wygląda i ile ma lat.
I ilu zdecyduje się porzucić chów klatkowy?
Myślę, że około połowy zdecyduje się na jakieś zmiany.
Brzmi jak fala, choćby nawet nie prowadziło do masowych upadłości.
Ostatnie wydarzenia na pewno będą miały znaczący wpływ na rynek. Tyle że, cokolwiek się dalej wydarzy, nie stoją za nimi obawy o jakość zdrowotną jajka, bezpieczeństwo produktów czy czynniki ekonomiczne. O tych zmianach zdecydowały dosyć kontrowersyjne powody.
E tam, kontrowersyjne. Moda.
Moda, ale też te zmiany opłacają się wszystkim w łańcuchu dystrybucji. Są nieco droższe, więc marże są większe. Choćby z tego powodu sieciom takie gesty nie przeszkadzają. Teraz będą mieć na półce ten sam towar – tylko trochę droższy.
To w sumie hodowcy nie mają na co narzekać. Ot, wypuszczą kury z klatek.
To jest na pewno trudna sytuacja dla hodowców: ledwo pięć czy sześć lat temu wymieniliśmy sprzęt na urządzenia dostosowane do wymogów Unii Europejskiej, spełniające wymogi związane z utrzymaniem dobrostanu drobiu w tych dużych klatkach. Nie za bardzo widzę powód do odchodzenia od jaj z chowu klatkowego. Co więcej, według Głównego Lekarza Weterynarii mniej więcej 90 proc. pogłowia zwierząt w Polsce żyje w klatkach. I choć to by się pewnie stopniowo zmieniało, to w chwili obecnej nie jest to dla naszych hodowców łatwe zadanie. Zmiana charakteru hodowli, zwłaszcza w naszym klimacie, to koszty – finansowe i dla środowiska. Choćby dlatego, że kurniki ściółkowe czy wolierowe wymagają ogrzewania.
Państwa firma to 240 tysięcy kur, niemal ćwierć miliona. W przeważającej mierze w chowie klatkowym. I co pan teraz zrobi?
Trudno mi powiedzieć w tej chwili, sam jestem ciekaw, co się wydarzy w branży. Na pewno jakieś zmiany będą konieczne. Tyle że życie tych zachodnich hodowców, którzy przeszli na alternatywne systemy, do różowych nie należy: opłacalność ekonomiczna tego chowu jest bardzo niska. Więc nie wiem, ilu naszych hodowców zdecyduje się na odejście od chowu klatkowego. Większość pewnie będzie próbować mieć część jaj ze ściółki czy wolnego wybiegu, a część – z chowu klatkowego.
A jakby pan się musiał przestawić z chowu klatkowego na wolny wybieg, to ile musiałby pan wydać?
Bardzo dużo, po kilkanaście euro na jedno stanowisko. Może dziesięć – ale nie sądzę, żeby tyle wystarczyło. Na dodatek przy wolnym wybiegu trzeba jeszcze mieć teren obok kurnika, w wolnym wybiegu ta odległość między kurnikami musi być znacznie większa niż w przypadku np. chowu ściółkowego, nie mówiąc o klatkowym. Inna sprawa, jak to w Polsce jest kontrolowane, a można odnieść wrażenie, że bywa puszczone samopas.
Licząc po 10 euro dla całej hodowli, musiałby pan wydać 2,4 mln euro – przeliczając na złotówki, to będzie ponad 10 milionów złotych. Pan dostarcza do supermarketów?
Nie, dostarczam do pośredników. Choć decyzje sieci będą miały niewątpliwie wpływ na moje interesy, bo na pewno będzie większy popyt na inne jajka niż moje. Jak duże ogniwa dystrybucyjne szukają innego towaru, to nie pozostaje wpływu na całą branżę.
To jakie są alternatywy? Kupuje jeszcze ktoś jajka z klatek?
Europa Środkowo-Wschodnia, można też eksportować w świat: jajka z chowu klatkowego to dobry produkt do eksportu na rynki Afryki i krajów Bliskiego Wschodu – bo tam oczekiwania są proste: jajko ma być czyste, świeże i w odpowiednio niskiej cenie. Ten eksport nam pozostanie po skurczeniu się rynku krajowego, bo eksportowanie np. jajek ściółkowych jest znacznie mniej opłacalne.
Na rynki Europy Zachodniej też się nie ma co porywać, bo one są w dużej mierze samowystarczalne. Dotyczy to zwłaszcza Niemiec, Holandii i w sporej mierze Francji. Wielka Brytania sama się od nas izoluje. Za jakiś czas może dołączy do nich Europa Środkowa, bo póki co, żyją w niej społeczeństwa o niższym stopniu zamożności. Ale z roku na rok zarabiają coraz lepiej, więc może i je będzie stać na takie mody.
To co? Dokupi pan hektarów i „uwolni” kurki?
Póki co, na moim podwórku, nie zamierzam wykonywać żadnych nerwowych ruchów.