Jak wynika z raportu przedstawionego przez firmę Stava, Polacy z roku na rok coraz chętniej korzystają z możliwości dowozu jedzenia pod wskazany adres. Jednak tylko część restauracji realizuje tego typu usługi. Często wynika ze specyfiki lokalu. Ale to, co najbardziej zaskakuje, to fakt, że największy odsetek lokali, w których można zamówić jedzenie z dowozem wcale nie znajduje się w największych miastach w kraju.
Rynek dowozu jedzenia najsilniej rozwinięty jest w średnich miastach o populacji pomiędzy 50, a 80 tysięcy mieszkańców. Na samym szczycie rankingu przestawionego przez Stavę znajdują się Siedlce, w których dowozy realizuje blisko 38 proc. lokali gastronomicznych. Podobne wartości przypisane są Białej Podlaskiej i Stalowej Woli. Pierwszą dziesiątkę zamyka Mielec, w którym gotowe jedzenie z dowozem zamówimy aż w 28 proc. lokali.
Blado przy tym wygląda największe 10 miast w naszym kraju, ponieważ dowóz proponuje w nich zaledwie 18 proc. lokali. O przyczynę tak dużych różnic w udziale w rynku liczby lokali realizujących dowozy spytaliśmy Grzegorza Aksamita ze Stavy.
- Nasze przypuszczenie wynikające też z obserwacji miast w których działamy jest takie, że w największych miastach kultura spędzania czasu poza domem, a więc często w restauracjach, jest większa. W dużych miastach jest ogromny wybór świetnych lokali, w atrakcyjnych turystycznie miejscach które przyciągają ludzi na miejscu. Takich miejsc często brakuje w mniejszych miejscowościach. To być może jest jedna z przyczyn dla których restauracje w mniejszych miastach zaczynają realizować dowozy do klientów - uważa Grzegorz Aksamit.
Konkurencja największa w małych miastach
Stava stworzyła również indeksy, które świadczą o nasyceniu rynku lokalami gastronomicznymi danego typu, a co za tym idzie pozwalają ocenić jak duża jest konkurencja w danym mieście.
Jako pierwszy prezentuje „Pizza Index”, z którego wynika, że największa konkurencja na rynku pizzerii jest w Jeleniej Górze, gdzie na jeden taki lokal przypada 1643 klientów. Pozostałe 9 miast w tej konkurencji mają indeksy sięgające 2600 klientów na jeden lokal.
I znowu kiepsko wypadają największe miasta w Polsce powyżej 300 tys. mieszkańców – średnia ilość klientów przypadająca na jeden lokal to około 4 tys. Najmniejsza konkurencja pizzerii jest w Warszawie, gdzie na jeden lokal przypada 8 tys. klientów.
Jak wynika z „Burger indexu”, największa konkurencja na rynku burgerowni również występuje w mniejszych miastach. Na pierwszym miejscu znalazł się Mielec, w którym na jeden lokal przypada ponad 8,5 tys. klientów. Honor dużych miast ratuje Poznań, w którym na jedną burgerownię przypada ponad 13,5 tys klientów. Ogólnie na każdą burgerownię przypada o wiele więcej klientów niż na pizzerię. Wpływać może na to mniejsza popularność hamburgerów, które mają znacznie węższe grono odbiorców niż inne rodzaje gotowych dań.
- Grono klientów którzy upodobali sobie burgery jest dość ograniczone w każdym mieście. Mainstreamowym produktem wśród jedzenia poza domem wciąż pozostaje pizza i kebab - powiedział Grzegorz Aksamit redakcji INN:Poland.
Burgery i pizza słabo radzą sobie w poniedziałki
Burgery i pizza najchętniej zamawiane są pod koniec tygodnia. Przy czym te pierwsze najlepiej radzą sobie w piątki, zaś królowa kuchni włoskiej najchętniej zamawiana jest w soboty. Początek tygodnia już do nich nie należy, do środy-czwartku ilość zamawianych dań tego typu spada poniżej średniej. Wtedy na prowadzenie wysuwają się pierogi, które radzą sobie świetnie we wszystkie dni poza weekendami. W soboty ilość zamówionych pierogów spada prawie o połowę, a w niedzielę już nikt ich nie je.
Tu również spytaliśmy Grzegorza Aksamita ze Stavy, o możliwą przyczynę takiej małej popularności jednego z najbardziej rozpoznawalnych dań kuchni polskiej.
Wiele pierogarni jest po prostu zamknięta w niedzielę - ale to może być skutek a nie przyczyna. Restauratorzy prowadzący lokale w tej kategorii nie spodziewają się po prostu ruchu, więc zamykają swoje lokale w te dni. Z naszych obserwacji wynika, że pierogi są często zamawiane do biur w porze lunchowej. Być może wynika to z prozaicznych przyczyn takich jak np. dyskretniejszą formę opakowania niż wielkie pudełko od pizzy na biurku. Pierogi rzadko jeżdżą do domów, a duże grono osób nie pracuje w weekendy.
Na jedzenie najdłużej poczekasz rano Średni czas dowozu wg raportu Stawy wynosi pomiędzy 39, a 68 minut i waha się w ciągu dnia. Zdecydowanie najdłużej czekają ci którzy zamówienie złożą w godzinach 10-12 i 19. Najszybciej zamówienie dotrze do tych, którzy zdecydują się na jedzenie pomiędzy 21, a 23.
Zdecydowanie najszybciej dostaniemy kebab, a średni czas jego dowozu to zaledwie 37 minut. W połowie stawki jest pizza, ze średnim czasem oczekiwania 55 minut. Za to na sushi przyjdzie nam czekać średnio aż 78 minut.
Restauracje korzystają na zakazie handlu
To, co wpłynęło pozytywnie na obrót lokali oferujących dowóz gotowych dań to zakaz handlu w niedziele. Okazuje się, że w dni wolne od handlu średnia liczba zamówień, w zależności od miasta wzrosła w stosunku do niedziel handlowych od 33, aż do 66 proc. Może się zatem okazać, że na pracę w te dni mogą się zdecydować te lokale, które do tej pory w niedziele były zamknięte.