Polskie firmy w trudnych czasach korzystają z państwowej pomocy finansowej. Okazuje się jednak, że gdyby nie pieniężne wsparcie od rządu, to znaczna część polskich przedsiębiorstw nie dałaby sobie rady nawet przez miesiąc. Powód? Brak jakichkolwiek rezerw finansowych.
Aż 9 proc. polskich firm nie ma żadnych rezerw finansowych, jak wynika z najnowszego badania kondycji przedsiębiorstw przeprowadzonego w połowie maja przez Polski Instytut Ekonomiczny i Polski Funduszu Rozwoju pośród 405 firm różnej wielkości.
– Jestem pozytywnie zaskoczony, że takich firm jest tylko niecałe 10 proc. Spodziewałem się około dwa razy większej liczby niewypłacalnych jednoosobowych działalności gospodarczych – ocenia w rozmowie z INNPoland.pl dr Błażej Podgórski, Kierownik Laboratorium Finansowego Bloomberga w Akademii Leona Koźmińskiego.
Reszta wyników nie zatrważa już tak bardzo. 42 proc. firm oceniło swoją płynność jako dostateczną, by przetrwać powyżej 3 miesięcy, 27 proc. deklaruje zdolność przetrwania przez maksymalnie 3 miesiące, a 14 proc. ma akurat tyle rezerw, by zdołać utrzymać się przez miesiąc.
Co jednak sprawia, że niemal 10 proc. polskich firm nie jest w stanie przetrwać miesiąca z powodu braku jakichkolwiek rezerw finansowych? Wydawałoby się przecież, że biznes nie jest w stanie funkcjonować z dnia na dzień i potrzebuje pewnej ilości zmagazynowanych środków, by móc przetrwać.
Czyżby polscy przedsiębiorcy karygodnie źle zarządzali biznesami i nie wykazywali się gospodarnością w oszczędzaniu?
Kryzys czyści gospodarkę z "przedsiębiorstw zombie"
Jak wskazuje dr Podgórski, sprawa jest bardziej skomplikowana. Choć dla przeciętnego obywatela recesja może wydawać się złem wcielonym, które nie przynosi żadnej korzyści, to w rzeczywistości gospodarczo pełni ona ważne funkcje - jest swoistym oczyszczaczem gospodarki z biznesów, które działają na granicy rentowności.
– Świat w ostatnich czasach dążył do optymalizacji, nie zostawiając w żadnych miejscach luzów. Teraz nadchodzi kryzys, który mówi: „sprawdzam” i uwidaczniają się przedsięwzięcia, które w zasadzie nie generują wartości dodanej, a balansują na linii przetrwania, często skupiając się tylko na pozyskiwaniu środków do przetrwania – tłumaczy ekspert.
Taka sytuacja nie dotyczy jednej, konkretnej branży, lecz wszystkich biznesów, które nie mają racjonalnych podstaw do funkcjonowania i utrzymują się przy życiu jedynie dzięki dotacjom i bardzo dobrej koniunkturze. Jak opowiada dr Podgórski, takie firmy doczekały się nawet specjalnego określenia: "przedsiębiorstwa zombie".
Co więcej, część biznesów kanibalizuje się wewnętrznie. Na tym samym obszarze w Warszawie jest około 10 galerii handlowych, podczas gdy liczba mieszkańców w całej aglomeracji to - dla uproszczenia - 2,5 mln, co daje 250 tys klientów na jedno centrum zakupowe, jak wylicza ekspert.
Kryzysy są potrzebne
Problemem jest społeczne „uśpienie” pod kątem otwierania biznesów. Dziś w Polsce funkcjonuje niemało przedsiębiorców, którzy rzucali pracę w korporacji i zakładali jednoosobowe firmy, by pracować w nich o wiele ciężej za niewiele większe pieniądze. Wierzyli bowiem, że własny biznes przyniesie im duży zysk - bo przecież przyniósł „sąsiadowi”.
Jak kwituje ekonomista z ALK, kryzysy są potrzebne, ponieważ oczyszczają gospodarkę. Choć państwo powinno pobudzać gospodarkę do wzrostu, to z drugiej strony powinno ją również chłodzić, gdy już osiągnie szczyt, by dekoniunktura nie była aż tak bolesna.
– Niemcy dwa lata temu specjalnie weszli w techniczną recesję i dzięki temu są znacznie lepiej przygotowani do obecnego kryzysu. Niestety polska czujność, dzięki stworzeniu świetnych fundamentów na początku lat 90-tych, wejściu do Unii Europejskiej i coraz większych inwestycji w naszym kraju, przez 30 lat była uśpiona. Tymczasem w gospodarce nic nie trwa wiecznie – pointuje dr Podgórski.