To, że politycy zazwyczaj są do tyłu, jeżeli chodzi o technologie i bieżące mody – nie jest niczym nowym. Przez długie miesiące z poszczególnych instytucji państwa dobiegały jedynie gniewne pomruki i ostrzeżenia przed kryptowalutami. Podatek PCC – jakkolwiek irracjonalny by nie był – był konsekwencją coraz bardziej rygorystycznej polityki w tym obszarze. Teraz, gdy w końcu politycy stanęli twarzą w twarz z rozemocjonowanym tłumem inwestorów kryptowalutowych, okazało się, że to nie jest garstka geeków lecz całkiem pokaźna grupa elektoratu. Nic zatem dziwnego, że pomysł PCC poszedł do kosza.
Jeżeli wierzyć statystykom kliknięć na Facebooku, w manifestacji „Proste podatki od kryptowalut” mogło wziąć ponad 700 osób, a wydarzeniem interesowało się kolejne 2300 osób. Z relacji live, jakie umieszczali w mediach społecznościowych wynika, że tłum był mniejszy – choć całkiem liczny i widoczny. Ważniejsze jednak, że zamieszanie wokół opodatkowania kryptowalut obserwuje prawdopodobnie kolejne kilkaset tysięcy osób w Polsce.
Rząd wrogi kryptowalutom
W dobie bliskiego zeru oprocentowania lokat, uwiądu giełdy i wysoko postawionych barier wejścia we w miarę opłacalne inwestycje (weźmy mieszkania: trzeba mieć kapitał rzędu co najmniej kilkuset tysięcy złotych) – kryptowaluty są obietnicą zarobku dla każdego. Obciążoną ryzykiem, ale cóż z tego? Tymczasem z wypowiedzi rządzących i urzędników jeszcze sprzed kilku tygodni – zanim środowisko kryptowalutowe skrzyknęło się do wspólnych protestów przeciw PCC – wynikało, że politycy widzą w kryptowaluciarzach jakąś grupkę geeków, dysponujących tajemną wiedzą specjalistów, być może powiązanych ze środowiskami przestępczymi. Opowieści o tajemniczych fortunach, jakie zrodziły się na spektakularnym ubiegłorocznym „rajdzie” kursu BTC, jeszcze bardziej rozpalały te fantazje. O wrogim stosunku do krypto najbardziej dobitnie świadczyła zainicjowana w grudniu kampania ostrzegawcza KNF i NBP.
Pierwsi inwestorzy w świecie kryptowalut byli zawodowcami i pasjonatami ze świata IT. Dziś jednak jest zupełnie inaczej: posiadaczem portfela bitcoina, ethereum, litecoina, altcoina czy którejkolwiek z innych kryptowalut może być niemal dosłownie każdy. W opowieściach o ludziach, którzy próbują swojego szczęścia na giełdach kryptowalutowych, są i sprzedawcy harujący za minimalną krajową, i drobni przedsiębiorcy, do których serc na weekendowej konwencji PiS próbował trafić premier Morawiecki, i młodzi pasjonaci nowych technologii, którzy w innych sprawach chętnie popierają linię PiS.
Nie poprzemy tego danymi statystycznymi, bo próżno na razie takich szukać. Ani giełdy kryptowalut, ani inne instytucje nie porywają się na szacowanie, ilu Polaków włożyło swoje pieniądze w bitcoina i alternatywy dla niego. Pod koniec ubiegłego roku, gdy zaczynał się zjazd wartości bitcoina, portal Wirtualna Polska szacował, że swoje pieniądze mogło włożyć w kryptowaluty około 40 tysięcy Polaków – a ulokowana przez nich kwota mogła urosnąć już do 3 miliardów złotych.
Kilkadziesiąt tysięcy Polaków "w krypto"
To zresztą może być zaledwie czubek góry lodowej: już kilka lat wcześniej szacowano, że swój portfel z bitcoinami mogło mieć nawet ponad 50 tysięcy Polaków. Na podstawie zapytań wrzucanych w wyszukiwarki i ruchu na portalach zajmujących się tą problematyką spekulowano, że krypto może się interesować kolejne ćwierć miliona Polaków. To oznacza olbrzymią, liczną grupę inwestorów – i ich rodziny. Innymi słowy, nie chodzi już o jakichś „spekulantów” czy „hakerów”, ale o całą rzeszę przeciętnych obywateli.
A to z kolei prowadzi do prostej konstatacji: na naszych oczach, w ciągu zaledwie kilku tygodni narodziła się pewna siła polityczna – albo grupa wpływu – połączona wspólnymi celami i z silnym poczuciem wspólnoty. Być może częściowo trafna byłaby analogia do frankowiczów – grupy na tyle silnej, że potrafiła doprowadzić do przeforsowania specjalnej ustawy adresowanej do siebie. Inwestorzy ze świata bitcoina po raz pierwszy pokazali swoją siłę, zmuszając ministerstwo do wyrzucenia mało logicznych przepisów do kosza. Co teraz? Czy będą w stanie zahamować choćby kampanię KNF i NBP dotyczącą kryptowalut? Czy będą w stanie popchnąć polityków, by szli raczej w kierunku przyjaznej kryptowalutom Japonii czy rygorystycznie zakazujących kryptowalut Chin? Zapewne wkrótce się przekonamy.