Biurka pracowników korpo? Zapomnijcie. Pracownicy zawodów przyszłości siedzą dzisiaj umorusani w naszych łazienkach i stawiają ściany działowe w open space'ach. To właśnie oni wyciągają dzisiaj wielokrotność średnich krajowych, a będą mieli jeszcze lepiej. Bo wyglądające zza węgła widmo automatyzacji pracy uderzy przede wszystkim w wykształciuchów, którzy jeszcze do niedawna patrzyli na nich z politowaniem i poczuciem wyższości.
– Automatyzacja pracy? W przyszłości pewni swoich miejsc mogą być wysoko wykwalifikowani specjaliści i ludzie z fachem w ręku. Dlatego jeżeli młody człowiek myśli o perspektywicznym zawodzie śmiało może pójść do zawodówki – opowiadał podczas spotkania z okazji 20-lecia Google'a jeden z dyrektorów firmy, Thierry Geerts.
Belgijski menedżer zwrócił uwagę, że choć roboty stają się coraz doskonalsze, wciąż nie są w stanie wykonywać skomplikowanych prac manualnych. Między bajki możemy włożyć wizje, w których maszyny są w stanie wysprzątać nam pokój, ugotować obiad, czy wyremontować mieszkanie. Sztuczna inteligencja zabierze nam miliony miejsc pracy, a część zawodów spauperyzuje. Ale dla wykwalifikowanych robotników fizycznych nadchodzą złote czasy.
Automatyzacja uderza w białe kołnierzyki
Geerts nie jest w tej opinii odosobniony. Podobnej rady kilka lat temu udzielał były burmistrz Nowego Jorku, Michael Bloomberg. Miliarder przytomnie zauważył, że nowe technologie uderzyły przede wszystkim w białe kołnierzyki.
– Zmieniły wiele zawodów i uczyniły je mniej płatnymi. Najnowsze statystyki pokazują, że płace w tym segmencie stoją w miejscu od lat. W kancelariach prawniczych, kiedy jeszcze niedawno trzeba było doskonale znać prawo, teraz wiele rzeczy sprawdza się przez jedno kliknięcie w klawiaturę komputera – przekonywał.
W sukurs przyszedł mu… pracownik Amazona Thomas Timko. W rozmowie zamieszczonej na serwisie LinkedIn opowiadał, że maszyna może i wykona jedno, konkretne zadanie lepiej i szybciej od niego, ale za to on poradzi sobie lepiej z kolejnymi trzydziestoma. – Nie ma na świecie bardziej wszechstronnej istoty niż człowiek – opowiadał.
Jak to wyjaśnić? Z pomocą przychodzi sformułowany jeszcze w lata 80. XX wieku „Paradoks Moraveca”. Eksperci od sztucznej inteligencji spostrzegli, że wbrew pozorom zdolności manualne wymagają od maszyn większej mocy obliczeniowej niż skomplikowane rozumowanie.
– Stosunkowo łatwo sprawić, żeby komputery przejawiały umiejętności dorosłego człowieka w testach na inteligencję albo w grze w warcaby, ale jest trudne albo wręcz niemożliwe zaprogramowanie im umiejętności rocznego dziecka w percepcji i mobilności – pisał Hans Moravec w pracy „Mind Children”.
Od kilkudziesięciu lat nic się w tej materii nie zmieniło. – Nie zanosi się na to, żebyśmy w najbliższym czasie byli w stanie stworzyć roboty wykonujące skomplikowane i złożone prace fizyczne – potwierdza w rozmowie z INNPoland prof. Dariusz Jemielniak, ekspert specjalizujący się w zarządzaniu wysokimi technologiami i organizacjami otwartej współpracy z Akademii Leona Koźmińskiego.
Prof. Jemielniak zauważa, że na początku sięga się po nisko rosnące owoce. – Automatyzacja pracy w przypadkach pracy czysto fizycznej już nastąpiła. Mówię tu o fabrykach samochodów czy pracownikach wykonujących inne proste i powtarzalne czynności, które są obecnie zoptymalizowane – dodaje ekspert.
Łatwo powtarzalne czynności nie są jednak domeną wyłącznie ludzi pracujących w montowniach. Podobną, mrówczą i żmudną pracę wykonują przecież codziennie pracownicy biurowi tzw. białe i złote kołnierzyki. Chodzi tu przede wszystkim o ludzi, którzy przygotowują materiały do rozpatrywanie case'ów sądowych, analitycy finansowi, pracowników helpdesków czy infolinii.
– Na tym tle hydraulik to dla maszyny skomplikowany zawód. Wymaga umiejętności diagnozy problemu i wykonywania złożonych prac manualnych. Podobnie jest np. z kucharzem. Robot potrafi wprawdzie już dzisiaj ze świeżych składników zrobić potrawę, ale opierając się na powtarzalnych czynnościach. Pewnego poziomu nie da rady przeskoczyć – opowiada prof. Jemielniak.
Zarobki pracowników fizycznych
To wszystko znajduje odbicie w zarobkach. Te dotyczące pracowników budowlanych agreguje portal wielkiebudowanie.pl. Wykwalifikowany robotnicy nie schodzą w zasadzie poniżej średniej 15 zł netto za godzinę pracy. Przeciętny glazurnik może liczyć na 20 zł, elektryk – 19, a tynkarz – 33 zł. Mnożąc to przez 160 godzin wychodzi nam w granicach 3,2-5,3 tys. złotych miesięcznie.
To jednak średnie dla całego kraju, w dużych miastach jest jeszcze lepiej. W miarę ogarnięty glazurnik bierze 60-70 zł za ułożenie metra kwadratowego płytek. A zazwyczaj jest ich w stanie położyć co najmniej kilka dziennie.
Można to pokazać jeszcze inaczej. Przytoczmy scenkę, której niedawno byłem świadkiem. Centrum Warszawy, z nowiutkiego Mercedesa wysiada dobrze zbudowany mężczyzna. Sięga po drabinę i ku lekkiemu zaskoczeniu przechodniów wyciąga niewielką drabinę i pojemnik z farbą. Okazuje się, że właśnie przyszedł do pracy.
Czynnik ludzki
Inna sprawa, że zawsze do gry może zresztą wkroczyć czynnik ludzki. Prezes firmy Dary Natury, Mirosław Angielczyk zdecydował się nie zwalniać swoich pracowników. Szczerze przyznał, że powodem były jego silne związki z regionem. – Część osób pracuje dla mnie już od kilkunastu lat, związali z moim zakładem swoje życie. Co miałbym im powiedzieć? Przecież nie wybaczyliby mi takiej decyzji – opowiadał w rozmowie z INNPoland.pl.
Dla Polaków kwestia automatyzacji pracy wciąż jest zresztą sprawą dość abstrakcyjną. - Jak wynika z badania przeprowadzonego na zlecenie firmy ADP, aż 76 proc. Polaków nie boi się automatyzacji w miejscu zatrudnienia. Jedynie 10 proc. polskich pracowników uważa, że maszyny w ciągu kolejnej dekady zastąpią ich na stanowiskach pracy - podkreśla w rozmowie z nami Krzysztof Tuszyński, konsultant w firmie rekrutacyjnej Michael Page.
Wydaje się jednak, że ten optymizm jest nazbyt przesadny. Firma McKinsey & Company w raporcie „Ramię w ramię z robotem" prognozuje, że automatyzacja dotknie w Polsce 7,3 mln miejsc pracy - najwięcej w przemyśle (1,9 mln) oraz w handlu hurtowym i detalicznym (1,1 mln).
Z drugiej strony słów o edukacji w zawodówkach w polskich warunkach też lepiej nie traktować nazbyt dosłownie. Pod koniec ubiegłego roku „Nasz Dziennik” donosił, że aż 40 proc. absolwentów nie może znaleźć po tych szkołach zatrudnienia. Suchej nitki nie zostawiał na nich także NIK pisząc, że są „pozbawione zaplecza w zakładach pracy do prowadzenia zajęć praktycznych i źle wyposażone”. Prace manualne mają jednak to do siebie, że równie dobrze można uczyć się ich na własną rękę.