Potrzebują zaledwie godziny, by zebrać finansowanie rzędu kilkudziesięciu milionów złotych. Nie sprzedają jednak udziałów w firmie, ani nie szukają klasycznego inwestora w postaci funduszu. Start-upy, które opierają swoje usługi na kryptowalutach, w ciągu kilku miesięcy przekonały do siebie tysiące inwestorów na całym świecie i odsyłają dotychczasowe zasady gry do lamusa.
Golem Network, o którym pisaliśmy już na stronach INN:Poland, potrzebował w listopadzie ubiegłego roku 29 minut, by zebrać finansowanie rzędu 34 mln złotych. Firma nie sprzedawała w ten sposób udziałów w firmie, nie obiecywała określonych zysków w przyszłości: odsprzedała po prostu udział w usługach, które chce w przyszłości świadczyć. „Uber dla komputerów” – jak zresztą sami twórcy lubią nazywać swoją firmę – ma zamiar udostępniać chętnym moc obliczeniową komputerów w swojej sieci, by użytkownicy realizujący wymagające takiego potencjału projekty mogli oszczędzić sobie zakupu drogiego sprzętu.
W uproszczeniu kwitowano, że Golem pozyskał rzeszę inwestorów w crowdfundingu. To nieprecyzyjne określenie: do przyciągnięcia pieniędzy firma użyła ICO – initial coin offering. Ta nowa formuła zdobywania pieniędzy na biznes w błyskawicznym tempie podbija scenę start-upową, również w Polsce. Tropem Golema chce już za kilka tygodni pójść kolejna firma, Getline.
Odebrać bankom kawał tortu
– Już w tym tygodniu robimy update naszych stron internetowych i ruszamy z kampanią marketingową, bo udało się pozyskać 350 tysięcy złotych od prywatnych inwestorów – mówi INN:Poland Kacper Wikieł, twórca Getline.in. Wspomniana kwota to zaledwie wierzchołek ambicji firmy, gdyż ma utorować drogę do znacznie szerzej zakrojonych łowów na inwestorów: ICO. – Poprzez ICO nie sprzedaje się udziałów, akcji czy equity, lecz tokeny, które reprezentują taką w atomach liczoną część modelu biznesowego – precyzuje Wikieł. Jak się spodziewa, firma sprzeda tokeny o łącznej wartości 10 milionów dolarów. – Minimum – podkreśla nasz rozmówca.
Szef Getline.in porównuje ten model do wyobrażonego Spotify, emitującego tokeny, którymi wymieniliby się użytkownicy serwisu: słuchacze, artyści, wytwórnie płytowe. Albo Ubera, który nie jest firmą lecz wspólnotą opartą na kawałku kodu wrzuconym na serwer, z którego korzystają klienci i kierowcy. Za to, że obie strony postępują zgodnie z regułami prawa i aplikacji, odpowiadałby system oparty na reputacji, poświadczonej tokenami.
Taki system ma stanąć za Getline.in: dziś spółka świadczy usługi finansowe – pośredniczy w braniu i udzielaniu kredytów. Dziś jeszcze w bitcoinach, ale Wikieł zapowiada, że wraz z ICO firma będzie chciała przejść na rynek tradycyjnych kredytów. Co nie oznacza zerwania z kryptowalutami, czy – szerzej rzecz ujmując: tokenami. – Chcemy stworzyć tokeny, które będą odpowiadały za reputację i będą zabezpieczały spłatę pożyczki. Staną się czymś na wzór cyfrowej hipoteki – charakteryzuje pokrótce Wikieł.
Jak to ma działać? System jest adresowany do tych, którzy próżno próbowaliby przekonywać banki, że mają jakąś zdolność kredytową. Z jednej strony to grupa osób o niskich dochodach, z drugiej strony – coraz liczniejsza rzesza specjalistów pracujących na czasowych umowach, żyjąca ze zleceń lub prac podejmowanych nieregularnie. Taki klient – i przyszły kredytobiorca – miałby na początek kupować tokeny, które w przyszłości uwierzytelnią go w oczach kredytodawców, gdy zechce wziąć kredyt. I będą stanowić zabezpieczenie na wypadek, gdyby pojawiły się jakieś kłopoty ze spłatą – gdy weźmie pożyczkę, zostaną one zabezpieczone tak, by do momentu spłaty nie można było ich użyć.
System ma przynieść zyski wszystkim zaangażowanym stronom. Pierwsza pożyczka może bowiem wypaść stosunkowo drogo, ale kolejne – w oparciu o reputację budowaną przez tokeny i „pozytywną historię kredytową” – będą już znacznie tańsze od obecnej rynkowej oferty. Co więcej, potencjalna prowizja od takiej transakcji w całości służyłaby do podnoszenia wartości tokenów. Innymi słowy, wraz z coraz większymi obrotami między użytkownikami serwisu – i systemu tokenów – rosłaby wartość używanej przez nich kryptowaluty. – Chcielibyśmy wybrać duży kawałek tortu tradycyjnym graczom – przyznaje Wikieł.
Milion na sekundę
Pomysł to lepszy czy gorszy – czas pokaże. Wszystko wskazuje na to, że w obecnej chwili każde ICO – a więc runda inwestowania oparta na wyemitowaniu kryptowaluty/tokenów – przyniesie inicjatorom góry pieniędzy. Pierwsze ICO zorganizowano w 2013 roku, przy okazji próby uruchomienia kryptowaluty mastercoin. Rok później w ten sam sposób zebrano pieniądze na prace nad drugą najpopularniejszą dziś kryptowalutą – Ethereum. W zeszłym roku ICO's sypały się już jak z rękawa – a w maju br. pojawiło się już dwadzieścia projektów opartych na tej formie finansowania.
I tokeny rozchodzą się jak świeże bułeczki. Jeżeli Golem dorobił się w pół godziny równowartości 8,5 mln dolarów, to projekt nowej wyszukiwarki Brave zebrał 35 mln dolarów w trzydzieści... sekund. SingularDTV zebrał 9,3 mln dol., First Blood – 7,3 mln dolarów. Wpadką zakończył się dla odmiany największy ICO zeszłego toku: DAO – projekt pozbawionego liderów, społecznościowego funduszu inwestycyjnego – zebrał w błyskawicznym tempie 130 mln dolarów (a w sumie 152 mln dol., to ubiegłoroczny rekord na tym rynku), tyle że połowę zebranych tokenów (fundusz był oparty na Ethereum) skradł twórcom aplikacji haker. Środki zostały ostatecznie odzyskane, ale incydent budzi pewne obawy o przyszłość podobnych przedsięwzięć. Lepiej poszło izraelskiemu start-upowi Bancor, który w ramach ICO zebrał do 12 czerwca br. aż 153 mln dol., ustanawiając kolejny rekord. Można się spodziewać, że nie ostatni.
Wpadka DAO, jak widać, nie zniechęca jednak zainteresowanych. – W ciągu kilku miesięcy środki zainwestowane przez inwestorów w rynek kryptowalut i projektów opartych na nich wzrosły skokowo: z 30 do 100 miliardów dolarów – mówi w rozmowie z INN:Poland Lech Wilczyński, członek zarządu Polskiego Stowarzyszenia Bitcoin i współzałożyciel firmy InPay S.A. Dodajmy, że w olbrzymiej większości wycena ta jest oparta na „kursie” bitcoina. – ICO na olbrzymią skalę zaczęły się tez interesować banki czy fundusze. Co prawda, nie wszyscy do końca rozumieją, na czym ICO polega, ale inwestują olbrzymie kwoty, bo obawiają się, że coś im umknie – kwituje.
– Na rynku firm pracujących z technologią blockchain jest już dziś około 250 mld dolarów zainwestowanych środków – liczy z kolei Kacper Wikieł. – Ważne jest to, że wartość inwestycji dokonanych poprzez ICO w tej chwili przewyższa już wartość bezpośrednich inwestycji dokonywanych przez fundusze VC. W rundach, które moglibyśmy nazwać seedowymi są dziś inwestowane gigantyczne kwoty. Niektórzy porównują to do bańki internetowej z 1999/2000 roku, jakkolwiek wyświechtane byłoby to porównanie – dodaje.
Rewolucja większa niż sam internet
Bezpieczeństwo transakcji czy przeszacowanie potencjału niektórych rozwiązań to nie jedyne obawy, które towarzyszą powszechnemu pędowi za kryptowalutami. „Błyskawiczna” ekspansja ICO's i stojących za nimi firm martwi nie tylko bankierów czy kolejne sektory tradycyjnej gospodarki, które mogą ucierpieć wraz z rozpowszechnianiem się nowatorskich modeli gospodarczych. Martwi też regulatorów, którzy przestrzegają, że w przeciwieństwie do klasycznych transakcji inwestycyjnych czy IPO (debiutów giełdowych) nad ICO nikt praktycznie nie ma kontroli. Wszystko pozostaje kwestią umowy między inwestorami a emitentem tokenów – nikt nie gwarantuje bezpieczeństwa tych transakcji, ani nie podejmie żadnych kroków, gdy dojdzie do oszustwa.
Ale za kryptowalutami stoi też liczna grupa obrońców: bitcoin udowodnił, że wiara grupy użytkowników potrafi uczynić wirtualną jednostkę płatniczą cenniejszą od złota. Na dodatek, współczesny system finansowy spycha na margines miliony potencjalnych użytkowników, którzy nie są w stanie spełnić konwencjonalnych wymogów. – Dużą wartością dla klienta Getline.in jest możliwość zbudowania swojej historii kredytowej – przekonuje Kacper Wikieł. – W szczególności dla dwóch miliardów ludzi, którzy dziś są takiej możliwości pozbawieni – dodaje.
Jak podkreśla szef Getline.in, współczesne instytucje finansowe nie nadążają też za potrzebami ludzi. Co z tego, że ktoś ma zdolność kredytową w Wielkiej Brytanii, skoro jego historia kredytowa nie jest znana w Stanach Zjednoczonych, i tak takiej zdolności nie ma? Co z tego, że uczestniczy w estońskim „profilu zaufanym”, skoro poza granicami Estonii to nie ma żadnego znaczenia? Tymczasem kryptowaluty i blockchain mają budować nowe struktury na skalę globalną.
Ten sam „opór materii” sprawia, że dziś ICO są legalnie uznawaną formą zbierania środków zaledwie w dwóch miejscach na świecie: Singapurze i w szwajcarskiej Dolinie Zug. To chyba jedyne miejsca, gdzie oficjalnie przyjmuje się do wiadomości istnienie kryptowalut – i gdzie widmo bańki internetowej nowej generacji nie spędza nikomu snu z oczu.
– Potencjał transformacyjny technologii blockchain jest większy niż internetu – zapewnia Wikieł. – Internet nie zmienił ekonomii, w której działali przedsiębiorcy: usprawnił modele działania. Blockchain pozwala zmieniać modele biznesowe i aksjomaty, leżące u podstaw ekonomii – dorzuca. A może wręcz przeciwnie, pozwala wrócić do gospodarki, jaką znaliśmy jeszcze sprzed cyfrowej rewolucji? Bo też twórca Getline.in używa znamiennego przykładu. – W ekonomii przedmioty materialne mają wartość, bo są rzadkie – nie można w nieskończoność kopiować, powiedzmy, parasolki. To wymagałoby środków, maszyn, materiałów. Wyprodukowanie dobra cyfrowego nie kosztuje w zasadzie nic, więc koszt jego skopiowania też jest zerowy. Tymczasem w przypadku bitcoina i innych kryptowalut nie da się ich tak po prostu skopiować – mówi. – Bitcoin usunął powtarzalność dóbr cyfrowych, a zatem: stworzył wartość – dodaje. Sztuka polega na tym, by wszyscy dostrzegli i uznali tę wartość.