Podatek solidarnościowy, którym premier Mateusz Morawiecki chciałby obłożyć grupę najbogatszych Polaków, będzie mieć znaczenie przede wszystkim symboliczne, bez większego wpływu na gospodarkę. Może jednak uruchomić procesy, które pośrednio mogą wywołać mniej lub bardziej gwałtowną rejteradę najlepiej opłacanych specjalistów.
Nieco ponad 125 tysięcy osób o najwyższych w Polsce dochodach osobistych może stać się płatnikami dodatkowego „podatku solidarnościowego”. W gruncie rzeczy będzie chodzić o osoby zarabiające powyżej 20 tysięcy złotych brutto w miesiącu. To, że nowy podatek objąłby pół procenta najlepiej zarabiających, zapowiedział szef rządu podczas niedawnych spotkań z rodzinami osób niepełnosprawnych. Niestety, poza chwytliwym hasłem, premier nie pokusił się o ujawnienie szczegółów pomysłu.
Kolejny sztywny wydatek budżetowy
– Nie mam zielonego pojęcia, w jaki sposób rząd chciałby wprowadzić tę dodatkową daninę. Jednak jedyna możliwość, żeby zrobić to stosunkowo sprawnie, to wprowadzić dodatkowy próg podatkowy, obok tych już istniejących – mówi INN:Poland Janusz Jankowiak, ekonomista Polskiej Rady Biznesu. – Wtedy jednak zapewnienia premiera Morawieckiego, że te dodatkowe środki byłyby wprost przeznaczone na jakiś konkretny cel, jak osoby niepełnosprawne, są funta kłaków warte. Pieniądze zbierane do budżetu nie są pieniędzmi znaczonymi – kwituje.
Na razie zaskoczenia nie kryją też politycy Prawa i Sprawiedliwości. – Wyszło zupełnie nieoczekiwanie. Nic nie wiem, nie ma jeszcze szczegółów. Wszystko dzieje się ad hoc – mówił portalowi money.pl jeden z parlamentarzystów partii rządzącej.
Podatek solidarnościowy
Potencjalne wydatki na wsparcie rodzin osób niepełnosprawnych są wstępnie szacowane na kwotę sięgającą od 700 mln do miliarda złotych rocznie. 125-tysięczna grupa potencjalnych płatników nie poniosłaby zatem wielkiej szkody: byłoby to prawdopodobnie dodatkowe kilkaset do tysiąca złotych podatku rocznie. – W sensie ekonomicznym pomysł PiS nie jest zatem szkodliwy – podkreśla Jankowiak. – Z drugiej jednak strony oznacza to, że w budżecie pojawia się kolejny sztywny wydatek, kolejna pozycja na liście wydatków zdeterminowanych. A to już zjawisko negatywne – kwituje.
Problem w tym, że dodatkowy próg podatkowy – czy też jakakolwiek inna konstrukcja, jaką wymyślą sobie politycy – nie uderzy dokładnie tam, gdzie mogło by się nam wydawać. – Czy to będzie 35-procentowa stawka, czy 40- albo nawet 50-procentowa, to raczej nie dotknie ona dużych przedsiębiorców – twierdzi Jankowiak. – Taka stawka uderzyłaby w tych, którzy nie mają możliwości ucieczki w inne formy opodatkowania, bo żyją z pracy najemnej. Tacy dobrze wynagradzani specjaliści to już raczej klasa średnia – ucina.
Ucieczka bogatych znad Sekwany i Tamizy
Innymi słowy, przedsiębiorcy znajdą sobie jakiś sposób na zoptymalizowanie podatku. Kto jednak ma wysoką pensję – nie umknie. Chyba że wyjedzie. – Pracownicy najemni, którzy nie będą chcieli płacić takiego podatku, mogą wtedy przenieść się z wydatkami w bardziej przyjazne środowisko, co oznacza wyjazd za granicę, albo próbować ustalić z pracodawcami jakieś modus vivendi, obniżające podstawę opodatkowania – twierdzi Jankowiak. Tak czy inaczej, dla dochodów budżetowych i samego podatku solidarnościowego nie jest to scenariusz pożądany.
A że jest możliwy, dobitnie świadczą badania prowadzone na całym świecie. Uderzający jest zwłaszcza przypadek Francji, w której były już prezydent Francois Hollande szedł swego czasu do wyborów z pomysłem na 75-procentowy podatek dla najbogatszych Francuzów. Ba, Hollande podjął desperacką próbę wprowadzenia tego podatku, co skończyło się kilkoma spektakularnymi przenosinami znad Sekwany do – przede wszystkim – sąsiedniej Belgii. I mimo że Pałac Elizejski w końcu wycofał się z kontrowersyjnego pomysłu, rejterada trwa – według badania New World Wealth tylko w 2016 roku z Francji wyniosło się 12 tysięcy milionerów.
Ten sam mechanizm uruchomił się w ubiegłym roku na Wyspach. Z danych zebranych przez Brytyjczyków wynika, że zwiększenie obciążeń fiskalnych związanych z dziedziczeniem oraz inwestowaniem (choć trudno też wykluczyć wpływ zbliżającego się wielkimi krokami Brexitu) sprawiło, że w ubiegłym roku z Londynu wyprowadziło się na kontynent około 5 tysięcy osób o najwyższych dochodach (w tym czasie na Wyspach osiedliło się tysiąc takich osób).
Polscy przedsiębiorcy unikają ostrych wypowiedzi. Najmocniej ujął swój stosunek do podatku solidarnościowego właściciel browaru Ciechan i poseł Kukiz'15, Marek Jakubiak. – Dzielenie społeczeństwa na bogatszych i biedniejszych, to pomysły rodem z rewolucji bolszewickiej i nie mają nic wspólnego z racjonalnym zarządzaniem państwem – skwitował. – PiS dla utrzymania wysokich sondaży zrobi wszystko, żeby wyborców nie denerwować. PR-owcy podpowiedzieli, że najlepiej zaatakować bogatych, więc poklask dostaną u największej części polskiego społeczeństwa, czyli tych, których uważamy za niedostatecznie bogatych. Nie widzę ekonomicznego sposobu na solidarność państwa, widzę natomiast czysty populizm – uciął biznesmen-polityk.