Piątek był kolejnym dniem fatalnej passy dla GetBack – firmy zajmującej się windykacją, która zadebiutowała na Giełdzie Papierów Wartościowych zaledwie dziewięć miesięcy temu. Po raptownej zmianie władz spółki pojawiły się wątpliwości co do jej rzeczywistej sytuacji finansowej. Na tyle poważne, że agencje ratingowe obniżają oceny spółki, a menedżerowie otwarcie mówią o „drugim Amber Gold” – tyle że ponad trzykrotnie większym od „pierwszego”.
Rating długoterminowy Fitch Ratings obniżony z B+ do B- oraz przesunięcie spółki na negatywną listę obserwacyjną – tak wyglądał piątkowy poranek w biurach firmy GetBack.
„Obniżka odzwierciedla niepewność dotyczącą dostępu spółki do finansowania i płynności, która zbiegła się ze znaczącymi zmianami w zarządzaniu GetBack, w tym z odwołaniem prezesa spółki” - napisano w komunikacie agencji.
„Niepewność” to jednak ujęcie dosyć dyplomatycznie. W słowach nie przebiera prezes funduszu Quercus, Sebastian Buczek, który ledwie dzień wcześniej stwierdził, że GetBack nie wykupił części obligacji należących do funduszu. – Może to być nawet drugi Amber Gold – straszył Buczek. Agencje ratingowe mimo wszystko są ostrożniejsze w ocenach.
Zdziesiątkowany zarząd
Co nie zmienia faktu, że sytuacja spółki jest niepokojąca. Zgodnie z receptą Alfreda Hitchcocka, firma zaczęła tydzień temu od trzęsienia ziemi – a potem napięcie rosło. W poniedziałek GetBack poinformowała o tym, że „jest bliska” uzyskania dofinansowania od Polskiego Funduszu Rozwoju oraz banku PKO BP. Informacja okazała się falstartem: obie wspomniane instytucje odcięły się od twierdzeń giełdowej spółki. Następnego dnia spadła głowa prezesa firmy, Konrada Kąkolewskiego, dodatkowo dwóch członków zarządu złożyło rezygnację.
Bez względu na to, czy prezes rzeczywiście toczył negocjacje z PFR i PKO BP, czy też był to tylko wybieg dla uspokojenia giełdy i rady nadzorczej – dla spółki zaczęła się fatalna passa. Komisja Nadzoru Finansowego zasugerowała, że spółka podawała niewiarygodne informacje, wręcz dezinformowała. GPW zawiesiła obrót akcjami spółki po tym, jak zaczęły one gwałtownie pikować: akcje warte w momencie debiutu 55 mln zł dziś warte są pięciokrotnie mniej. Agencja S&P Global Ratings oraz EuroRating negatywnie oceniły obecną sytuację i przyszłość spółki – pierwsza umieściła GetBack na liście obserwacyjnej ze wskazaniem negatywnym, druga zdecydowała na perspektywę negatywną.
Do tego doszły jeszcze relacje klientów o tym, jak nachalnie brokerzy sprzedawali w ostatnich miesiącach obligacje GetBack. W korespondencji i ofertach dla klientów porównywano portfel wierzytelności, jakim zarządzała firma (28 mld zł) do środków, którymi dysponuje Bankowy Fundusz Gwarancyjny (9 mld zł), co miało sugerować potęgę finansową firmy. Pisano też o „wyjątkowo bezpiecznej formie lokowania środków”, o „gwarantowanej stopie zwrotu 5,5 proc. w skali roku”, „możliwości sprzedania w każdym momencie”, o tym, że banki kupią w każdym momencie dowolną ilość.
Inwestorzy przerażeni
Było to sprzedawanie legendy, którą firma chwaliła się w ubiegłym roku: o (niemalże) start-upie, który w ciągu pięciu lat rozrósł się z jednego biura do firmy obracającej 20 miliardami złotych wierzytelności. W ciągu roku od debiutu miała wejść ze swoimi usługami na kilka kolejnych rynków w Europie.
W sumie firma wyemitowała obligacje warte około 1,77 miliarda złotych. W sporej mierze trafiły one do 30-tysięcznej rzeszy indywidualnych inwestorów, którzy „topili” w akcjach po kilkadziesiąt, ale i po kilkaset tysięcy złotych. I dziś to na nich padł największy strach: firma płaci odsetki, ale dopiero wraz z wykupem kapitału zacznie się prawdziwy sprawdzian kondycji GetBack. Z relacji takich jak wspomniana wypowiedź prezesa funduszu Quercus (ale też e-maili i rozmów z niektórymi z indywidualnych nabywców obligacji wyemitowanych przez firmę) wynika, że GetBack może mieć z tym kłopot.
Co gorsza, obecna sytuacja może zapoczątkować proces samospełniającej się przepowiedni: agencja S&P sugeruje, że GetBack może nie zdoła zrefinansować zadłużenia, podnieść kapitału czy wyemitować nowego długu na spłatę dotychczasowego. To oznaczałoby w gruncie rzeczy upadek firmy – w wariancie optymistycznym: przejęcie przez konkurencję za bezcen. Tak czy inaczej właściciele obligacji pewnie nie wyszliby z tych opałów obronną ręką.