Celestyna Krajczyńska, z wykształcenia ekonom, z zawodu nauczyciel akademicki. Przez jakiś czas pracowała w korporacji, ale jak sama mówi, w końcu zaczęła się w niej dusić. A że od zawsze uwielbiała piec ciasta, to rzuciła etat i założyła kulinarnego bloga. Nie żałuje, bo choć początki były trudne, to pasja przerodziła się w prężnie rozwijający się biznes. Dziś, nie dość, że dostarcza swoje zdrowe wypieki do szczecińskich kawiarni, to jeszcze rozkręca pracownię z warsztatami cukierniczo-kulinarnymi.
W dzisiejszych czasach ludzie wszędzie się spieszą. A do słodyczy trzeba podchodzić spokojnie, nie można się z nimi spieszyć. Ja też rozmawiam z ciastami. Moi znajomi się ze mnie śmieją, że potrafię powiedzieć do ciasta: "Jesteś piękny, cudowny, będziesz smakował."
Skąd wzięła się u pani pasja do pieczenia zdrowych ciast?
Piec uwielbiałam od dziecka, może dlatego, że u mnie w rodzinie wszyscy są zapalonymi amatorami pieczenia. Zdrowe słodycze pojawiły się w moim życiu, bo przez wiele lat byłam poważnie chora i problemy żywieniowe dały mi się mocno we znaki. Słodycze lubię, więc trzeba było dość drastycznie zmienić swoją dietę. Dodatkowo miałam ogromne wsparcie w moim partnerze, który mnie do tego zachęcał.
Co się działo w pani życiu przed nastaniem „ery pieczenia”?
Z wykształcenia jestem ekonomem i przez 5 lat pracowałam jako nauczyciel akademicki. Później przez półtora roku pracowałam w mini korporacji. Była masa obowiązków, ale ogólne doświadczenie bardzo fajne. Tym bardziej, że praca w korporacji nauczyła mnie rzeczy, które przydają mi się dziś, czyli kontaktu z klientem i sprzedaży.
Skoro korporacyjne życie było fajne, to czemu pani z niego zrezygnowała?
Zaczęłam się tam troszeczkę dusić. Choć wiele się nauczyłam i miło wspominam ten czas, to zawsze ciągnęło mnie do kuchni. Stwierdziłam po prostu, że nie chcę już dalej pracować dla kogoś - wolę spełniać swoje marzenie i jak nie spróbuję, to nie będę wiedzieć.
Nie bała się pani rzucić ciepłej posadki?
Miałam niesamowitego pietra. Moi przyjaciele i rodzina też byli przerażeni i bardzo sceptycznie nastawieni. Pytali mnie: „Po co ci to? Z czego będziesz żyć?” Bo nagle rzucam fajną pracę na etacie i mówię, że rezygnuję z tego wszystkiego, bo chcę piec ciasta i pracować dla siebie samej. Miałam jednak ogromne wsparcie w moim partnerze. Rodzina też się w końcu przekonała, kiedy zobaczyła, jak sobie radzę.
A jak sobie pani radziła?
Na początku było ciężko. Rynek szczeciński jest trochę trudny, a wtedy świadomość ludzi dotycząca zdrowych słodyczy była niska, zaś środowisko korzystające z takich usług - bardzo okrojone.
Dziś to się zmieniło?
Zdecydowanie! Widzę dużą potrzebę w społeczeństwie dla moich działań. Ludzie szukają dla siebie alternatywy żywieniowej, chcą zdrowiej się odżywiać, nauczyć się gotować. Wiele jest też osób z różnymi nietolerancjami, a z doświadczenia wiem, że ludzie z problemami zdrowotnymi nie mają tak łatwo z gotowymi rozwiązaniami żywieniowymi.
Zaczęła pani od bloga „Cuda Celestyny”, dziś rozkręca pani własną pracownię-warsztatownię.
Zaczęło się od bloga, ale początkowo działał on pod inną nazwą. Mój kolega zaczął oznaczać moje wypieki hashtagiem "cuda Celestyny" i stwierdziliśmy, że ta nazwa jest bardzo fajna, wpada w ucho. Ludzie też mnie kojarzą bardziej po imieniu, bo jest charakterystyczne.
W rok po rozkręceniu bloga zaczęłam działać z kulinarnymi warsztatami. Rozwinęło się to na tyle fajnie, że teraz otwieramy pracownię, w której będziemy prowadzić warsztatową edukację cukierniczą i kucharską.
Co się dzieje na takich warsztatach?
Na warsztatach uczę typowo tworzenia słodyczy zdrowych pod kątem osób na różnych dietach, np. bezglutenowych, wegańskich, bezlaktozowych, bezcukrowych. Działamy w małych, ok. 10 osobowych grupkach i robimy wszystko od A do Z.
Pasja pasją, ale rachunki trzeba było jakoś płacić. Kiedy zaczęła pani zarabiać na swojej pasji?
Na prowadzeniu swojego biznesu zaczęłam zarabiać po około trzech latach. Jednak wcześniej pracowałam w różnych kawiarniach, żeby rozwinąć się pod kątem kulinarnym, żeby rozwinąć swój szlif, wiedzę. Dzięki temu nawiązałam też relacje biznesowe w kawiarniach, w których teraz można zjeść moje wypieki.
Jak zdobywa pani nowych klientów?
Najwięcej trafia do mnie marketingiem szeptanym przez znajomych, ale działają też naklejki w kawiarniach, do których dostarczam ciasta.
Warto było się przebranżowić?
Warto, ja nie żałuję tej decyzji. Fakt, że czasami są chwile zwątpienia. To ciężka praca, ale jest satysfakcja. Kiedy widzę, że moją pracą uszczęśliwiam ludzi, to widzę, że naprawdę było warto.
Jakieś rady dla osób marzących o rzuceniu pracy w korporacji i pójściu swoją drogą?
Na pewno trzeba wiedzieć, czy chce się jakiejś zmiany. Jeżeli się tylko mówi, a się nic nie robi, to nigdy nie będzie efektu. Trzeba też ryzykować, bo ryzyko się w wielu przypadkach opłaca. Jeśli nie zaryzykuję, to nie będę wiedzieć.