Rynek hodowli zwierząt staje się tak niepewny dla inwestorów, jak rynek ropy naftowej – ostrzega Goldman Sachs. W dobie zmian klimatycznych inwestycje w żywy inwentarz wydają się mało rozsądne, zwłaszcza jeśli mowa o obecnym przemysłowym chowie, produkującym setki ton CO2 rocznie. Firmy mięsne wkrótce staną w obliczu miliardowych podatków od węgla, a to oznacza, że za mięso będziemy musieli płacić znacznie więcej niż dziś.
Dzisiejsze mięso jest absurdalnie tanie, żeby nie powiedzieć „tanie jak barszcz”. To porównanie ma bowiem coraz mniejszą rację bytu z racji szybujących cen warzyw, jak również owoców i produktów roślinnych. Według ostatniego koszyka zakupów wykonanego w maju przez portal dlahandlu.pl za kilogram kurczaka średnio zapłacimy 7,20 zł, podczas gdy cena kilograma pieczarek wyniesie 8,03 zł, a papryki – 14,07 zł.
Nie tylko za kurze mięso płacimy symbolicznie. Jak pisał niedawno dziennikarz Konrad Bagiński dla portalu finanse.wp.pl, szynka wieprzowa w osiedlowym dyskoncie kosztowała 12,99 zł za kilo, a polędwica sopocka 16,99 zł. – Więcej kosztuje karma dla psa – kwitował ironicznie.
Dlaczego mięso jest dziś takie tanie? Odpowiada za to produkcja przemysłowa, która dziś zajmuje 98 proc. polskiego rynku. Zwierzęta dzięki odpowiedniej mutacji genów w ekspresowym czasie rosną jak na drożdżach i są pełne tłuszczu. Karmione modyfikowanymi genetycznie paszami i tłoczące się na sobie w zamkniętych fermach i oborach (by zająć jak najmniej miejsca), są tanie w utrzymaniu i doskonale nadają się do masowej produkcji.
Tymczasem popyt na ich mięso jest gigantyczny. – Mimo że mięso jedliśmy zawsze, to nigdy tak dużo, jak obecnie - zakładając oczywiście, że to, co jemy, możemy nazwać mięsem, z dodatkami konserwantów, polepszaczy smaku, barwników czy spulchniaczy. Według zaleceń WHO powinniśmy jeść maksymalnie pół kilo mięsa tygodniowo, tymczasem Polacy średnio zjadają półtora kilo, czyli trzy razy więcej niż w rekomendacjach – mówi w rozmowie z INNPoland.pl Marcin Popkiewicz, dziennikarz portali „Ziemia na rozdrożu” i „Nauka o klimacie”.
Przyzwyczajonych do niskich cen mięsa konsumentów coraz mniej dziwi droga pietruszka w dyskoncie czy wegański posiłek w restauracji, który kosztuje tyle samo - jeśli nie więcej - niż danie z "wkładką". Zaakceptowaliśmy niskie ceny mięsa oraz drożejące warzywa i owoce. Mało kto zastanawia się, dlaczego kilogram kurczaka kosztuje mniej niż kilogram pomidorów.
Do czasu. Podatki, które wkrótce czekają branżę hodowli przemysłowej, jak również coraz większa presja społeczna, która spada na firmy mięsne, mogą sprawić, że ta proporcja się odwróci.
Jedzenie mięsa a zmiany klimatyczne
Nowa Zelandia jako pierwszy kraj na świecie ma włączyć chów zwierząt do systemu handlu emisjami. Jak wskazują inwestorzy, to dopiero początek. W środowiskach decydentów politycznych tempa nabiera dyskusja o włączaniu emisji pochodzących od zwierząt gospodarskich do cen emisji dwutlenku węgla i innych systemów podatkowych.
To nie tylko chęć zysku państw, które wietrzą w podatkach od mięsa niemały zarobek, ale również kwestie klimatyczne. Jeszcze w 2011 roku sektor hodowlany przyczyniał się do 14,5 proc. całkowitej emisji gazów cieplarnianych rocznie i 44 proc. rocznych emisji metanu, jak czytamy w raporcie Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) „Tackling Climate Change Through Livestock”. Obecnie, niemal dekadę później, wpływ branży hodowlanej na klimat jest jeszcze większy.
Jednocześnie 20 największych przedsiębiorstw produkujących mięso i nabiał emituje rocznie więcej gazów cieplarnianych niż cała gospodarka Niemiec według badań Institute for Agriculture & Trade Policy. Podczas gdy nasi zachodni sąsiedzi produkują w rok 902 tony dwutlenku węgla, najwięksi przedstawiciele przemysłu hodowlanego wytwarzają go w ilości aż 932 ton.
Liderami są JBS, Tyson Foods, Cargill, Dairy Farmers of America oraz Fonterra. Wspólnie emitują więcej gazów cieplarnianych niż najsłynniejsze spółki paliwowe, takie jak Exxon, Shell czy BP.
– Branża hodowlana w będzie musiała znacząco się zmienić. Presja pojawia się zarówno ze strony sektora politycznego, jak i finansowego oraz konsumenckiego. Ludzie coraz liczniej pragną zdrowszego i bardziej etycznego sposobu odżywiania się – zauważa Marcin Popkiewicz.
Podatek od mięsa
Koszty decyzji opodatkowania branży hodującej żywy inwentarz byłyby dla przemysłu hodowlanego niemałe. Jak wynika z analizy FAIRR, globalnej sieci inwestorów zarządzających aktywami o wartości ponad 20 bilionów dol., podatki od emisji dwutlenku węgla mogą kosztować 40 wiodących firm mięsnych nawet 11,6 miliardów dol. EBITDA do 2050 roku, co odpowiada średniemu wpływowi 5 proc. przychodów każdej firmy.
Podatek od mięsa i chowu przemysłowego znalazł się na ustach wszystkich również z powodu odzwierzęcego koronawirusa. Jak wskazywali liczni eksperci i naukowcy, to właśnie degeneracja środowiska naturalnego i działalność człowieka w naturalnych zwierzęcych habitatach przyczynia się do rozwijania chorób, z którymi w przeciwnym razie nigdy nie mielibyśmy do czynienia.
– Rząd Nowej Zelandii ustanowił przepisy dotyczące pomiaru i wyceny emisji z gospodarstw rolnych od 2025 r. i istnieje wyraźne ryzyko, że inni regulatorzy pójdą w ich ślady. Inwestorzy zaczynają wliczać to ryzyko w swoich długoterminowych wycenach. Analiza pierwotnej przyczyny pandemii COVID-19 prawdopodobnie wskaże na pilną potrzebę poprawy bezpieczeństwa biologicznego i praktyk screeningowych w przemyśle mięsnym i rybnym – zauważa Jeremy Coller, założyciel FAIRR.
Jak dodaje biznesmen, w popandemicznym krajobrazie istnieje ryzyko, że rządy mogą zaprzestać subsydiowania hodowli zwierząt i zamiast tego zacząć je opodatkowywać.
Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że słowo „ryzyko” w jego wypowiedzi powinno być zastąpione słowem „konieczność”. Jak zauważa Marcin Popkiewicz, koszt środowiskowy, jaki ponosi ziemski klimat i ekosystemy z powodu intensywnych działań hodowców przemysłowych, jest przerzucany na ogół społeczeństwa.
– Kwota 11 miliardów jest wręcz śmiesznie mała w skali całego problemu. Mięso odpowiada za ok. 20 proc. globalnych emisji gazów cieplarnianych, a doliczając do tego również kwestie zdrowotne, etyczne i środowiskowe, takie jak wylesianie, krańcowy koszt produkcji mięsa jest znacznie wyższy niż ten, który mięsożerca płaci przy ladzie w sklepie – wskazuje.
Wyższe ceny mięsa
Producentom mięsa w Europie wkrótce może zaszkodzić unijny podatek od węgla, czyli dodatkowa opłata na sprowadzane do UE dobra, których produkcja wymaga dużej emisji dwutlenku węgla. Projekt nowej daniny ma zostać przedstawiony w pierwszym półroczu 2021 roku.
Podatek ten może być nie w smak zwłaszcza naszym rodzimym producentom mięsa. Nie dość, że eksportujemy olbrzymie ilości mięsa, to równie dużo importujemy zza granicy.
Jak podaje portal agropolska.pl za danymi Biura Analiz i Strategii Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa, eksport produktów wieprzowych, wołowych oraz drobiowych w pierwszym kwartale br. przekroczył wartość 1,5 mld euro, czyli 6,5 mld zł. Z kolei wydatki poniesione na import osiągnęły wartość 723 mln euro, co w przeliczeniu na polską walutę daje ponad 3 mld zł.
– W debacie publicznej uwaga jest poświęcona przede wszystkim energetyce i zagrożeniom związanym z finansowaniem inwestycji opartych o paliwa kopalne. Niemniej jednak osiągnięcie neutralności klimatycznej wymaga daleko idących zmian w prawie wszystkich sektorach gospodarki, o czym dziś mówi się w Polsce zdecydowanie za mało – komentuje Zofia Wetmańska z think tanku WiseEuropa.
– Konieczność uwzględnienia ryzyk klimatycznych w decyzjach inwestycyjnych dotyczy także innych sektorów, w tym sektora produkcji mięsa. Dotychczas tego rodzaju branże nie uwzględniały w swoich strategiach wpływu polityki klimatycznej na ich działalność biznesową – dodaje.
Trudno jednak spodziewać się, by firmy mięsne ewentualne podatki płaciły samodzielnie. Wyższy koszt wyprodukowania mięsa zostanie prawdopodobnie przeniesiony na klienta. Jednak jest to cena, którą mięsożerni konsumenci będą musieli ponieść z powodu swoich preferencji kulinarnych.
– To jest trochę tak, jak z paleniem. Opodatkowujemy papierosy i mówimy: chcesz to pal, ale ponieważ będziemy musieli cię, drogi palaczu, później leczyć, to dorzuć się do wspólnej kasy. Moim zdaniem podobnie powinno być z nadkonsumpcją mięsa. Jeśli chcesz jeść mięso, to ponieś koszt zdrowotny i środowiskowy swojego wyboru – kwituje Popkiewicz.
Jak dodaje, wzrost cen mięsa nie oznacza równocześnie, że firmy go produkujące będą musiały pozamykać swe podwoje. – Wystarczy, że zmienią produkcję. Coraz więcej ludzi zainteresowanych jest produktami bezmięsnymi, a rynek odpowiada na ten popyt. Znane z tworzenia wyrobów mięsnych firmy dziś w swojej ofercie mają parówki sojowe, kotlety bezmięsne i inne produkty, które powstały bez cierpienia zwierząt czy wielkich emisji gazów cieplarnianych – zauważa.