Ostatnimi czasy witryna internetowa Outletu Spożywczego przeżyła takie oblężenie potencjalnych klientów, że aż... wysiadła. Trudno się dziwić, w mediach pojawiły się spektakularne przykłady tego, co można na niej kupić: popularne wafelki i serki za kilkadziesiąt groszy, sałatki i inne produkty po złotówce z niewielkim okładem. Ale firma Michała Nowaka nie potrzebowała „wykopów”, żeby zyskać popularność – po dwóch latach działalności jest na plusie i planuje wejście na kolejne rynki w Europie.
– To tzw. „wykop efekt” – komentuje Michał Nowak, rozmawiając z INN:Poland. Od wtorkowego poranka Outlet Spożywczy wyświetla ponury komunikat: „przekroczono limit czasu połączenia”. Serwery nie wytrzymały nagłego przypływu zainteresowania po tym, jak działalność Outletu opisał jeden z dużych portali, a następnie linkiem podzielili się użytkownicy innego dużego portalu. – Ale też nic dziwnego: mamy najtańszą żywność w Polsce, nikt nie ma takich cen – dorzuca.
Cóż, indywidualny klient może raczej być zawiedziony faktem, że Outlet Spożywczy to nie jest sklep, w którym kupuje się na sztuki – bardziej na kartony, palety. Co nie oznacza, że platforma nie jest popularna – mogą z niej skorzystać producenci i dystrybutorzy, którzy z towarem zostali i uznali, że nie sprzedadzą go w odpowiednim terminie. Mogą zatem towar wystawić po znacznie obniżonej cenie w ostatnich dniach obowiązywania daty przydatności do spożycia. Dotyczy to również takich towarów, które zostały w jakiś sposób uszkodzone, np. opakowania zostały nadgniecione w transporcie itp.
Tak czy inaczej, sklep wygrywa
Kto korzysta z oferty platformy? Rzecz jasna, te firmy, w których żywność schodzi najprędzej: catering i szeroko rozumiana gastronomia, również stołówki pracownicze. Jedzenie z Outletu trafić może do szkół i szpitali. To, co się nie sprzeda, ostatecznie trafia do organizacji pożytku publicznego, przede wszystkim banków żywności.
W obu scenariuszach Outlet Spożywczy zarabia. W pierwszym – pobierając 10-procentową prowizję od transakcji zawartych za pośrednictwem platformy. W drugim przypadku, z opłat za przygotowanie dokumentacji i zarządzanie nią na potrzeby producentów, którzy decydują się przekazać towar na cele charytatywne – do czego zresztą twórca Outletu Spożywczego gorąco namawia, choćby ze względu na współpracę firmy z organizacjami pożytku publicznego.
W efekcie firma, która zrodziła się dwa lata temu na bazie rodzinnych doświadczeń (mama Michała Nowaka prowadziła hurtownię spożywczą i przynosiła do domu produkty, których termin przydatności do sprzedaży był już bliski) jest dziś na plusie. – System jest w dużej mierze zautomatyzowany, nam pozostaje monitorować jego działanie i prowadzić bieżące operacje, obsługa klienta, sprzedaż i marketing – wyjaśnia nam założyciel Outletu. Firma zakończyła już proces wykorzystania środków unijnych, którym wsparła się na początku – i wyswobodziwszy się z rygorów unijnych procedur mogła przyspieszyć.
Znad Wisły w świat
– Dzisiaj jesteśmy rentowni, starcza nam do pierwszego, a nawet drugiego. Wszystkie środki jednak reinwestujemy – podkreśla Nowak. – Pojawił się też inwestor, który chce nas wprowadzić do Wielkiej Brytanii. Wydaje nam się, że możemy śmiało myśleć o ekspansji zagranicznej – dodaje. Wiadomo też, że w grę mogłaby wchodzić Francja (zwłaszcza z obowiązującą tam ustawą o przeciwdziałaniu marnowaniu żywności – podobne przepisy obiecał rząd Beaty Szydło, choć dotychczas na obietnicach się skończyło) oraz Niemcy.
– Takie outlety żywnościowe to doskonały pomysł, zwłaszcza, że dla niektórych firm łatwiej jest zrzucić żywność, której terminy się kończą, do kontenera niż przekazać ją np. bankom żywności – mówi nam Zbigniew Kmieć, ekspert Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. – Jedyne ryzyko, jakie widzę w przypadku takich przedsięwzięć to fakt, że żywność tego typu mogą kupować przedsiębiorcy, którzy w nowych opakowaniach mogą chcieć z powrotem skierować ją do „tradycyjnego” obrotu gospodarczego. Ale od tego mamy Inspekcję Handlową, żeby takie praktyki zawczasu wykryła – ucina.
Outlet Spożywczy nie jest zresztą jedynym tego typu przedsięwzięciem w kraju. W Gdyni działa Food Outlet, który sprzedaje jedzenie, którego w ciągu dnia nie zdołały sprzedać lokalne restauracje. Z kolei kielecka piekarnia „Pod Telegrafem” sprzedaje pieczywo z dnia poprzedniego za ułamek normalnej ceny. Innymi słowy, przybywa przedsięwzięć pod hasłem „nic się nie zmarnuje”. I dobrze.