Pasażerowie lecący Dreamlinerem LOT-u z Pekinu do Warszawy rzekomo mieli zrzucić się na naprawę samolotu, którym lecieli. Spółka zaprzecza doniesieniom. Jednak dziennikarze, którzy przyjechali wczoraj w nocy na lotnisko Okęcie, by zbadać sprawę, zostali rozgonieni przez ochroniarzy.
– Umundurowani ochroniarze, kordony oddzielające pasażerów i natychmiastowe wyłapywanie osób, których zachowanie mogło wskazywać, że pracują w mediach – pisze Hubert Orzechowski, dziennikarz portalu money.pl, który starał się uzyskać od pasażerów felernego lotu informacje na temat rzekomej zbiórki pieniędzy.
Zbiórka pieniędzy wśród pasażerów
Gwoli przypomnienia: samolot z Pekinu do Warszawy miał ok. 10 godzinne opóźnienie z powodu naprawy pompy hydraulicznej. Według „Newsweeka”, oprócz awarii pojawił się jeszcze jeden kłopot - nie było jak zapłacić mechanikom. W obliczu kryzysu załoga LOT-u miała poprosić pasażerów o gotówkę na naprawę usterki. Podobno udało się jej uzbierać ok. 1300 zł.
Biuro prasowe LOT-u w wysłanym INNPoland.pl oświadczeniu zdecydowanie zaprzecza doniesieniom. Jednak Orzechowski twierdzi, że mimo to, firma i tak starała się „zakneblować dziennikarzy”, którzy przyjechali na lotnisko, by porozmawiać z pasażerami.
LOT nasyła ochronę na dziennikarzy
Kilku dziennikarzy m.in. Polsatu, TVN-u i portalu money.pl zgromadziło się na lotnisku Okęcie w poniedziałek wieczorem, by porozmawiać z przybyłymi pasażerami opóźnionego lotu linii Pekin-Warszawa. Na drodze stanął im kordon ochroniarzy, uniemożliwiający kontakt z podróżnymi.
– Ich zadaniem nie było zneutralizowanie przestępców, tylko wyłapywanie dziennikarzy – komentuje Orzechowski.
Jak pisze dziennikarz, ochroniarze podchodzili do reporterów próbujących porozmawiać z pasażerami o zbiórce pieniędzy i odciągali ich na bok, krzycząc, że „nagabywanie” jest zabronione i należy mieć „specjalne pozwolenie”, niesprecyzowane żadną podstawą prawną. Grozili również przyjazdem policji i usunięciem z lotniska siłą.
Polecenie nadzwyczajnej ostrożności względem dziennikarzy ochroniarze mieli otrzymać od rzecznika LOT-u Adriana Kubickiego lub biura prasowego Polskich Portów Lotniczych. Ich czujność trwała aż do samego końca - Orzechowski został nawet odprowadzony przez ochroniarza do taksówki.
Poprosiliśmy biuro prasowe PPL LOT oraz Polskich Portów Lotniczych o komentarz.
– LOT nie ma z tym nic wspólnego, ponieważ w żaden sposób nie zarządza ochroną na lotnisku. Lotnisko to przestrzeń zupełnie niezależna, to są dwie oddzielne firmy. Straż ochrony lotniska od zawsze reaguje tak, gdy jest jakaś sytuacja, w której dochodzi do nagabywania pasażerów, ale nie chcę tego komentować, bo to nie są służby podległe LOT-owi. One są podległe Państwowym Portom Lotniczym – tłumaczy Adrian Kubicki rzecznik prasowy LOT w rozmowie z INNPoland.pl.
W przesłanym redakcji oświadczeniu Polskie Porty Lotnicze udzieliły bardzo rozmytej i wymijającej odpowiedzi. Najpierw dowiadujemy się, że "wszystkie redakcje uzyskały zgodę zarządzającego portem na filmowanie i fotografowanie", by chwilę później przeczytać, że "każde zgłoszenie przedstawicieli mediów rozpatrywane jest indywidualnie, pod kątem konieczności zapewnienia odpowiedniego poziomu ochrony oraz ewentualnych możliwości pojawienia się utrudnień oraz niedogodności dla pasażerów i pracowników".
– Teren lotniska jest miejscem szczególnym, w którym niezmiernie ważne jest zapewnienie porządku i bezpieczeństwa wszystkich osób przebywających w porcie. Dlatego też wszelkie działania podmiotów zewnętrznych – w tym również mediów - muszą być uzgadniane z zarządzającym portem, co z reguły ma miejsce na zasadach zrozumienia wzajemnych potrzeb zarówno mediów, jak i zarządzającego lotniskiem. (...) Priorytetem władz portu jest bezpieczeństwo oraz jak największy komfort obsługi pasażerów – czytamy w oświadczeniu.