Jeszcze niedawno produkty Kani były w prawie każdej lodówce w kraju. A także w każdym telewizorze – reklamowały się na potęgę, firma wspierała kluby sportowe i sponsorowała imprezy masowe. Dziś w Zakładach Mięsnych rządzi sądowy zarządca, a niedane władze firmy paradują po wybiegach w aresztach, dostając zarzuty gigantycznych wyłudzeń. Wyjaśniamy, co dokładnie wydarzyło się w ZM Henryk Kania.
Kim jest Henryk Kania?
Henryk Kania to jedna osobowość prawna i dwie osoby fizyczne. Firmę o nazwie Zakłady Mięsne Henryk Kania założył Kania Senior. W 2003 roku w obliczu rosnącej konkurencji ze strony innych zakładów, spadku produkcji i kłopotów, przekazał stery firmy swojemu synowi - też Henrykowi (rocznik 1972).
I był to dobry krok, bo zakłady wyszły na prostą, zaczęły sprzedawać swoje wyroby w wielkich sieciach handlowych. W 2011 roku wyroby z Pszczyny trafiły do Biedronki, potem można było je znaleźć we wszystkich dużych sklepach, nie wyłączając Lidla, Carrefoura czy Auchan. Kania nie miał własnych sklepów, cała produkcja szła tylko i wyłącznie do sieci.
Kiedy powstały zakłady Kani?
W okolicach Pszczyny nigdy nie brakowało zakładów mięsnych. W 1990 roku również Henryk Kania otworzył swoją firmę. Jak wspominają przedstawiciele branży mięsnej, na samym początku zakłady Kani chętnie sięgały po różnego rodzaju wypełniacze i miały spore ambicje podboju rynku. Potem jednak zaczęły się kojarzyć z wysoką jakością wyrobów, bez chemicznych dodatków.
I tak już zostało, choć z ekonomicznego punktu widzenia było to dla firmy z pewnością trudniejsze. Robienie wędlin wyższej klasy jest po prostu droższe i trudniej konkurować ceną.
Za tymi krokami poszły też gigantyczne inwestycje. Na przełomie poprzedniej i bieżącej dekady przedsiębiorstwo inwestowało w modernizację posiadanych zakładów oraz przejęcia nawet po kilkanaście milionów złotych rocznie. Kania wszedł też na giełdę, co prawda na skróty - poprzez fuzję firmy z Pszczyny z będącą już na parkiecie IZNS Iława.
Skąd wzięły się długi Kani?
Pomysł nie był zły, bo w innym scenariuszu debiut Zakładów Mięsnych Henryk Kania mógłby nie być taki udany: na koniec 2011 roku zobowiązania spółki przekraczały 80 mln złotych. Innymi słowy, poza giełdą trudno byłoby firmie pożyczyć pieniądze, a i w razie bezpośredniego debiutu na giełdzie akcje nie byłyby nazbyt wysoko wyceniane.
A firma ciągle rosła. Obecnie ZM Henryk Kania to pięć zakładów – cztery w Pszczynie i okolicach oraz jeden pod Wieluniem. Ponad 2 tys. pracowników pracujących na nowoczesnych maszynach, w większości zatrudnionych na produkcji, potrafiła intensywnie podkręcić wskaźniki: firma Henryka Kani wypuszczała nawet 260 ton wędlin na dobę.
Pod koniec 2014 roku Henryk Kania junior oddał stery w firmie profesjonalnym menedżerom, uzasadniając to "profesjonalizacją struktur wewnętrznych i podziałem obszarów kompetencyjnych". Mógł to zrobić jako główny udziałowiec i przewodniczący rady nazdorczej.
– Kierowanie firmą powierzam profesjonaliście od lat związanemu z naszą firmą i doskonale znającemu branżę, w której działamy. Jestem przekonany, że zarząd w obecnym składzie poprowadzi firmę do kolejnych sukcesów – mówił wtedy Henryk Kania o Grzegorzu M. Ten pełnił funkcję prezesa Zakładów w latach 2013-2019. I to akurat nie skończyło się niczym dobrym.
Po ogłoszeniu wyników finansowych za I kwartał 2019 roku wyszło na jaw, że kłopoty są bardzo poważne. Runął kurs akcji na giełdzie, Alior Bank wypowiedział Kani umowę faktoringu i zażądał zwrotu 88,4 mln złotych. A do spłaty były jeszcze 2 kredyty na 60 mln zł łącznie. Dłużników było znacznie więcej, suma zobowiązań Kani sięgnęła aż 833,2 mln zł.
Według analizy sprawozdań finansowych i zebranych przez PAP Biznes informacji spółka zaangażowała ponad 400 mln zł w wątpliwe transakcje z podmiotami o niejasnej sytuacji finansowej. Spółka swoje położenie tłumaczy znaczącymi wzrostami cen mięsa w I kwartale 2019 r. i ograniczeniami możliwości zakupu surowca w związku z pomorem świń.
Zarzuty prokuratury
Do firmy wkroczył zarządca wyznaczony przez sąd. W ślad za nim udały się służby, które aresztowały byłego prezesa Grzegorza M. CBŚP ogłosiło, że zarzut jest bardzo poważny.
– Śledztwo w sprawie ZMHK prowadzone jest w czterech wątkach: podejrzenia popełnienia oszustw na szkodę Alior Banku, oszustw na szkodę obligatariuszy i oszustw na szkodę dostawców spółki, a także podejrzenia wyłudzeń podatku VAT – poinformowała Agnieszka Wichary, rzeczniczka prasowa Prokuratury Regionalnej w Katowicach.
Nieoficjalne źródła wskazują, że trzem z nich zarzuca się narażenie fiskusa na uszczuplenie podatku VAT o wartości ponad 40 mln zł. Z kolei czwarta osoba podejrzana jest o przyjęcie do dokumentacji swojej firmy fikcyjnych faktur oraz ich wystawienie w imieniu firmy.
Zakładając dobrą wolę Henryka K. i pełną niewinność, trzeba wziąć pod uwagę, że został prezesem na krótki czas pomiędzy odwołaniem Grzegorza M. ze stanowiska a przejęciem nadzoru nad firmą przez zarządcę sądowego. Był również szefem rady nadzorczej - ponosi więc odpowiedzialność za stan przedsiębiorstwa i jego działania.
Prokuratura uważa, że przez ponad dwa lata firmy wystawiły sobie nawzajem ponad 5,5 tys. pustych faktur o łącznej wartości ponad 740 mln zł.