![Minister kultury Piotr Gliński: awangarda rewolucji kulturalnej, jaką funduje polskiej kulturze PiS.](https://m.innpoland.pl/36dcb38a7b598edc6e4184eddbafa907,1680,0,0,0.jpg)
Reklama.
– „Dwutygodnik” jest miejscem bardzo otwartym. Może z tego względu jest źle postrzegany przez władze? – tak Zofia Król, redaktor naczelna magazynu „Dwutygodnik”, podsumowywała wieści o odmownej decyzji Ministerstwa Kultury co do dalszego dofinansowania tytułu. Zgodnie z ostatnimi informacjami popularny magazyn o kulturze publikowany w internecie próbuje znaleźć pieniądze u swoich oddanych czytelników.
Ledwie kilka tygodni później podobne ponure wieści dostali organizatorzy Międzynarodowego Festiwalu Literatury im. Josepha Conrada w Krakowie. Impreza z dziesięcioletnią historią i licznym gronem szanowanych pisarzy z Polski i Europy, noblistów nie wyłączając, została bez ministerialnego finansowania.
Listę przykładów można by mnożyć: w poprzednich latach bez dotacji zostało w sumie może nawet kilkadziesiąt wspieranych wcześniej inicjatyw czytelniczych – od „Krytyki Politycznej”, przez „Liberte!”, „Midrasz”, po zasłużony dla badań historycznych rocznik „Zagłada Żydów Polskich”. Oberwało się imprezom artystycznym i instytucjom kultury. Nawet Europejskie Centrum Solidarności w Gdańsku straciło niemal połowę otrzymywanych kwot (spadek z 7 do 4 mln zł).
Korekty, a nie przestawianie wajchy
– PiS zapowiadał korektę i zwrócenie większej uwagi na środowiska konserwatywno-tradycyjne. I każda ekipa ma prawo do takich korekt, ale powinno w nich chodzić o wychwycenie przeoczeń, a nie przestawienie wajchy na drugą stronę – komentuje w rozmowie z INNPoland.pl Piotr Kosiewski, krytyk sztuki. – W tym przypadku zasady zostały co najmniej nadwyrężone – dorzuca.
A zasady są co najmniej dwie: pierwsza zakłada utrzymanie dzięki dotacjom różnorodności ideowej, druga zaś – pieniądze na dofinansowanie są pieniędzmi wszystkich podatników, również tych, którym nie po drodze z rządzącymi, co minister kultury powinien brać pod uwagę. – Argument, że „prawica wcześniej nic nie dostawała” nie jest prawdziwy – przekonuje Kosiewski. – Na listach z poprzednich lat są właściwie wszystkie ważniejsze pisma konserwatywne wydawane w tamtym czasie – dodaje.
Kosiewski podkreśla też, że system oparty na wspomnianych wyżej zasadach wypracowywano przez poprzednie lata, również za pierwszych rządów PiS w latach 2005-2007. – W tym nowym systemie bardzo ważna rola w ocenie projektów przypadła ekspertom, co jest dobre – wskazuje nasz rozmówca. Ale w nowych regułach kryje się też pułapka. – To jedno z kryteriów: ocena strategiczna. W przeciwieństwie do całej filozofii systemu, tę ocenę formułują nie eksperci lecz sam resort – kwituje.
I tu właśnie pojawia się mina, na którą wpadają twórcy wielu przedsięwzięć, które dotacji nie dostały. Festiwal Conradowski dostał w tym nowym układzie 19 punktów na 30 możliwych (resort docenił rozmach imprezy, ale nie uważa, by miała jakieś większe znaczenie dla polskiej kultury), wspomniany też wyżej rocznik „Zagłada Żydów Polskich” – 11 na 30. – Ocena strategiczna to bardzo niebezpieczne narzędzie. Wiele też mówi o tym, jak władza widzi priorytety – kwituje ekspert.
Własny wariant rewolucji kulturalnej
– Są takie instytucje, które przestały się już starać, bo wiedzą, że ministerstwo nie dołoży im ani grosza – podkreśla Kosiewski. Inni nabierają wody w usta. – Nie chcę o tym rozmawiać. Jestem pewien, że mnie pan zrozumie – ucina porozumiewawczo pytania INNPoland.pl dyrektor jednej z największych polskich instytucji kulturalnych. Nie gryziemy ręki, która karmi.
Przeglądając listy dotowanych przedsięwzięć – a zarazem tych, które pieniędzy nie otrzymały – już na pierwszy rzut oka można dostrzec, jak wiele lokalnych inicjatyw kulturalnych nie przebrnęło przez resortowe sita, jak zostają w nich magazyny związane ze sztuką awangardową czy muzyką.
– Ewidentnie od trzech lat ta władza postawiła na własny wariant rewolucji kulturalnej – mówi nam Radosław Markowski, politolog z Instytutu Studiów Politycznych PAN. – Wspiera wybrane instytucje: proszę spojrzeć na transfery finansowe z KGHM do Kościoła katolickiego czy zamienianie poczt w przykościelne sklepiki wypełnione publikacjami o życiu kościoła – opisuje.
Trend nie omija również Ministerstwa Kultury. Jak wytykali swego czasu reporterzy Polsat News, resort w latach 2016-2017 przeznaczył ponad 145 tysięcy złotych na promowanie swoich instytucji i polityki m.in. w publikowanym przez wydawnictwo Fratria magazynie „Sieci”. Bagatela, 250 tysięcy złotych dostali też organizatorzy Targów Książki Katolickiej. – W sumie gigantyczne transfery trafiają do tych, którzy są politycznymi sojusznikami. Ale nie chodzi tylko o czasopisma, rewolucja kulturalna przejawia się też w nominacjach np. na szefów teatrów czy innych instytucji kultury – wskazuje Markowski.
– To ten sam klientelistyczny sos, co kiedyś. Trwa zawracanie Polski do takich tradycji, które niekoniecznie sprawdziły się w przeszłości – ucina politolog.