W ciągu kilku ostatnich tygodni bitcoin przebijał kolejne psychologiczne granice: stał się droższy niż złoto, a potem przebił pułap 3000 dolarów za jednostkę. To z kolei obudziło wszystkich domorosłych inwestorów, którzy zaczęli się zastanawiać nad „włożeniem” oszczędności w kryptowalutę. Jednak wyobrażenie, że bitcoina wystarczy kupić i czekać na kolejne rekordy to fikcja – przestrzega Filip Pawczyński, prezes Polskiego Stowarzyszenia Bitcoin, w rozmowie z INN:Poland. W kryptowaluty trzeba umieć inwestować i mieć choć trochę szczęścia.
Taka piękna katastrofa: było trzy tysiące i zanurkowało w dół. A mimo to wszyscy pytają – czy da się jeszcze zarobić na bitcoinie? Kupować?
Filip Pawczyński, prezes Polskiego Stowarzyszenia Bitcoin: Na początek trzeba się zastanowić, czy chcemy inwestować w krótkim czy długim terminie. Bo to zależy od tego, jakie mamy środki, co znaczy dla nas ta inwestycja, czy mamy taką pracę, że nie starcza czasu na bieżące obserwowanie kursu i zarabianie na jego ruchach. Od tych przesłanek powinna zależeć decyzja.
Zasadniczo uważam, że tak dziś, jak i w każdym innym momencie warto zainwestować w bitcoina. Ale jeżeli rozmawiamy już o terminie spieniężenia takiej inwestycji, to w krótkim terminie – powiedzmy, w perspektywie kilku miesięcy – kurs może się jeszcze wielokrotnie zmienić. Dopiero w dłuższej perspektywie taka inwestycja wydaje się pewniejsza. Mówimy o latach – może dwóch, może pięciu. Zasadę można by sprowadzić do następującej: jeżeli chcemy zarabiać na bitcoinie w krótkiej perspektywie, będziemy musieli znaleźć czas, by być na bieżąco z wszystkimi wahaniami. W kilkuletniej perspektywie możemy pozwolić po prostu rosnąć wartości kupowanych kryptowalut.
Nie byłbym taki pewny, czy będzie rosnąć. Kto wchodził w bitcoina parę lat temu, dziś jest milionerem. Ale dziś przybywa tylko takich inwestorów, którzy chcieliby na fali wzrostów popłynąć. „Bańka” - tak niektórzy nazywają dziś rynek bitcoina.
Bańka? Bańki były na rynku bitcoina i jeszcze nie raz będą. Tak jak na dotcomach czy nieruchomościach. Na bitcoinie było już kilka baniek, z których przynajmniej dwie były zauważalne również dla obserwatorów z zewnątrz. Byłbym zdziwiony, gdyby dziś nie było bańki na tym całym szaleństwie, które wiąże się z technologią blockchain – stojącą również za bitcoinem. Tyle że 90 proc. ludzi na świecie nie jest przygotowanych na to, by korzystać z wszystkich dobrodziejstw tej technologii. Nawet banki traktują blockchain w podobny sposób, jak technologie, których już od dawna używają...
...innymi słowy, nie umiemy skorzystać z fenomenalnych właściwości blockchaina, ale już obstawiamy przyszłe zyski z jego stosowania...
...a właśnie to połączenie nowej technologii ze starą, tradycyjną gospodarką pompuje tą bańkę. Moda na blockchain nie jest jedynym czynnikiem na tym styku: powiązania ze „starą” ekonomią, sprawiają, że każdy kryzys w tradycyjnej gospodarce – wszystkie te Brexity, Grexity itp. - również przyczyniają się do pompowania notowań bitcoina. Jak są zawirowania, szczególnie walutowe, bitcoin od razuidzie w górę. Widać, że ludzie po prostu nie mają innego dobra, w które mogliby płynnie i szybko uciec przed kłopotami. Zatem za notowaniami bitcoina nie stoi wyłącznie czysta spekulacja.
Ale te trzy tysiące dolarów za bitcoina, które w ciągu paru godzin poszły zresztą kilkanaście procent w dół, nie było związane z jakimkolwiek wstrząsem na tradycyjnych rynkach. To sygnał, że zmiany kursu są dosyć sztuczne.
Cóż, ruchów spekulacyjnych na bitcoinie jest tyle, co na innych aktywach. Różnica polega na tym, że bitcoin jest bardziej płynny, a dostęp do tego rynku uzyskują łatwo więksi inwestorzy i ci, którzy z biegiem czasu stali się właścicielami kilku, kilkunastu czy kilkudziesięciu milionów dolarów. Na każdym rynku, szczególnie płytkim, może powstać taka sytuacja.
Szczerze mówiąc, dla mnie obecna wycena – między 2 a 3 tysiące dolarów – to w stosunku do możliwości bitcoina całkiem wysoka wycena. Ona na pewno po jakimś czasie będzie musiała ochłonąć, bo z historii wynika, że nie wymyślimy nic nowego, jeżeli chodzi o zastosowania bitcoina, dopóki ludzi i gospodarka się nie zmienią...
...Właśnie w języku maklerów powiedział pan: sprzedawaj, bitcoin będzie tanieć!
Zapewne [śmiech]. Ale nie jestem jedyną osobą, która tak sądzi. I pytanie, czy aby na pewno chodzi o sprzedawanie...
Na pewno o kupowanie.
Właśnie, bo były już różne bańki: była taka, kiedy kurs skoczył z 12-30 dolarów do 220. Też wiele osób na tym zarobiło. I potem nastąpiła weryfikacja, kurs spadł. Do 120 dolarów. Jakby nie patrzeć, była bańka, ale jest pęknięcie zatrzymało kurs na poziomie znacznie wyższym niż wyjściowy. Średnio przy każdej takiej bańce ostateczny kurs był o 30 proc. wyższy niż ten sprzed pojawienia się bańki.
Ze sprzedawaniem więc nie ma się co spieszyć?
Jeżeli mamy teraz spadać z 2,5 czy 3 tysięcy dolarów, to przy tak niskiej kapitalizacji i tak wychodzi fajna wartość. Sam w sobie bitcoin jest warty więcej niż fiaty (tak nazywane są tradycyjne waluty – przyp. red.), których jest tak dużo. Równie dobrze może pan powiedzieć: kupuj długoterminowo.
Ale ten dzisiejszy kurs wielu polskim inwestorom mrozi krew w żyłach. Dziesięć tysięcy złotych za coś, co kosztowało kilkanaście złotych? Jeżeli przeciętny zjadacz chleba ma na koncie te trzydzieści czy pięćdziesiąt tysięcy złotych, to kupi sobie te trzy czy pięć bitcoinów. A jak kurs zanurkuje...
Kurs na pewno będzie się stabilizował na poziomie niższym niż dzisiejszy, ale wyższym w stosunku do średniej, jaką mieliśmy rok czy dwa temu. Przeciętnemu zjadaczowi chleba doradzałbym prostszą opcję: to, co mu zostanie z zarobków – te kilkaset, czy nawet kilkadziesiąt złotych – wkładać w kryptowalutę. Mam takiego znajomego, który co miesiąc jakieś pozostałości nie wydanych zarobków wkłada w cztery rozmaite kryptowaluty, głównie w bitcoina. Nie dba o kurs, kupuje nawet przy obecnej bańce, bo zakłada, że sprzedawał będzie te kryptowaluty dopiero, idąc na emeryturę. W dłuższej perspektywie uśrednia się zysk, ale i straty.
Oczywiście, jeżeli jednak ktoś chce włożyć dziś 50 tysięcy z nadzieją, że za zyski pojedzie w przyszłym roku na wakacje, to mogę tylko przestrzec, że ten kurs będzie się długo stabilizował. Każdy musi sobie sam przekalkulować strategię.
No to pokalkulujmy chwilę: na kurs bitcoina wpływ mają spekulanci, przydatność wyrafinowanej technologii, jaka stoi za bitcoinem i kryzysy w światowej gospodarce. Wszystkie pchają bitcoina w górę. A co ciągnie kurs w dół?
W górę pchają go czynniki zewnętrzne, w dół ciągną przede wszystkim wewnętrzne – to, co dzieje się z samą kryptowalutą, np. ataki hakerskie czy dyskusja o dublowaniu bitcoina. Natomiast pozytywne zjawiska w tradycyjnej gospodarce nie obniżają wyceny kryptowalut. Chyba że w grę wchodzą zachowania graczy na rynku i manipulacja – np. kiedy chiński bank centralny zapowiedział rozmowy i kontrolę największych giełd kryptowalut, zrobiono z tego newsa, że „Chiny zamykają giełdy”. Inwestorzy zaczęli wyprzedawać, wycena gwałtownie spadła. Tym rynkiem też rządzi psychologia tłumu.
Skoro tak, to jakąś rolę musi też odgrywać fakt, że wykopania zostało niewiele bitcoinów...
Ostatni prawdopodobnie nigdy nie zostanie wydobyty, bo nagroda będzie się dzielić w nieskończoność. Ale będzie ich na rynku 21 milionów – w 2123 roku. Tylko że ilość tych, które jeszcze można wydobyć systematycznie się kurczy: co cztery lata nagroda jest zmniejszana o połowę: najpierw co 10 minut wykopywano 50 bitcoinów, potem 25, teraz – 12,5 bitcoina. Kolejne przepołowienie nagrody czeka nas w 2020 roku. Czyli już dziś ciężko jest wydobyć bitcoina...
To wciąż więcej niż bitcoin na minutę, a nie jeden na miesiąc. Dla wyobraźni przeciętnego człowieka wciąż gra wydaje się być warta świeczki.
Tylko, że wykopanie bitcoina przez przeciętnego człowieka już jest praktycznie niewykonalne, od początku 2014 r. był to już olbrzymi problem. Już dawno, jako górnicy, przestaliśmy się bezpośrednio łączyć z siecią bitcoin, żeby kopać. Łączymy się z kolektywami, tzw. pool czy kopalniami: mamy kolektyw, który ma potężną pulę mocy obliczeniowej, to on się łączy z siecią bitcoin, a nagrodę co najwyżej dzieli na wszystkich partycypujących, którzy dali swoją moc obliczeniową do pool. A słyszałem już o pomysłach na kopalniach, które będą nowo wydobyte bitcoiny wrzucać na rynek i sprzedawać je drożej – na zasadzie „czysty, świeży, prosto z bloku”.
Indywidualny kopacz to może być co najwyżej duża firma, z potężną infrastrukturą mocy obliczeniowych, która kopie dla klientów. To są setki milionów, a może miliardy – upakowane w technologie. Trzeba zaprojektować i wykonać układ takiej kopalni, a na jego bazie stworzyć urządzenia kopiące. Jest cała inżynieria tych urządzeń: żeby były jak najbardziej wydajne, zżerające możliwie najmniej prądu, jak najlepiej chłodzące. Do tego dochodzi choćby szukanie, jak najtańszych taryf na prąd, bo energia pochłania 30 proc. urobku – im niższą cenę znajdziemy, tym więcej urobku zachowamy. Jest wiele elementów, które mają wpływ na kopanie.
No to mamy jeszcze jeden czynnik, który może decydować o wartości bitcoina. A jak wpływają na niego inne kryptowaluty? Bo druga strona medalu jest taka, że inwestorzy zakochali się we wszystkich litecoinach, etherach czy tokenach emitowanych w ramach ICO (initial coin offering).
Kryptowalut z potencjałem spekulacyjnym jest dużo, teraz tokeny dają też wysokie zwroty – choć trzeba wiedzieć, jak je kupić. Ethereum – jak i bitcoin – nie ma rozbudowanej infrastruktury, obie sieci przepychają się na rynku, próbuje się zabiegów, żeby pewne rzeczy można było kupować tylko za jedną z nich. O bitcoinie mówi się, że „jest ciężki” albo „nie jest eko”.
Tymczasem bitcoin jest „eko”. Nie ma drugiego systemu, który kosztowałby tyle – a nawet dwa razy więcej – a w zamian dawał taki poziom zaufania i możliwości związanych z przesyłem środków.
Więc to jest ta wartość, która się kryje za kryptowalutą? Zaufanie i łatwe transfery?
Tak, bitcoin dostarcza je przez pełną otwartość i dostępność technologii. Podobnie litecoin, który miał być takim srebrem obok bitcoinowego złota. I w tej roli się sprawdza – ma inne założenia, lepiej się sprawdza przy szybkich przelewach i technologicznie się rozwija. Ale to stara waluta, starsza niż Ethereum czy tokeny z ICO. O Ethereum wielu z nas sądzi, że jest naprawdę świetne, ale nie ma jeszcze tak rozwiniętej infrastruktury, by za jego pomocą dało się robić te rzeczy, które z kolei oferują tokeny emitowane w ramach ICO...
To by tłumaczyło, skąd ten inwestorski pęd na ICO.
ICO ściągają z rynku mnóstwo pieniędzy, torują drogę kryptowalutom w światowej gospodarce. Pokazują, jakie rzeczy można by robić za pomocą blockchain. Ale tak jak z bitcoinem – mamy go od ośmiu lat i ilość jego zastosowań – w stosunku do możliwości – jest ograniczona. A skoro ludzie nie korzystają z bitcoina tak, jak by mogli, to trzeba sobie też zadać pytanie, co zrobią z projektami, które dziś są robione w ramach ICO. Bo one też są świetne, ale w każdym biznesie liczy się komercjalizacja. Więc skoro będziemy mieć produkty, które będą komercjalizowane za – kto wie – może dwadzieścia czy trzydzieści lat to dzisiejsza euforia jest analogiczna do euforii na punkcie bitcoina.
O, znaczy – znowu bańka.
ICO jest fajnym otwarciem szlaków, ale w pewnym momencie i tu nastąpi weryfikacja sytuacji. I wszyscy się będą zastanawiać, czy chodzi tu o te projekty, które stoją za ICO, czy możliwość szybkiego zarabiania na emitowanych przy tej okazji tokenach. Kto nie jest świadomy tła tej sytuacji, albo nastawia się na szybki zysk, albo nie uczy się na błędach i historii – co jest zgubne, na każdym rynku.