Kiedy miał 19 lat założył swoją pierwszą firmę. Dziś jest prezesem i akcjonariuszem MEDIACAP SA - grupy kapitałowej zatrudniającej 300 osób. Wierzy, że istnieje coś takiego jak "gen przedsiębiorcy" i że ci, którzy go mają, zaczynają rozkręcać własne biznesy już jako nastolatkowie. Jacek Olechowski w wywiadzie dla INNPoland.pl zdradza, czym charakteryzuje się dobry przedsiębiorca i jakie wyzwania stawiają przed jego pokoleniem młodzi ludzie.
Miał pan 19 lat, gdy założył swoją pierwszą firmę reklamową. Powiedział pan kiedyś, że żałuje, że zaczął tak późno. Tymczasem wiele osób powiedziałoby, że 19 lat to wyjątkowo wcześnie! To w jakim wieku trzeba zacząć?
Jestem przedsiębiorcą od urodzenia, czyli mam zestaw pewnych przedsiębiorczych cech charakteru. Zauważyłem, że jak ktoś ma takie cechy i smykałkę do interesów, to na ogół zaczyna dosyć wcześnie. Na przykład mój wspólnik w wieku 13 lat razem z sąsiadami sfinansował drogę i zarobił na tym pierwsze pieniądze. Wiele życiowych historii przedsiębiorców ukazałoby, że już jako nastolatkowie coś w tym kierunku robili.
Ja zaczynałem w 1996 roku. Gdybym urodził się 5 lat wcześniej i trafił na te biznesowe eldorado na początku lat 90-tych, to dziś byłbym dużo większym przedsiębiorcą, ale nie mogę narzekać – zdaje sobie sprawę, że zacząłem pracować wcześniej i to w bardzo korzystnym gospodarczo momencie.
Czyli będąc zaledwie nastolatkiem wiedział pan już, co chce robić w życiu?
Nie miałem pojęcia - tę firmę założyłem z kompletnego przypadku, bo mnie na to namówił przyjaciel. Ale większość przedsiębiorców potwierdzi, że już od najmłodszych lat realizują biznesowe ambicje. Ja w wieku 15 lat sprzedawałem lody i ulotki, a wiem, że nie wszyscy moi rówieśnicy mieli ochotę spędzać czas w taki sposób. To w pewnym sensie dowód na to, że miałem ten „biznesowy” zestaw cech.
Co to za cechy?
Przede wszystkim skłonność do ryzyka. Praca przedsiębiorcy tym różni się od każdej innej, że można jednego dnia wszystko stracić. U siebie i swoich kolegów widzę, że w każdej dziedzinie życia jesteśmy gotowi ryzykować więcej. Taką przedsiębiorczą cechą jest również zdolność adaptacji. Oznacza zrozumienie, że trzeba się dopasowywać do sytuacji - raz jest lepiej, raz gorzej. Nie można mieć nadziei, że problemy same się rozwiążą, tylko trzeba je nieustannie adresować.
Skłonność do ryzyka i perspektywa stracenia wszystkiego w ciągu jednego dnia brzmi groźnie.
Bo ryzyko jest takim słowem, które jest źle rozumiane. Kojarzy się z ryzykanctwem i lekkomyślnością. Tymczasem nie do końca tak jest. Jak kończyłem SGH, to stałem przed dylematem, czy pójść do korporacji i mniej więcej nakreślić sobie ścieżkę kariery 20 lat do przodu, czy jednak prowadzić dalej ten swój mały biznes, ale wierzyć, że to kiedyś będzie duży.
Ryzyko to wybór kariery - przedsiębiorcy, urzędnika czy pracownika korporacji. Powiedzenie sobie: „nie wiem, gdzie mnie droga, którą wybiorę zaprowadzi, ale warto sprobować”. Udało mi się i osiągnąłem więcej niż kiedykolwiek planowałem – ale mogło być dokładnie na odwrót.
Kiedy ktoś mi mówi, że chce być przedsiębiorcą, to najpierw przepytuje go, czy jest gotowy wziąć na siebie ryzyko całkowitej porażki. Jest dużo ludzi, którzy chcieliby być przedsiębiorcami z racji wolności, którą to daje, ale nie zdają sobie sprawy z tej drugiej strony medalu.
A co z tymi osobami, które nie zaczęły tak wcześnie jak pan, bo wtedy jeszcze nie wiedziały, którą ścieżkę wybrać? Mają jeszcze jakąś szansę, żeby zaistnieć?
Nie namawiałbym młodych ludzi na siłę, żeby zostawać przedsiębiorcami mając kilkanaście lat. Jedyną metodą, żeby sobie wyrobić zdanie, to jest popróbować różnych rzeczy. Jestem ostrożny z promowaniem przedsiębiorczości, jako fantastycznej ścieżki życia, bo nie każdy się do niej nadaje. Natomiast wydaje mi się, że każdy, kto chce zostać przedsiębiorcą, prędzej czy później nim zostanie - nawet jeśli pójdzie pracować do czyjejś firmy, to potem zdecyduje się na założenie biznesu samodzielnie, już z pewną wiedzą.
Warto zwrócić uwagę na fakt, że człowiek nie ma całego czasu swojego życia na podjęcie pewnych decyzji. Według Malcoma Gladwella, nasza pomyślność, przynajmniej finansowa, jest w dużej mierze pochodną tego, co osiągniemy do 35 roku życia. Potem to jest już mniej lub bardziej pochodna krzywej, na którą wskoczyliśmy wcześniej. O ile zachęcam do eksperymentowania, to zniechęcam do prowadzenia beztroskiego, studenckiego życia przez 10 lat, bo to może się statystycznie zemścić.
Często się Pan styka z młodymi ludźmi - a to przy okazji prowadzenia prelekcji dla studentów, a to podczas programu Mentors4Starters. Co pan o nich sądzi - czy czegoś im brakuje?
Myślę, że każde pokolenie widzi pewne cechy w poprzedzających i nadchodzących pokoleniach, które są inne i go denerwują. Pokolenie, z którego ja się wywodzę to grupa, dla której etos pracy był postawiony na absolutnym pierwszym miejscu. W młodszym pokoleniu widać, że praca jest zaledwie jednym z elementów, natomiast jakość życia, cokolwiek to znaczy, jest naczelną wartością.
Podszyte jest to tym, że moje pokolenie od początku goni Zachód, ma kompleks Europy, bo pamięta, jak Polska wyglądała przed 1989. Młodsi tego nie pamiętają i myślą o sobie, jako o równych z równymi. To jest dla nas strasznie irytujące, bo czujemy, że oni nie doceniają tego fantastycznego postępu Polski, ale też całkowicie zrozumiałe. W zasadzie to nawet powinniśmy to docenić, bo to tylko pokazuje siłę postępu naszego społeczeństwa.
Nie zawsze jednak umiemy sobie komunikacyjnie z tym poradzić. Sam pracuję z wieloma młodszymi osobami i to jest wyzwanie, żeby zrozumieć, że dla nich często kluczowym napędem nie jest to, że sobie zrobimy większą firmę, ale to, czy mogą wyjść o piątej, spędzić czas z przyjaciółmi czy pójść na łyżwy. Szanuję to i rozumiem, że młodsze pokolenie jest w tym sensie dużo rozsądniejsze niż moje. Ale pewne cechy trudno zmienić i tak, jak nie przekonamy ich, żeby pokochani pracę tak bardzo, jak my ją kochamy, tak i oni nas nie przekonają do swojego podejścia.
Czy jako mentor spotkał się pan kiedykolwiek z wymagającym uczniem?
Każdy mentee jest wymagający, bo przychodzi rozmawiać o najważniejszych dla siebie sprawach i radzić się w kluczowych decyzjach. Ci ludzie są naprawdę wybitni. My, mentorzy z programu Mentrors4Starters, mamy poczucie, że dajemy swój mikrowpływ i wsparcie dla liderów przyszłości, przyszłej elity naszego kraju. Każda inicjatywa, która pozwala identyfikować ludzi z wysokim potencjałem, a potem im pomóc w ich rozwoju, jest bardzo w Polsce potrzebna. Na końcu konkurencyjność i pomyślność naszego kraju będzie uzależniona właśnie od jakości i przygotowania jej elity.
Co oprócz cech przedsiębiorcy jest potrzebne do zakładania swojego biznesu? Znajomości? Grube nakłady finansowe?
W Polsce jest brzydki stereotyp zbudowany wokół powiedzenia, że „na układy nie ma rady”. Jakiekolwiek siatki powiązań są traktowane negatywnie, bo jest powszechne przekonanie, że polegają na nieetycznym wspieraniu kogoś, kto ma gorszą ofertę. Tymczasem ja wierzę, że takie środowiska to raczej szansa do wzajemnego samodoskonalenia się i do działania na zasadzie zaufania. Jeśli znam jakiegoś człowieka, z którym robię interesy, to prawdopodobieństwo, że zrobimy sobie coś nie fair jest po prostu niższe. Te środowiska dają zalążek kontaktów, z którymi w ogóle można prowadzić rozmowę biznesową oraz wprowadzają automatyczną samoregulację. To cywilizujące nas cechy, które są cenne. Zatem te układy to nie „układy”, tylko środowiska, które są dobre dla kraju i których potrzebujemy coraz więcej.
A jak jest z pieniędzmi? Jak dużo trzeba ich mieć, aby zacząć dobry biznes?
To jest trochę mit, że trzeba zebrać niesamowicie duże pieniądze, żeby zrobić biznes. My zaczynaliśmy z moim wspólnikiem w branży usługowej od 2 tysięcy marek. Zniechęcam do patrzenia na biznes jako coś od razu niesamowicie wielkiego, wymagającego dużej inwestycji. Usługa może się zacząć od tego, że się przejdę po moich sąsiadach i powiem, że im skoszę trawnik i wysprzątam podjazd. Ktoś, kto nie ma genu przedsiębiorcy może powiedzieć: „ale to obciach sprzątać ulice, przecież firma musi mieć duże biuro i prestiż”. To jednak są przecież koszty, zaś w biznesie chodzi o przychody. W tym sensie naprawdę żadna praca nie hańbi.
Żeby założyć biznes trzeba mieć przede wszystkim zdrowo-rozsądkowy pomysł. Ten dobry pomysł, to niekoniecznie budowanie rakiety kosmicznej czy zrewolucjonizowanie jakiegoś rynku, to może być pomysł na zrobienie baru na rogu czy spożywczego, który będzie spełniał lepiej potrzeby klientów, niż cokolwiek innego. Ludzie często zapominają, że biznesy nie muszą być skomplikowane. Jeśli człowiek ma pomysł na wartość, którą daje klientowi, to na ogół mu się udaje.
Jest pan prezesem firmy zatrudniającej 300 osób. Co oceniłby pan jako największe wyzwanie po ponad 20 latach doświadczenia w branży?
W moim wypadku to po pierwsze zarządzanie swoimi oczekiwaniami. Jak człowiek zaczyna biznes to nie wie, czy zostanie małym przedsiębiorcą czy następnym Billem Gatesem. Im dalej w las, tym pewne rzeczy się bardziej krystalizują. Na ile walczyć, a na ile odpuścić, na ile się pogodzić, że osiągnęło się pewną wielkość biznesu, a na ile dalej marzyć?
Druga rzecz to walka z wypaleniem. Jak każdy, kto łączy pasję z pracą będzie prędzej czy później miał problem, żeby utrzymać ten poziom endorfin i adrenaliny na tym samym poziomie, tym bardziej że życie się komplikuje, a nie upraszcza.
Trzeci aspekt to rola przedsiębiorcy jako pracodawcy. Kiedy jest się przedsiębiorcą, to codziennie zasypiając i budząc się człowiek musi mieć świadomość, że jego działania mają wpływ na życie pracowników. To nie jest tylko 300 zatrudnionych osób - to również ich rodziny, dzieci. Z wiekiem zacząłem rozumieć, że to jest mój wkład do społeczeństwa - że odpowiedzialność społeczna biznesu nie tylko polega tylko na angażowaniu się w kwestie pro-bono, ale też powinno wnosić wartość i robić coś dobrego dla świata swoich współpracowników, bez względu na to, czy jest ich trzech, trzystu czy 300 tysięcy.