„Jakieś 40 samolotów”, czyli co drugi z zaplanowanych dzisiejszych rejsów PLL LOT, może się nie odbyć – szacują związkowcy z firmy, którzy o godzinie 5 rano rozpoczęli strajk. Akcja, w której udział weźmie zapewne około trzystu pracowników przewoźnika, będzie polegać na „dobrowolnym, powszechnym powstrzymaniu się od pracy przez protestujących pracowników”.
– Przychodzimy tutaj, zgodnie z ustawą o rozwiązywaniu sporów zbiorowych, i będziemy na terenie zakładu pracy. Na pewno niektóre samoloty nie odlecą – cytuje deklaracje szefowej Związku Zawodowego Personelu Pokładowego i Lotniczego, Moniki Żelazik, portal TVN24.
Strajk ma trwać do momentu, kiedy „wszelkie represje wobec związkowców zostaną usunięte” – co może oznaczać, że teoretycznie akcja może się rozciągnąć na kilka dni. Kłopot w tym, że decyzja o strajku zapadła w wyniku referendum, którego zgodności z prawem nie potwierdził jeszcze sąd (firma zaskarżyła referendum). Rzecznik firmy wprost mówi o złamaniu prawa.
Menedżerowie linii lotniczych zareagowali na wieść o tym, że strajk i tak się odbędzie, mobilizacją wszystkich innych pracowników, w szczególności tych, którzy nie są związani z PLL LOT umową o pracę. Jak podawała wczoraj „Gazeta Wyborcza” personel pracujący w oparciu o umowy B2B był w ostatnich dniach ściągany z urlopów, odmawiano też dni wolnych tym, którzy o nie wystąpili.
Miało to pozwolić na utrzymanie przynajmniej części harmonogramu lotów bez zmian – „GW” spekulowała, że zagrożone będą loty zaplanowane na popołudnie.
Przełamać pat w LOT będzie szczególnie trudno, bowiem spór z poziomu dyskusji o regulaminie wynagrodzeń oraz wysyłaniu pracowników na samozatrudnienie stał się walką na wszystkich frontach. Żelazik zwolniono z pracy, inna liderka związkowa miała zostać „zdegradowana”, pracowników rzekomo szykanowano. Zarząd zarzuca z kolei związkowcom niechęć do podjęcia dialogu, lekceważenie, bezprawne działania.