Gdyby chcieć streścić w jednym zdaniu istotę kontrowersyjnej kampanii za reformą sądownictwa według pomysłu gabinetu Beaty Szydło, należałoby zapewne napisać: za pieniądze państwowych koncernów – i to blisko piątą część otrzymanych od nich środków – fundacja, mająca promować Polskę zagranicą, wkracza w spór między rządem a opozycją z szeroko zakrojoną kampanią propagandową. Specjaliści z branży reklamowej mają jednak inne spojrzenie na tę sytuację: za wyjątkowo duże pieniądze zlecono spektakularną kampanię jakiemuś tajemniczemu podmiotowi z branży, który – na dodatek – dostarczył gniota. Na dodatek, zadziwiająco drogiego.
19 milionów złotych – tyle miała przeznaczyć na kampanię „Sprawiedliwe sądy” Polska Fundacja Narodowa. – Za te pieniądze można by się przymierzyć do kampanii poważnego kandydata na prezydenta – mówi nam polityk odpowiedzialny w przeszłości za kampanie wyborcze. – Koszty dobrej kampanii prezydenckiej mogą obecnie sięgać jakichś 25-30 mln złotych, a przecież lwią część tego budżetu pochłaniają podróże kandydata wraz ze sztabem, o czym w tym przypadku nie ma mowy – dodaje.
Rzeczywiście, kampanie prezydenckie w 2015 r. wypadły – przynajmniej według oficjalnie podanych informacji – poniżej kwoty, o której mowa. Sztab Bronisława Komorowskiego informował po wyborach prezydenckich, że wysupłał na kampanię 18 milionów złotych. Zwycięska kampania Andrzeja Dudy miała kosztować 13 milionów.
Siła synergii
Eksperci z branży są przekonani, że w puli wydatków PFN praca agencji reklamowej odpowiedzialnej za kampanię to wydatek najmniejszy: od 80 do 100 tysięcy złotych. – To jest przygotowane poprawnie, ale bez szału – mówi nam specjalista z jednej z największych agencji public relations na Śląsku. Według niego za kampanią nie stoi żadna z profesjonalnych, znanych firm z branży. Może jakiś średniak. W mediach można z kolei znaleźć spekulacje, że kampanię przygotowali byli współpracownikcy szefowej rządu z okresu kampanii wyborczej. – Takie kampanie są nie do skalkulowania, dlatego autorzy kampanii „Sprawiedliwe sądy” poszli w outdoor – dodaje.
Bilboardy mają jednak to do siebie, że przy efekcie skali – a więc dużej ilości wynajmowanych tablic reklamowych – koszty wynajmu powierzchni nie są wielkie. To nośnik adresowany przede wszystkim dla kierowców, prawdopodobne koszty wynajmu to jakieś 2-3 tysiące złotych. – Tysiące? – pyta jeden z naszych rozmówców. – Kiedyś, przy negocjowaniu umowy na trzy tysiące tablic cenę udało się zbić do ośmiuset złotych – wspomina.
Na dodatek, jak na adresowaną do kierowców kampanię bilboardową, twórcy sfuszerowali robotę. – Na bilboardach jest za dużo tekstu, kierowcy nie zdążą odczytać takiego komunikatu. To może być nawet półtorej tysiąca znaków, zilustrowanych na dodatek zdjęciami ze stocka – kwituje spec od PR. No cóż, być może adresaci kampanii jeżdżą z kierowcami i oczekują, że na bilboardach znajdą się wszystkie argumenty w politycznym sporze.
Na tym jednak nie koniec. Za kampanią bilboardową ruszyły kolejne nośniki: witryny internetowe oraz klipy video – publikowane zarówno na kanale kampanii w portalu YouTube, jak i w TVP. Wyjąwszy prawdopodobnie kilkudziesięciotysięczne koszty produkcji spotu i groszowe koszty założenia sobie kanału na YT, sporą pozycją w budżecie kampanii może być emisja spotu w publicznej telewizji: według cennika na wrzesień 2017 r. - od kilkunastu do 50 tysięcy złotych (w tym drugim przypadku chodzi o pasmo reklamowe przy serwisie sportowym nadawanym po wieczornych Wiadomościach). Przy czym, znowu – chodzi o ceny oficjalne, zwykle w olbrzymiej mierze przeszacowane i obniżane za pomocą kilkudziesięcioprocentowych rabatów.
Kampania nie ominęła tradycyjnych mediów drukowanych: reklamy kampanii pojawiły się na łamach „Naszego Dziennika”, tygodników „Do Rzeczy” i „Sieci”. O, to mogłaby być spora pozycja w budżecie kampanii, gdyby tylko oficjalne cenniki reklam w mediach miały cokolwiek wspólnego z realnie uzyskiwanymi stawkami. Full page w „Naszym Dzienniku” to 19 tysięcy złotych. „Sieci” liczą sobie od, mniej więcej, 100 tysięcy złotych za stronę w środku do 135 tysięcy za IV okładkę. „Do Rzeczy” analogicznie.
To może koszt witryny? Jak wiadomo, są dwie: takjakbylo.pl i sprawiedliwesady.pl. Obie identyczne: cztery główne działy, trochę tekstu, żadnej obcojęzycznej wersji językowej (przypomnijmy: Polska Fundacja Narodowa ma Polskę promować poza granicami kraju). Koszt stworzenia takiej witryny, w zależności od firmy może sięgać od kilkuset do kilku tysięcy złotych. W weekend prezes PFN, Cezary Jurkiewicz informował, że witryny odwiedziło już kilkadziesiąt tysięcy osób. Podobno w znacznej mierze były to osoby zza granicy.
To byłaby wielka afera
Wśród beneficjentów zabrakło "Gazety Polskiej Codziennie", co być może ośmieliło dziennikarza redakcji do kąśliwego komentarza. - Co do osób, które wykonują kampanię, to budzą one wątpliwości. Gdyby okazało się, że za rządów Donalda Tuska kampanię prowadzą jego byli współpracownicy, to byłaby wielka afera - mówił na antenie Polskiego Radia Piotr Nisztor z GPC. - Ta kampania w sprawie sądów to absurd, strzał w stopę, w dodatku całkiem zbędny. Umie to ktoś wyjaśnić? Mnie się kończą pomysły - pisał z kolei na Twitterze Łukasz Warzecha, skądinąd wcześniej publicysta "Sieci" i "Do Rzeczy".
Na razie kampania „Sprawiedliwe sądy” doczekała się prześmiewczych antykampanii. Być może doczeka się poważniejszego dochodzenia, gdyż Partia Razem odgraża się, że zgłosi sprawę do Najwyższej Izby Kontroli. Problem jednak w tym, że Polska Fundacja Narodowa - z budżetem 100 mln złotych, właśnie uszczuplonym o jedną piątą za sprawą kampanii "Sprawiedliwe sądy" - finansowana jest nie z budżetu państwa, lecz z pieniędzy państwowych koncernów, w szczególności energetycznych. To z kolei otwiera pole do dyskusji, na ile decyzje podejmowane w takich przedsiębiorstwach dotyczą "pana i pani" pieniędzy, a na ile mogą być swobodnym widzimisię menedżerów takich firm.
Cóż, jakkolwiek nie oceniać motywacji twórców kampanii (80 proc. Polaków jest za zmianami w systemie sądownictwa; praktyki polskich sądów szkodzą wizerunkowi Polski itd.) nie sposób uznać kampanii za statutowy cel Polskiej Fundacji Narodowej. O kampanię chcieliśmy spytać bezpośrednio jej twórców czy też promotorów – nasze pytania do PFN jednak nie doczekały się nawet grzecznościowego „proszę czekać”. Cóż, jak wiadomo, Fundacja ma teraz pełne ręce roboty.