Morderca", "zwyrodnialec", "zbrodniarz" - takie określenia na swój temat usłyszał Adam Kuśnierz, spawacz z Oleśnicy. Internauci zlinczowali go w sieci, a na jego firmę posypała się lawina nienawistnych komentarzy. Wszystko za sprawą filmu, na którym ktoś przejechał psa. Ktoś pomylił sprawcę z panem Adamem, zaś internet, nie weryfikując informacji, przyjął ją bez zająknięcia i dokonał srogiego samosądu.
Jak dowiedział się pan, że padł ofiarą internetowego linczu?
W ciągu dnia dostałem kilka dziwnych wiadomości na Messengerze. Ludzie pytali o usługi, a jak odpisywałem, otrzymywałem odpowiedzi w stylu: "panu już dziękujemy, widzieliśmy filmik w internecie". Wiadomości nie do ładu, nie do składu. Tym bardziej, że działam w Oleśnicy, a kontaktowali się ze mną ludzie z całej Polski.
Nie wiedziałem, co o tym myśleć. A że w ciągu dnia za bardzo nie przeglądam internetu, bo dużo pracuję, o wszystkim dowiedziałem się dopiero wieczorem. Wracając do domu, otrzymałem dwa dziwne telefony z pytaniem o wystawiony na mojej stronie na Facebooku produkt. Na koniec rozmówcy rzucali słowo "morderca" i natychmiast się rozłączali.
To już naprawdę mnie zaniepokoiło. Wszedłem więc na moją stronę i to, co tam zobaczyłem, zmroziło mnie.
Zalała pana fala hejtu.
Tak, otrzymałem masę negatywnych wpisów skierowanych ku mojej osobie, typu: „morderca” i „powinni ci zrobić to samo”. Przeraziłem się nie na żarty.
Pod jednym z nienawistnych postów był filmik i z niego dowiedziałem się, że ktoś kierujący samochodem dostawczym celowo przejechał psa. To nie byłem ja, ale na aucie była nazwa podobna do nazwy mojej firmy. Ktoś, nie weryfikując tej informacji, podpiął film pod moją stronę i rozpętał lawinę negatywnych wpisów, nazywających mnie zbrodniarzem, zwyrodnialcem i mordercą.
Jak się pan wtedy poczuł?
Byłem przerażony, bo tego była cała masa. Negatywne wpisy ruszyły w świat - tak potężną siłę ma internet. Niczym bomba atomowa. Jedno kliknięcie potrafi dotrzeć na drugi koniec świata w kilka sekund i zniszczyć Bogu ducha winnego człowieka. To okropne uczucie - wiedzieć, że masa ludzi pragnie zniszczyć, mnie, moją rodzinę, moją firmę.
Próbował pan się obronić przed niesłusznymi oskarżeniami?
Musiałem coś zrobić, bo przecież te wpisy czytają moi znajomi i klienci. Zacząłem więc pisać ludzi, którzy wystawili mi negatywne komentarze. Że kierują te wpisy nie do tej osoby, że to nie moja firma, inny samochód, inna rejestracja, inny człowiek.
Tyle że to była walka z wiatrakami. Ludzie byli niczym w amoku. Nie czytali moich wyjaśnień, tylko dalej lawinowo mnie oczerniali, oskarżali. W końcu ktoś napisał: „Ludzie, to nie ten człowiek! Co wy robicie, linczujecie kogoś niewinnego?” W odpowiedzi był jeden wpis: „I co z tego, że to nie ten człowiek? Pies cierpi”.
Zacząłem więc pisać do tych ludzi, żeby się opanowali, bo zgłaszam sprawę na policję o zniesławienie. I w końcu ludzie zaczęli usuwać komentarze, ale nowe wciąż napływały, bo nie wszyscy czytali wyjaśnienia na stronie.
Ktoś pana przeprosił?
Ci, do których napisałem prywatnie, przeprosili. Niektórzy usuwali komentarz i bez słowa znikali. Zgłosiłem sprawę na policję, bo chcę dotrzeć do osoby, która wcisnęła ten przycisk masowego rażenia, napuściła na mnie masę wściekłych internautów i naraziła mnie i moją rodzinę na fizyczne niebezpieczeństwo.
Jak to – fizyczne?
Internet to niesamowita broń, a informacje stamtąd przenikają do świata rzeczywistego. Jak następnego dnia w drodze do pracy odwoziłem córeczkę do żłobka firmowym autem, na którym jest naklejona reklama mojej firmy, usłyszałem dwóch chłopaków, mówiących za moimi plecami: „morderca psów”.
Czułem się autentycznie zagrożony. Kto wie, co by się stało, gdybym w porę nie ugasił tego internetowego hejtu? Przecież skala tej nienawiści była tak ogromna, że aż wyszła poza sieć. Może w nocy ktoś przyszedłby do mojego domu i podpalił samochód?
Jak zareagowała policja na takie zgłoszenie?
Nie za bardzo wiedziała, pod co to podpiąć. Wydaje mi się, że jeszcze nie jest przystosowana do przyjmowania zgłoszeń zmasowanego internetowego hejtu. Ale ostatecznie zgłoszenie przyjęła.
Najbardziej boli mnie to, że nie ma żadnej pieczy nad tym wszystkim, co się dzieje w internecie. Nikt nie ma prawa dokonywać samosądu. W polskim prawie człowiek, dopóki mu się nie udowodni winy, jest niewinny. Mnie osądziła masa internautów, a moim jedynym przewinieniem była podobnie brzmiąca nazwa firmy.