W dzisiejszych czasach coraz bardziej liczy się nie to, kto ma lepszą cenę, a kto lepiej dba o środowisko. Światowa produkcja żywności przechodzi istną rewolucję, czego przykładem jest program zrównoważonej produkcji pszenicy Harmony, wprowadzony w Polsce przez firmę Mondelez. Czy maluczcy polscy producenci, goniący za zachodnimi standardami, mają w tym wyścigu jakieś szanse? Zapytaliśmy o to dr Andrzeja Gantnera - Dyrektora Generalnego i Wiceprezesa Polskiej Federacji Producentów Żywności.
Czy rzeczywiście jemy dziś bardziej eko i zwracamy uwagę na symbole w stylu "zrównoważona produkcja"?
Polscy konsumenci faktycznie przechodzą w tej chwili pewnego rodzaju rewolucję - przestają zwracać uwagę tylko na cenę czy tylko na smak produktu, ale zaczynają interesować się właśnie składem produktu, czyli z czego ten produkt jest złożony, ile jest w nim naturalnych składników, ale także w jaki sposób ten produkt oddziałuje na środowisko.
Faktem jest, że w Polsce jesteśmy dopiero na początku tej drogi. W pewnych grupach społecznych deklaracja producenta, że używa naturalnych składników czy pochodzących ze zrównoważonego rolnictwa, stanowi pewną przewagę konkurencyjną, aczkolwiek to na razie jednostkowe przypadki.
Polacy jako konsumenci muszą zrozumieć, co oznacza zrównoważona produkcja i rolnictwo - czym jest to dla nas, naszych dzieci i lokalnego środowiska. W momencie, gdy to zrozumienie będzie pełne - że produkt nie ma negatywnego wpływu na środowisko naturalne i jest przyjazny lokalnym producentom i rolnikom - to wtedy będzie można ogłosić sukces transformacji przemysłu żywnościowego, skierowanego na szersze potrzeby konsumenta, dotyczące ochrony środowiska naturalnego i lokalnej produkcji.
Jednak w małych miastach w Polsce takie tematy wciąż wydają się zupełnym kosmosem.
To kwestia edukacji w poszczególnych obszarach Polski. Proszę jednak zauważyć, jak wiele informacji pojawiło się w ciągu ostatniego roku o naszym klimacie, środowisku i niekorzystnych zmianach, związanych z ociepleniem i działalnością człowieka. Wydaje mi się, że już w tej chwili coraz więcej osób zaczyna rozumieć, że praktycznie każda gałąź życia i przemysłu ma jakiś wpływ na środowisko.
Czeka nas potężna rewolucja dotycząca chociażby sposobu postępowania z odpadami i opakowaniami. Żeby spełnić wszystkie wymogi, które są nakładane, będziemy musieli zrozumieć, dlaczego mamy segregować te śmieci, dlaczego nie możemy wszystkiego razem wyrzucać, dlaczego jest ważne, żeby te plastikowe opakowania odzyskiwać.
Sądzi pan, że informacja o rewolucji dotrze do wszystkich?
Na początku może tego jeszcze nie widać, ale patrząc na to, jak szeroki dostęp konsumenci mają do informacji, zarówno poprzez tradycyjne media, jak i media społeczne, to jestem optymistą i wierzę, że w ciągu następnych kilku lat ta świadomość znacząco się zwiększy.
Z jednej strony będzie to spowodowane działalnością chociażby takich firm jak Mondelez, które wprowadzają programy zrównoważonej produkcji i je komunikują, jak Harmony. Z drugiej strony również działalność firm będzie poniekąd wymuszona przez oczekiwania konsumentów. Jedno z drugim jest bardzo mocno powiązane.
Warto też pamiętać, że czeka nas również rewolucja dotycząca tzw. circule economy, czyli gospodarki w obiegu zamkniętym. Wszystko, co jest użyte do produkcji, powinno być z powrotem wykorzystane, a to, co wypada poza ten krąg, jest tak naprawdę bardzo drogim odpadem, ponieważ jest niekorzystne dla środowiska. Jeżeli chcemy płacić niedrogo za produkty i nie niszczyć środowiska, jako konsumenci będziemy musieli to zrozumieć i wdrożyć pewne zasady, zarówno wyboru produktów, jak i tego, co robimy z opakowaniami. Dotyczy to również producentów.
Nawet tych małych i rodzimych, które nie mają tak dużego kapitału na wprowadzanie ekologicznych innowacji, jak duzi gracze?
Zawsze zaczyna się od największych firm, ponieważ one mają też największy wpływ na to, co dzieje się w regionach, skąd pozyskują surowce. Właśnie chociażby pozyskiwanie ziaren kakao, kawy czy pszenicy. Bez działalności dużych firm, które idą w kierunku zrównoważonej produkcji, trudno byłoby mówić o powstawaniu takich trendów.
Oczywiście mali i średni producenci mają trochę gorzej, ponieważ to wszystko wymaga nakładów, know-how, systemów agrarnych, które duże firmy wprowadzają czy wsparcia producentów rolnych w takim działaniu. Jednak małe i średnie firmy zawsze podążają za trendami ogólnymi. Rozdzielenie rozwoju przemysłu żywnościowego od degradacji środowiska jest takim trendem. A nawet faktem, który musi się dziać, bo inaczej dzieci naszych dzieci będą żyły w bardzo ciężkich warunkach.
Czyli drapieżny kapitalizm z ubiegłego wieku odchodzi do lamusa.
Cała filozofia społecznej odpowiedzialności biznesu i dzielenia się wartością zrównoważonego rozwoju w latach 60-70-tych XX wieku w ogóle nie miały miejsca. Liczył się tak zwany drapieżny kapitalizm - kto lepszy, kto ma lepszą cenę, kto bardziej pognębi konkurencję, ten będzie górą.
Teraz to się zmienia. Teraz liczy się, kto jest bardziej odpowiedzialny, kto więcej robi na rzecz swojej społeczności lokalnej, kto ma lepsze źródła zaopatrzenia w lokalnych producentach. Ten, kto lepiej dba o środowisko, ten jest lepszy.
Polska da sobie radę w tym wyścigu?
Polska ma potężny potencjał. Jesteśmy krajem, który ma bardzo duży udział w produkcji żywnościowej w całej gospodarce, poza tym mamy bardzo duży udział rolnictwa. Jeżeli chcemy utrzymać wizerunek kraju, który produkuje dobrej jakości żywność i ma dobre surowce, to nie mamy wyjścia i musimy dbać o środowisko. To na pewno jest potężna praca, która stoi po stronie producentów, ale również po stronie rolników, którzy muszą zrozumieć, że ich produkcja musi chronić środowisko, a nie prowadzić do biodegradacji.
Współpraca rolników z przemysłem w aspekcie środowiskowym jest kluczowa. Widać to na przykładzie systemu Harmony, gdzie 3 proc. całej uprawy pszenicy jest przeznaczone pod coś, co teoretycznie pieniędzy nie przyniesie, czyli pod łąki dla owadów. Zaś owady są niezbędne nam wszystkim do życia.
Ekologia nie jest tania, a produkty z logo "zrównoważonego rozwoju" są droższe i przeznaczone dla klientów z wyższej półki. Czy w przyszłości nieekskluzywnego polskiego konsumenta będzie stać na takie produkty?
Myślę, że w końcu mniej zarabiających konsumentów będzie stać na produkty ekologiczne i nie będzie to spowodowane wzrostem ich dochodów, ale bardziej świadomym procesem zakupu i konsumpcji.
Marnujemy mnóstwo żywności, a głównie marnujemy ją w domach, kupując w sposób nieprzemyślany - nie zwracamy uwagi co kupujemy, ile kupujemy, jaki to ma skład, jakość i termin ważności. Jeśli świadomość konsumenta będzie rosła, to będziemy kupowali – a w efekcie marnowali - trochę mniej żywności. Dzięki temu stać nas będzie na to, żeby kupować żywność lepszą dla środowiska, lepszą jakościowo lepszą dla lokalnych dostawców.
Rewolucja powinna zatem zacząć się w naszych własnych domach.
Dokładnie, również pod względem naszych nawyków konsumenckich i pod względem tego, co robimy w domu z żywnością, jak kupujemy, jak się odżywiamy. Wydaje się, że nie ma od tego absolutnie odwrotu. Era wielkiej, masowej produkcji, bardzo taniej, ale mającej bardzo niewiele wspólnego z naturalnością, po prostu się kończy.
Ile lat jeszcze trzeba, by dobiegła końca ostatecznie?
Przed nami przynajmniej dekada. Nie są to procesy, które zachodzą szybko, ale one już się rozpoczęły. Widzimy, że właściwie większość największych firm albo jest w trakcie wdrażania, albo już wdrożyła te programy i rozszerza je na coraz większą ilość portfolio. Duże firmy dają przykład, a za nimi idzie cała reszta, chociażby w wyniku prostego mechanizmu rynkowego - jeśli w końcu wystarczająca liczba konsumentów będzie wybierała produkty właśnie tak produkowane, to cała reszta, żeby również sprzedawać, albo się dopasuje, albo wypadnie z rynku.