Założył firmę produkującą piękne, klasyczne sukienki, nazwał ją imieniem świętej, a na metkach swoich ubrań umieszcza skrót A.M.D.G od „ad Maiorem Dei Gloriam”, co oznacza „Na większą chwałę Bożą”. Mimo że religijne korzenie firmy bywają dla klientów kontrowersyjne, Krzysztof Ziętarski, założyciel marki odzieżowej Marie Zelie nie ukrywa, że w biznesie kieruje się wartościami chrześcijańskimi. Podkreśla, że jego produkty są adresowane nie tylko do chrześcijanek, a wszystkich kobiet, które cenią naturalne materiały i klasyczną elegancję w ubiorze.
Precyzując, to nie jest. Nie identyfikujemy się jako marka chrześcijańska, bo naszą ofertę kierujemy do szerokiego grona klientek, które uwielbiają nasze sukienki, a często chrześcijankami nie są. Staramy się to jasno rozgraniczyć i tam, gdzie to ma sens, komunikujemy, że swoje działania opieramy na wartościach chrześcijańskich.
A to różnica?
Tak. Naszą intencją jest, by ubrania były szyte z naturalnych materiałów i miały klasyczne kroje, a takie cechy mogą się podobać wielu osobom, które niekoniecznie identyfikują się jako chrześcijanie. Dla nas jest to jak najbardziej okej, bo nigdy nie chcieliśmy ograniczać naszej oferty do danej grupy religijnej - cieszymy się, gdy produkt trafia do szerokiego grona odbiorców.
To co w takim razie oznaczają chrześcijańskie wartości w waszej firmie?
Mówiąc o wartościach chrześcijańskich, chcemy położyć akcent na dobrze wykonywaną pracę oraz reprezentatywny poziom działań i profesjonalizmu, z którego moglibyśmy być dumni. Po drugie zależy nam na wartościach, które podzielają nie tylko chrześcijanie, czyli wysokiej etyce pracy, dobrych relacjach z podwykonawcami, dbaniu o potrzeby klientek i inwestorów czy budowaniu biznesu, którego ostatecznym celem nie jest zysk za wszelką cenę, ale realizacja jakiegoś dobra.
To niekoniecznie dochodowy sposób myślenia. Zysk jest przecież warunkiem do działania przedsiębiorstwa.
Jasne, cenimy efektywne zarządzanie i wiemy, że dobra zyskowność przedsiębiorstwa pozwala mu realizować inne cele oraz współpracować na zdrowych zasadach z inwestorami. Zysk jest dla nas środkiem do celu, jednym z warunków jego osiągnięcia. A naszym celem jest inspirowanie ludzi, którzy obserwują markę Marie Zélie, do opierania swojego życia na klasycznej triadzie – prawdzie, dobru i pięknie. Pragniemy, aby przestrzeń, która nas otacza, zbliżała się do tych wartości, bo mamy wrażenie, że są niedoreprezentowane w życiu publicznym.
Dlatego jedynie wspominamy o chrześcijańskich inspiracjach. Nie skupiamy się na komunikowaniu, że jesteśmy „tacy bardzo chrześcijańscy”, a swoją uwagę kierujemy na codzienną, dobrze wykonywaną pracę.
Na stronie sklepu jest informacja o wartościach chrześcijańskich, metki waszych ubrań zawierają skrótowiec „Na większą chwałę Bożą” po łacińsku. Nawet sama nazwa firmy nosi imię na część świętej, więc odnoszę wrażenie, że nie próbujecie się ukrywać ze swoją wiarą.
Po prostu wiary się nie wstydzimy, naturalnie przenika nasze życie, a więc i pracę. Nie chcemy natomiast szafować tymi określeniami. Wolałbym, żeby chrześcijański etos pracy czy inspiracje były widoczne w naszych czynach, w tym, co robimy. Aby ludzie, którzy z nami współpracują, byli zadowoleni z tej współpracy i żeby biznes się rozwijał z poszanowaniem wszystkich zaangażowanych.
Można rozwijać biznes po chrześcijańsku?
Jestem przekonany, że tak. Biznes jest świetną drogą do świętości, bo okazji do przełamywania samego siebie nie brakuje. Niektórzy nazywają to „wychodzeniem ze strefy komfortu”, jednak ja wolę to interpretować po chrześcijańsku. Praca zajmuje większą część mojego życia, ale podczas jej wykonywania pan Bóg nie znika. Pracując, cały czas chcę trwać w jego obecności i wykonywać swoje codzienne obowiązki „dla większej chwały bożej”. „A.M.D.G.” na metkach przypomina nam o celu naszej pracy i pomaga konsekwentnie podejmować codzienny trud.
Skąd wziął się pomysł, by realizować ją produkując kobiece sukienki?
Inspiracje były trzy. Po pierwsze jako zawodowy fotograf ślubny liznąłem trochę e-biznesu i nauczyłem się zarabiania na wiedzy w internecie. Uświadomiłem sobie, że dzięki mediom społecznościowym mogę przetestować moje pomysły biznesowe w pojedynkę i nie muszę dogadywać się z dużymi kanałami dystrybucji, żeby zaoferować swój produkt klientom.
Drugi czynnik wiązał się z moimi przemianami duchowymi. W okolicach 2014 roku głębiej zainteresowałem się nauczaniem Kościoła katolickiego i świętych sprzed Soboru Watykańskiego II. Autorzy w starych pismach zwracali uwagę na ubiór, który powinien być dopasowany do różnych okazji i respektować naszą własną godność.
Ostatnia inspiracja narodziła się z potrzeby. Kilka lat temu zainteresowałem się elegancką modą męską. Okazało się, że dobrze skrojony, klasyczny garnitur z naturalnych materiałów potrafi zrobić tak dobrą robotę, że człowiek od razu się w nim lepiej czuje i ma większą pewność w działaniu.
Jednak o ile ja nie miałem kłopotów z kupieniem klasycznych, dobrych jakościowo ubrań męskich, o tyle znalezienie klasycznych krojów dla mojej żony było nie lada problemem. Kilka lat temu popularne sklepy oferowały kobietom albo segment biznesowy, albo casualowy. Ubrania z pierwszego nadawały się do korporacji, te z drugiego nierzadko miały „szalone”, niekomfortowe kroje i były produkowane z syntetycznych tkanin. Tę lukę z elegancką, dobrą jakościowo klasyką dla kobiet zdecydowałem się wypełnić.
Dlaczego nazwał pan markę ubraniową imieniem świętej?
Maria Zelia Martin była fascynującą kobietą – świętą, a jednocześnie bizneswoman swoich czasów. W XIX w. prowadziła warsztat koronkarski, w którym zatrudniała ponad 20 osób i wytwarzała słynną, luksusową koronkę z Alençon.
Miała pięć córek i dbała o to, by nie popadły w próżność z powodu zbyt dobrego, strojnego ubioru. Jednocześnie znała obowiązujące wtedy modowe trendy i zależało jej, by ubrania jej pociech nie były zbyt proste i pokutne, a ładne i podkreślające ich urodę. Na starych zdjęciach i obrazach rodziny Martin widać, jak piękne były sukienki, które sama szyła córkom. Można je obejrzeć również w rodzinnym domu w Lisieux, gdzie Ludwik, mąż Marii Zelii, zamieszkał z córkami po śmierci żony.
Imiona tej świętej okazały się strzałem w dziesiątkę w kwestii nazwy marki. Nie dość, że melodyjnie brzmią i dobrze się kojarzą, to równocześnie nie blokują międzynarodowego potencjału produktu.
Nie wszystkim tak dobrze się kojarzą. Okazuje się, że marka opierająca się na chrześcijańskich wartościach wzbudza niemałe kontrowersje.
Tak, bywa, że motywacja stworzenia marki stanowi dla niektórych blokadę przed kupowaniem naszych produktów, nawet mimo tego, że się podobają.
W internecie pojawiają się dość ostre słowa krytyki. Oburzone internautki twierdzą, że chcecie poubierać kobiety rodem z "Opowieści Podręcznej". Jak reagujecie na taką dezaprobatę? Trudno poradzić sobie z hejtem?
Liczymy się z tym, że nie każdemu spodoba się motywacja stojąca za stworzeniem marki. Skupiamy się jednak na tym, by nasza oferta produktowa była atrakcyjna, a marka zyskiwała coraz większe zasięgi dzięki odpowiadaniu na potrzeby szerokiego grona klientek. Wśród nich nie brakuje i osób o całkowicie odmiennych poglądach. I dla nas jest to jak najbardziej okej – szyjemy dla wszystkich, którzy cenią podobną estetykę, lubią czynić codzienność bardziej elegancką.
Hejt pojawia się zawsze tam, gdzie dzieje się dobro – nie wygramy z nim inaczej, niż konsekwentnie skupiając się na dobru, które możemy zrealizować.
Czy w tej krytyce jest ziarno prawdy? W końcu nie posiadacie na stronie zakładki „Spodnie”.
To celowy zabieg biznesowy budujący rozpoznawalność marki. Nie od dziś wiadomo, że oferta skupiona na wybranej niszy pozwala zbudować w tej niszy mocną pozycję. Nam zależy na kojarzeniu marki z dobrej jakości sukienkami i spódnicami uszytymi z naturalnych materiałów i w nawiązujących do klasyki krojach.
A na spodnie przyjdzie jeszcze czas. Na razie marka jeszcze się rozwija i nie chcemy się zbytnio rozpraszać. Tyle jeszcze pięknych sukienek mamy do zaoferowania!
Mimo medialnych burz marka Marie Zelie trwa.
I wierzę, że będzie trwała nadal. Nasz produkt sam się broni, a nasza wiara nie jest problemem dla zdecydowanej większości klientek. Im po prostu podobają się nasze ubrania, o czym świadczą wyniki biznesowe.
W roku otwarcia sklepu, czyli w 2016, mieliśmy sprzedaż na poziomie 160 tysięcy złotych. W 2017 przychód osiągnął pół miliona, rok później – 3,5 miliona, a w zeszłym było to już ponad 8,5 miliona złotych. Plan na 2020 r. to 15 mln zł przychodu, a przy pomyślnych wiatrach, w perspektywie 10-20 lat, może uda osiągnąć się kilkumiliardowe przychody i światowy zasięg?
Dziś jesteśmy spółką akcyjną, realizujemy kolejne emisje akcji, w które zaangażowało się już ponad 500 akcjonariuszy – myślimy o debiucie giełdowym.