O tym, że na polskim (i nie tylko) rynku brakuje programistów, wszyscy wiemy. Firmy łakną ich jak kania dżdżu. Do niedawna jedyną odpowiedzią na te rosnące zapotrzebowanie były jednak tylko prywatne szkoły programowania, które za sowitą opłatę obiecywały, że programistę zrobią z każdego Polaka. Informatyczna firma Connectis wskoczyła jednak na nowy poziom. Jest gotowa kształcić przyszłych pracowników za darmo, byle by ci zdecydowali się u nich pracować.
Zacznijmy od krótkiej anegdotki. – Znalezienie front-endowca (osoby odpowiedzialnej za wygląd strony internetowej – przyp. red.) graniczy dzisiaj z cudem – opowiada Marek, przedsiębiorca z Warszawy. I na dowód przytacza swoją niedawną rozmowę z jednym z nich. – Usłyszałem: „Wie pan, dostaję tyle zleceń, że część muszę odrzucać. Pierwszeństwo mają te, których oferenci płacą w euro” – dodaje. Wybór pozostaje więc niewielki. Stawka 200 zł za godzinę (czyli odpowiednik 40 euro – bo tyle można dostać za pracę dla np. Niemców) albo się żegnamy. Pan Marek opowiada, że kwoty, którymi operują programiści powodują, że biznes przestaje być dla niego opłacalny.
Zostawmy jednak pana Marka i jego niewielką firmę. Z podobnym problemem borykają się dzisiaj również duże przedsiębiorstwa. Do tego stopnia, że od niedawna firma Connectis, która zajmuje się outsourcingiem specjalistów z branży IT, postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i zacząć samemu kształcić swoich przyszłych pracowników. Całkowicie za darmo. Jedynym warunkiem jest to, by po skończeniu kursu pracownicy zostali w firmie przynajmniej na kolejne 2 lata.
– Fakt, że Connectis zdecydował się kształcić pracowników, jest związany z tym, że uzupełnia braki (w przypadku developerów) na poziomie podstawowym. Z drugiej strony – taki model pozwala nauczać rzeczy, które realnie przekładają się na funkcjonowanie firmy – tłumaczy Anita Kijanka, która odpowiada za komunikację w Connectis. Jej zdaniem już za niedługo tropem tej firmy podążą kolejne przedsiębiorstwa.
Sam kurs nie jest zbyt długi. Trwa 3 miesiące. Decyzja spółki zabawnie koresponduje więc z zarzutami stawianymi wobec wielu szkół programowania. – Nie da się zrobić z człowieka programisty w ciągu kilku miesięcy – narzekają krytycy. Jak widać, w Connectis są innego zdania. – To kwestia błędnego spojrzenia na definicję: "co znaczy programista" i oczekiwań końcowych. Po 3 miesiącach nikt nie będzie zaawansowanym developerem. Będzie miał jednak bazę, która pozwala mu na rozwijanie umiejętności w dalszej przyszłości – opowiada Kijanka.
Z podobnego wniosku wyszła niedawno szkoła Codecool z Krakowa. Swoim studentom pozwala zapłacić za kurs dopiero po znalezieniu pracy. A jeżeli jej nie znajdą? Wtedy nie zapłacą w ogóle. Ale krakowianie takim negatywnym scenariuszem w ogóle głowy sobie nie zaprzątają.
– Pracujemy obecnie nad rozbudową sieci firm partnerskich. Pierwotnym założeniem było poszukanie na rynku krakowskim. Jesienią otwieramy jednak nową siedzibę w Warszawie. Ze stolicy również pojawiają się już propozycje współpracy – tłumaczy Jerzy Mardaus z Codecool.
Dodaje też, że część firm zgłasza się do Codecool sama – wśród nich możemy znaleźć zarówno niewielkie przedsiębiorstwa, start-upy jak i międzynarodowe korporacje, które świadczą usług na rzecz zachodnich podmiotów.
– Kształcimy pod potrzeby rynku. Dla nas to cel główny. Pytamy się przedsiębiorców gdzie odczuwają największe braki i kierujemy się ich wskazówkami przy układaniu programu zajęć. Tym się różnimy od uczelni wyższych, które niekoniecznie koncentrują się na bieżących potrzebach firm z sektora IT – opowiada Mardaus.. Szkoła stawia na kształcenie w obrębie konkretnych języków programowania – takich, z którymi przychodzą do niej miejscowe firmy. Prym wśród nich wiedzie Java, C Sharp, C++, C, a ostatnio pojawiło się nawet zapytanie o dużo mniej popularne Gosu.
Model biznesowy przyjęty przez Codecool świadczy o dużej pewności siebie. Nie bierze się ona jednak znikąd. Niedawno pisaliśmy przecież o polskiej szkole internetowej Kodilla, która chwali się, że koniec końców zatrudnienie znajduje 3 na 4 jej absolwentów.
Mimo mody na programowanie, szybkie nasycenie rynku nam nie grozi. Według szacunków nad Wisłą brakuje od 30 do 50 tys. informatyków, a w całej Unii Europejskiej do 2020 roku liczba wakatów w tej branży przekroczy 800 tys. Zdaniem Jerzego Mardausa nie grozi nam również odpływ usług outsourcingowych IT w kierunku "tańszych" państw.
– Wynagrodzenia programistów są wysokie, ale i tak często stanowią mniej niż połowę tego, co płaci się za projekty na Zachodzie. Nie chodzi jednak wyłącznie o cenę, bo możemy znaleźć tańsze lokalizacje niż Polska. Górujemy jednak nad nimi jakością – dowodzi. Rynek pracy wydaje się dzisiaj dla programistów niebem na ziemi.