Program 500+, rozwój przedsiębiorczości i wysokie wskaźniki gospodarcze czy wreszcie uszczelnienie systemu VAT były żelaznymi punktami w programie partii rządzącej. Kłopot w tym, że ich aktualność stopniowo się wyczerpuje: sfera ubóstwa znacznie stopniała, oszustów VAT-owskich wypłoszono lub zatrzymano, gospodarka może zacząć zwalniać. PiS będzie musiał poszukać nowych nośnych haseł.
Przez dwa ostatnie lata machina komunikacji partii rządzącej z wyborcami zasadzała się na kilku silnych filarach: pierwszym były transfery socjalne – z programami 500+ czy Mieszkanie+ na czele. Drugi był adresowany do biznesu i sprowadzał się do redukowania obciążeń dla drobnych i średnich przedsiębiorstw. Uzupełnieniem było uszczelnianie systemu podatkowego, które miało pozwalać na związane z powyższymi wydatki.
Słabsze niż oczekiwano – zapewne również w samym PiS – wyniki wyborów samorządowych sugerują, że atrakcyjność tych haseł dla wyborców stopniowo zaczyna się kończyć. O ironio, po części dlatego, że zostały one zrealizowane i zakończone sukcesem, po części też wyborcy przywykli do związanych z nimi profitów – a wiadomo, że to, co dobre, szybko też powszednieje i zaczyna być traktowane jako normalne.
Efekty transferów socjalnych
Opublikowane właśnie dane GUS nie pozostawiają większych wątpliwości: sfera ubóstwa w Polsce znacznie się skurczyła przez ostatnie trzy lata. Pod każdym względem – gospodarstwa bez pralki to dziś zaledwie 1,4 proc., bez telewizora – 2,2 proc. Według kryteriów finansowych – gdzie ubóstwo to dochody poniżej 60 proc. średniej krajowej – to 13,2 proc. (w 2015 r. było to 14,4 proc.). Można jeszcze spojrzeć na to, czy dopinają się domowe finanse. Nie dopinają się w 7,8 proc. domostw.
Nie ma wątpliwości, że lepsze statystyki to efekt transferów socjalnych. – Dzięki 500+ wielu ludzi dostało trochę pieniędzy, co podniosło ich stopę życiową – potwierdza w rozmowie z INNPoland.pl ekonomista i główny analityk funduszu Xelion, Piotr Kuczyński. – Przy czym, jeśli będzie rosła inflacja, a zapewne będzie, to wartość tych pieniędzy będzie się powoli deprecjonowała – dodaje.
Co więcej, „wyspy ubóstwa”, jakie pozostają dziś w Polsce to gospodarstwa bez dzieci, czy osoby samotne. – Odpowiedzialni za politykę społeczną powinni się zastanowić, jak wesprzeć te grupy – przekonywał na łamach „DGP” Michał Brzeziński, ekonomista z UW. – Tym bardziej, że coraz bardziej jaskrawy będzie problem niskich emerytur – kwitował.
Coraz trudniej będzie też demonstrować Polakom dobre wskaźniki gospodarcze, bo w ślad za gospodarką światową i nad polską zaczną zbierać się ciemne chmury. – Szczyt koniunktury mamy za sobą – mówi nam Kuczyński. – Gospodarka zacznie zwalniać, może nie od razu do np. 2 proc. rocznie, ale co wydarzy się w przyszłym roku, to dziś „duży znak zapytania” – dodaje.
Widmo nadciągającej recesji
Rzeczywiście, w ślad za ekonomistami takimi jak Nouriel Roubini, również polscy ekonomiści prognozują, że w 2020 r. gospodarka znajdzie się w impasie. Czy oznacza to jedynie ślimacze tempo rozwoju czy wręcz nową odsłonę kryzysu finansowego – tego jeszcze nie wiadomo, ale sama prognoza może stać się samospełniającą się przepowiednią.
Nadchodzące spowolnienie sugerują już obecne wskaźniki gospodarcze. Według GUS, wartość zakupów konsumenckich wzrosła we wrześniu (w porównaniu rok do roku) tylko o 3,6 proc., choć spodziewano się 6,2 proc. Produkcja przemysłowa podskoczyła o mizerne 2,5 proc., a wskaźnik koniunktury w przemyśle zjechał do 50,5 pkt. Ubyło etatów, o jakieś 4 tysiące.
Prawdopodobnie w sporej mierze nie są to zwolnienia pracowników – raczej znikają całe firmy. Jak pisze dziennik „Rzeczpospolita”, w pierwszym półroczu 2018 r. z rynku zniknęło 511 firm. Według autorów badania, ekspertów firmy Euler Hermes, to o 20 proc. więcej niż rok wcześniej. Tendencja utrzyma się w II półroczu.
Innymi słowy, mimo koniunktury, boomu budowlanego, wysokiej konsumpcji w sklepach, przedsiębiorstwa tracą płynność finansową, nie potrafią też znaleźć pracowników. – I to jest sytuacja, gdzie mamy szczyt koniunktury, a przedsiębiorstwa wspomagają się, zatrudniając Ukraińców, a ostatnio i Hindusów czy Banglijczyków – przypomina Kuczyński. Jak pogorszy się koniunktura i o pracę zrobi się trudniej, może to prowadzić do konfliktów z pracującymi w Polsce migrantami.
Seria "lat wyborczych"
Można się łudzić, że nadchodzące kłopoty przeczekamy – w końcu rząd udowodnił, że jest w stanie ponieść nowe wydatki, nie destabilizując nadmiernie finansów publicznych. Ale trzeba też pamiętać, że uszczelnienie systemu VAT – kolejny element polityki ze sztandarów rządu – praktycznie dobiega końca. – Z czego mamy dalej uszczelniać, skoro złodzieje zostali albo wyłapani, albo wynieśli się gdzieś indziej, gdzie mogą działać swobodnie? – pyta retorycznie Kuczyński.
Trudno zresztą wiarygodnie oszacować, ile pieniędzy wpłynęło z kampanii przeciw „mafiom VAT”. Pesymiści zakładają, że kilka miliardów, optymiści – jak rząd Mateusza Morawieckiego – że kilkadziesiąt. – Skłaniam się ku kwocie 10-12 miliardów. Ale to i tak efekt, który się kończy – podkreśla ekspert Xelionu. – W razie spowolnienia finanse publiczne natychmiast się posypią – dorzuca.
Pustki w kasie mogą stać się szczególnie dotkliwe właśnie z tego powodu, że dotychczasowe sukcesy gospodarcze rządu spowszednieją lub ich dobroczynne efekty miną – co zbiegnie się z kolejnymi kampaniami wyborczymi (czeka nas seria: europejskie, parlamentarne, prezydenckie). Już dziś, jak miał otwarcie przyznawać w swoim czasie szef rządu, 500+ finansowane jest pożyczkami.
Cóż, to pułapka. Przy spowolnieniu gospodarczym spadną przychody, tymczasem „przydałyby się nowe programy” lub przynajmniej jakiś rodzaj waloryzacji 500+. – Zawsze można zwiększyć podatki, ale to jeszcze bardziej uderzy w gospodarkę – podsumowuje Kuczyński. – A wkrótce inwestorzy i agencje ratingowe zaczną postrzegać Polskę jako kraj nadmiernego ryzyka – dodaje. Nowe lokomotywy społeczno-gospodarcze PiS wydają się zatem nieuniknione, ale daleko od stacji nie dojadą.