50 tysięcy programistów potrzebuje polska gospodarka, najlepiej na wczoraj. Statystyczny programista dostaje trzy oferty pracy w miesiącu. Pisaliśmy też o takich informatykach, którym nie chce się jechać na rozmowę kwalifikacyjną, bo to w innej dzielnicy, albo trzeba byłoby wsiadać do metra. Trudno się zatem dziwić, że o byciu programistą marzy niemal każdy, kto kiedyś wybrał inny zawód i inne studia. Z pomocą przychodzą bootcampy: szkoły i „obozy” dla chętnych, by się przekwalifikować na takiego „króla życia”.
Wydawnictwo Naukowe PWN zwykliśmy kojarzyć z podręcznikami, literaturą specjalistyczną i literaturą faktu. Od kilku miesięcy Grupa PWN jest jednak nowym graczem na rynku... szkoleń dla programistów. Jej bootcamp (termin zapożyczony skądinąd od sportowców i wojskowych zza Atlantyku, którzy tak określają obozy szkoleniowe) nosi nazwę Reaktor PWN. – Na decyzję o jego utworzeniu złożyło się kilka kwestii: po pierwsze misją i wizją działalności Grupy PWN jest to, aby każdy mógł uczyć się w najlepszy dla siebie sposób. W tym celu wnikliwie obserwujemy zmiany zachodzące w świecie nauki, edukacji i biznesu – opowiada INN:Poland Bożena Jamka-Czyż, kierująca projektem Reaktor. – Patrząc na rynek, zauważyliśmy, że jest bardzo duże zapotrzebowanie na osoby, które chciałby pracować w zawodzie programisty – dodaje.
– Pierwszym krokiem do wejścia w świat IT są kursy programowania. Podczas zajęć kursant zdobędzie wiedzę potrzebną, aby zostać zatrudnionym jako Junior Front-end lub Junior Back-end Developer – kontynuuje manager projektu Reaktor. – Jeśli jednak myśli się o zawodzie programisty, sama chęć nie wystarczy. Trzeba mieć odpowiednie predyspozycje, umiejętność algorytmicznego i logicznego myślenia. Sprawdza je odpowiedni test – kwituje.
10 tysięcy miesięcznie, 10 tysięcy za miesiąc
– Ludzie często podejmują decyzję o przejściu z innej branży, słysząc, że w IT łatwo znaleźć pracę – tłumaczy Jamka-Czyż. – Ale wejście w programowanie to nie zabawa. To zajęcie wymaga nieustannej nauki, zdobywania doświadczenia. Choć nie da się ukryć, że i przyrost wynagrodzenia w relacji do doświadczenia i wiedzy jest kuszący – dorzuca.
Organizatorzy bootcampów nie starają się bynajmniej odstraszać chętnych do „przebranżowienia się” – raczej wyłowić tych, którzy nie są do końca pewni swojej decyzji, albo mogą sobie nie poradzić z materiałem, który trzeba będzie opanować. Oferta niektórych bootcampów w ogóle jest skierowana do wyselekcjonowanych chętnych, np. Accenture miał w ofercie SAP Bootcamp, weekendowe warsztaty SAP adresowane do dosyć hermetycznej grupy: „studentów (szczególnie IV-V roku) i absolwentów takich kierunków jak informatyka, telekomunikacja, matematyka czy metody ilościowe.
Jednak w większości przypadków nie obowiązują jakieś rygorystyczne obostrzenia. Może poza barierą finansową, bo boot camp do najtańszych szkoleń nie należy: w Reaktorze koszt kursu, na który składa się 240 godzin zajęć to 9840 złotych. Identyczną stawkę stosuje też firma Coders Lab. – 9800 złotych za kurs 240-godzinny i 11,5 tys. złotych za kurs 280-godzinny – informuje nas Leszek Wolany z Coders Lab. – Średnio wychodzi jakieś 41 złotych za godzinę, cena jak za przeciętny kurs językowy – dodaje. Bywa i taniej: Torii Academy (wspólne przedsięwzięcie Polsko-Japońskiej Akademii Technik Komputerowych, portalu eduweb.pl i firmy CONNECTIS_) liczy sobie za kurs 8500 złotych brutto – za m.in. 250 godzin programowania. A to i tak niskie stawki w porównaniu do bootcampów amerykańskich, gdzie przeciętny koszt szkolenia sięga 15 tys. dolarów.
Wszyscy organizatorzy ścigają się jednak w udowadnianiu, jak wyjątkowo profesjonalny bootcamp stworzyli i jak świetlana przyszłość czeka jego absolwentów. „Informatycy są najlepiej zarabiającą grupą zawodową. Na rynku pracy brakuje ponad 50 tysięcy programistów. Po Bootcampie możesz zarabiać nawet 10 000 złotych” – zachwala Torii Academy. „Rozwijaj się w technologii obsługującej 90 proc. firm z listy Forbes Global 2000. (…) konsultant SAP jest jednym z 10 najlepszych zawodów wg Forbes” (pisownia oryg.) – sufluje subtelnie Accenture.
– Zdarzają się osoby idące na szkolenie od podstaw. Ale nasze kursy właśnie takie są, więc tacy chętni bez problemu sobie radzą – mówi nam Leszek Wolany. Jeszcze przed kursem chętni dostają pakiet materiałów, żeby choć trochę wdrożyć się w temat przed pierwszymi zajęciami. – Bardzo mocno wspieramy też absolwentów naszego bootcampu. Pomagamy im w poszukiwaniu pracy, organizujemy wykład z HR, pokazujemy, jak wygląda branża, w której tak bardzo chcą pracować, uczymy, jak się sprzedać na rozmowach kwalifikacyjnych w tej branży. Poza tym współpracujemy z ponad 150 firmami, które zatrudniają naszych absolwentów – wylicza.
Dziewiczy rynek
Bootcampy – przynajmniej z pozoru – wydają się być świetnym interesem. Jeżeli przyjąć, że do przeciętnej grupy rozpoczynającej szkolenie, wchodzi od dziesięciu do dwudziestu osób, przychód może sięgać grubo ponad stu tysięcy złotych. Podstawowym kosztem są tu honoraria prowadzących szkolenie (trzeba zakładać, że to kwota wynagrodzenia wspomnianych, dobrze opłacanych specjalistów z rynku, czyli owe 10 tys. zł miesięcznie) – w zależności od organizatora to od jednej do kilku osób. Do tego po stronie kosztów trzeba zapewne dopisać koszt potencjalnego wynajmu pomieszczeń i sprzętu dla uczestników bootcampu. Tak czy inaczej, w kieszeni organizatorów zostaje zapewne dobre kilkadziesiąt tysięcy złotych od grupy.
Ile osób może dziś uczestniczyć w bootcampach? To już nieco trudniej oszacować. W szkoleniach organizowanych przez Coders Lab uczestniczyło w ciągu ostatnich trzech lat około siedmiuset osób, w tej chwili bierze w nich udział mniej więcej 100-150 osób w ośmiu miastach – jak informuje Wolany. Reaktor PWN to dziś zapewne około kilkunastu osób, choć już w wakacje liczba ta wzrośnie do kilkudziesięciu – i zapewne będzie dalej rosnąć.
Zdaniem eksperta Coders Lab, w całej Polsce działa obecnie kilkadziesiąt – prawdopodobnie około trzydziestu – bootcapmów. Teoretycznie oznacza to, że na rynek pracy może trafiać około tysiąca programistów z tego swoistego zawodowego „recyklingu”. Jakaś niewielka część z nich to osoby, które nie planują zmiany zawodu – np. project managerowie, którzy chcą jedynie poszerzyć posiadane kompetencje. Reszta pewnie będzie szukać szczęścia w IT.
Im wcześniej ktoś wyczuje na tym rynku biznesowe możliwości, tym bardziej skorzysta na marzeniu Polaków o byciu informatykiem. Ale jest też druga strona medalu: zapewne wkrótce zaroi się na tym rynku od bootcampów organizowanych naprędce, o wątpliwej jakości, choć pewnie też niższej cenie. Leszek Wolany nie traci jednak rezonu. – Wtedy rynek skanalizuje strumień chętnych do najlepszych organizatorów na rynku – zapewnia. - To tak, jak z uniwersytetami. Odkąd zaroiło się od szkół wyższych, również tych kiepskich, zrozumieliśmy, że dyplom sam w sobie nic nie daje. I od tej chwili następuje odpływ kandydatów od uczelni gorszych do lepszych. Podobnie będzie z bootcampami – ucina.