Od upadku komunizmu nie budowano tylu mieszkań, co obecnie. Dodatkowo, w grunty zainwestowano ponad 5 miliardów złotych, najwięcej od 2008 roku. Pula dostępnych działek nieubłaganie się jednak kurczy: w normalnych warunkach oznaczałoby to, że mieszkania będą drożeć – tym intensywniej, im bliżej centrum miasta zlokalizowana jest inwestycja. Problem w tym, że rynek nieruchomości może paść ofiarą własnego sukcesu.
W Warszawie bój toczy się teraz o dosyć odległy od centrum Ursus. 82 milionów złotych wysupłała właśnie na zakup działek o łącznej powierzchni ponad 6,3 ha Grupa Robyg, co pozwoli jej wybudować na tym terenie 1800 lokali. Analogiczną inwestycję w tej samej okolicy zrealizował Ronson: za 81,75 mln złotych firma kupiła 1600 mieszkań na Ursusie. – Dzięki regularnym inwestycjom w Warszawie konsekwentnie powiększamy bank ziemi, co gwarantuje płynność prowadzenia działalności deweloperskiej i utrzymanie wysokiego poziomu kontraktacji lokali w kolejnych kwartałach – podsumowywał szef rady nadzorczej Robyg, Oscar Kazanelson.
Budynki na wynajem
– Jak się porówna dane z rynku mieszkaniowego, to jeszcze nigdy po 1989 roku nie budowano tylu mieszkań, co obecnie – opowiada INN:Poland o mieszkaniowej gorączce Maciej Górka, ekspert rynku nieruchomości, dyrektor ds. rozwoju biznesu w serwisie E-bazanieruchomosci.pl. – Wynika to z faktu, że ludzie mają zgromadzony kapitał, kredyty są tanie, a oprocentowanie lokat tak niskie, że właściwie konsumuje je inflacja. Więc ludzie inwestują, bo wszędzie słyszą, że najem się opłaca – dodaje.
W rezultacie nawet 60 proc. transakcji, jakie zostały w ubiegłym roku zrealizowane na rynku nieruchomości, mogło dotyczyć mieszkań kupowanych z przeznaczeniem na wynajem. – Falę zakupów robionych z taką intencją widzimy już od kilku lat. Ale dopiero w ostatnich latach widzimy całe inwestycje czy bloki budowane z wyłączną intencją docelowego wynajmu. Trudno bowiem inaczej tłumaczyć powstawanie obiektów, w których są tylko jedno- lub dwupokojowe mieszkania. Są takie obiekty, w których 80 procent mieszkań jest wynajmowanych – opisuje z kolei w rozmowie z INN:Poland Michał Krajkowski ze Związku Firm Doradztwa Finansowego.
Te trendy nakręcają rynek nieruchomości. – Niektórzy deweloperzy są gotowi wydać nawet kilkaset milionów na nowe grunty. Znaczna część akwizycji w branży nieruchomościowej jest motywowana tym, żeby przejąć bank ziemi przejmowanej firmy – mówi Górka. Pytanie tylko, czy w ten sposób firmy z branży nie kręcą pętli na własną szyję.
Szansa na stabilizację
Problem bowiem w tym, że z rozmaitych danych zbieranych przez państwowe instytucje i ekspertów firm prywatnych wynika, że w najbliższych miesiącach na rynku nieruchomości pojawi się od 100 do 200 tysięcy nowych mieszkań. Jak podkreślają nasi rozmówcy, lwia część została kupiona albo w celu wynajmu, albo też spekulacyjnie: w oczekiwaniu, że trend będzie wyciągać w górę ceny i mieszkanie kupione rok temu za rok da godziwy zarobek.
Ich właściciele będą mieć potężny kłopot, gdyż nie ma żadnej pewności, że grupa chętnych do wynajmu będzie rosnąć w równie dynamicznym tempie. Wkrótce może się zatem okazać, że część lokali kupowanych jako inwestycja stoi pusta. – Na dodatek nie wiadomo, czy ci, którzy weszli w takie inwestycje, mają jeszcze środki i chęć, by w ogóle dalej inwestować. Jeżeli oni odpadną z rynku, to spadnie popyt, co przy dużej podaży, mierzonej liczbą rozpoczętych i planowanych inwestycji – zapowiada spadek, a przynajmniej stabilizację cen – podsumowuje Górka.
– Ceny gruntów i rosnące koszty podwykonawców w branży budowlanej z pewnością przyczyniają się do tego, że mieszkania drożeją – podsumowuje Krajkowski. To jednak nie oznacza, że ten trend będzie trwać wiecznie. – Moim zdaniem, obecnie generowana podaż nie zostanie tak szybko skonsumowana przez popyt, więc ceny na rynku pierwotnym zapewne wkrótce się ustabilizują, nawet jeśli nie będzie gdzie budować dalej – uzupełnia Górka.