Jak wynika z danych brytyjskiego urzędu statystycznego ONS, w ciągu ostatniego roku do Polski wróciło z Wysp 36 tysięcy osób. Tak, takiego spadku liczebności Polonii na Wyspach nie odnotowano, odkąd Polska weszła do UE i rodacy ruszyli do Królestwa po lepszą pracę i zarobki. Nie, to nie jest początek Wielkiego Powrotu. Ani namowy premiera Morawieckiego, ani rynek pracownika w Polsce nie są w stanie skłonić Polaków do repatriacji.
Dane ONS nie pozostawiają wątpliwości: liczba Polaków na Wyspach spadła z 1021 do 985 tysięcy. To nieco ponad 3,5 proc., ale wyciąganie z tego wniosku, że Brexit spowoduje powrót do kraju emigrantów z ostatnich czternastu lat, byłoby przedwczesne. Zwłaszcza, że w tym samym czasie ponad 10 tysięcy obywateli Polski przyjęło też obywatelstwo brytyjskie.
Na Wielki Powrót, liczony w setkach tysięcy osób, oczekiwano w Polsce, odkąd Brytyjczycy zdecydowali o opuszczeniu Unii Europejskiej. – Wszystkie młode rodziny z dziećmi proszę: wróćcie do nas. To będzie dobre dla Polski, a niekoniecznie złe dla Wielkiej Brytanii – dowodził na antenie Sky News Mateusz Morawiecki przeszło rok temu, podczas wizyty w Wielkiej Brytanii.
Spadam z tego kraju jak najszybciej
Te apele powtarzano potem kilkakrotnie, a polska społeczność na Wyspach zapewne długo ważyła racje. – Wracam, po 3 latach. Nie tak to miało wyglądać, że sensem mojego życia będzie praca. Bo nie oszukujmy się, że kiedy nie ma dokoła najbliższych i znajomych, to tak nie jest. Tylko kasa, kasa, kasa – pisał jeden z uczestników burzliwej dyskusji na portalu londynek.net.
Ale to głos mniejszości. – Właśnie wróciłem po 11 latach z UK i muszę powiedzieć, że spadam z tego kraju jak najszybciej – kontrargumentował inny internauta. – Pensje 2300-2500 w porywach netto, wysokie koszty pracownika, pracodawcy – buta, arogancja, nepotyzm – wyliczał. „Wracają. Po resztę rzeczy”. „Na etacie w Polsce zarabiam tyle, co w tydzień w UK” – kwitowali inni.
Te nastroje odbijały się też w statystykach. Najbardziej wymowną była ta, która odzwierciedlała poziom transferów pieniężnych do kraju – choć liczba Polaków na Wyspach stopniowo rosła, to poziom przepływów od wielu lat pozostawał na niezmiennym poziomie. – Najpierw nastąpił efekt kuli śnieżnej, kiedy emigranci ściągali rodziny i znajomych. Potem stopniowo zaczęli wydawać zarobki na miejscu. Więzy zaczęły się rwać – mówi nam Andrzej Kubisiak, ekspert specjalizujący się w emigracji zarobkowej.
Brexit wydawał się do niedawna ostatnią szansą, by Polaków z Wysp przepłoszyć. Powrót przejść granicznych, zniknięcie wolnego rynku i poczucia swobody podróży oraz podejmowania pracy, widmo kryzysu i ucieczki inwestorów – analitycy zarówno w emocjach, jak i beznamiętnie wyliczali wszystkie plagi, jakie mogą spaść na Wyspy. Ich argumenty powtarzali z kolei politycy.
Cała nadzieja w kryzysie
Nie bezzasadnie: największą falę powrotów z Wysp odnotowano w 2008 roku, kiedy w Stanach Zjednoczonych upadł Lehman Brothers i kryzys systemu finansowego rozlał się na globalną gospodarkę. Polacy jednak odcierpieli kilka-kilkanaście miesięcy i zaczęli wracać, a brytyjska gospodarka – jeszcze za rządów premiera Davida Camerona – jako jedna z pierwszych w Europie zaczęła stawać na nogi.
O tym, czy będziemy mieli do czynienia z jakąkolwiek liczącą się falą powrotów, przekonamy się w marcu przyszłego roku – podkreśla Kubisiak. To moment, w którym Królestwo definitywnie opuści Wspólnotę. Oczywiście, w ciągu najbliższych tygodni przekonamy się też, czy w Londynie ostatecznie zaakceptowane zostanie porozumienie między rządem Theresy May, a Brukselą – a zatem jak ponury scenariusz będzie realizowany w przyszłym roku.
Od tego będzie też zapewne zależeć skala przyszłorocznych powrotów. Choć nie łudźmy się, tak czy inaczej nie będzie ona wielka. – Na Wyspach musiałoby dojść do dramatycznego załamania się gospodarki i rynku pracy, żeby Polacy zaczęli poważnie rozważać przeprowadzkę do ojczyzny – zastrzega Kubisiak.
I to jedyny czynnik, który może ich skłonić do tej decyzji. Owszem, z opublikowanych latem tego roku badań wynika, że przynajmniej część społeczności polskiej w Królestwie mogłaby zastanawiać się nad nią – ale tylko przy spełnieniu pewnych określonych warunków progowych. Takim jest np. pensja netto rzędu minimum 5 tysięcy złotych. W realiach rynku gdzie średnia dobija 5 tysięcy – ale brutto – to raczej marzenie ściętej głowy.
– W sytuacji naprawdę podbramkowej w Wielkiej Brytanii tamtejsza polska emigracja prędzej zainteresuje się innymi krajami, jak Holandia, Francja czy państwa skandynawskie, niż powrotem do ojczyzny – kwituje Kubisiak. Cóż, do dobrego łatwo się przyzwyczaić, co powinno być nauczką dla wszystkich polityków, obecnych i przyszłych.