W czasach, w których tak trudno o jakiekolwiek sensowne prognozy dla świata, ludzkość drży z obawy o swoją przyszłość. Nie wychodzimy z domów, wydajemy mniej pieniędzy i większość swojego czasu spędzamy przed ekranami. Paradoksalnie istnieją jednak "wielcy wygrani" tej pandemii. Z sytuacji, która wydaje się nikomu nie sprzyjać, korzystają głównie technologiczni giganci, jak twierdzi Natalia Hatalska, analityczka trendów oraz CEO i założycielka infuture.institute.
Poniższy artykuł jest częścią cyklu "Świat po pandemii". To akcja zainicjowana przez Sebastiana Kulczyka i jego platformę mentoringową Incredible Inspirations, w której wspólnie publikujemy 21 tekstów wyjaśniających, jak będzie wyglądała nasza rzeczywistość i "nowa normalność" po kwarantannie i koronawirusie. Czytaj więcej
Nikt nie chce mówić o przyszłości. Bardzo mądrzy ludzie stali się nagle ekstremalnie zachowawczy w kwestii tworzenia jakichkolwiek prognoz dotyczących post-pandemicznych czasów.
Sytuacja zmienia się bardzo dynamicznie. Nie wiemy, co nas spotka następnego miesiąca, dnia, a nawet za godzinę. Tymczasem większość modeli ekonometrycznych opiera się na danych historycznych, które ekstrapoluje się na przyszłość. Takie prognozy pokazują nam jakiś kierunek, ale nie zawsze się sprawdzają, bo nie są to dane dotyczące przyszłości - takich nie mamy - a jedynie teraźniejszości albo historii.
W kontekście czasów, które są tak niepewne, robienie dokładnych i długoterminowych analiz ilościowych, jest ryzykowne. Zdecydowanie lepiej szukać tzw. sygnałów zmian – czynników, które mogą nam pokazać pewne wersje przyszłości, jej scenariusze, które mogą się wydarzyć.
Wiadomo już na przykład, kto na tej pandemii najbardziej skorzysta. Chodzi mi o firmy farmaceutyczne czy produkujące środki czystości.
Nie tylko. Moim zdaniem największymi beneficjentami tej sytuacji będą spółki technologiczne. Ze względu na to, że jesteśmy zamknięci w fizycznej przestrzeni naszych domów i mieszkań – a wiadomo, że człowiek jest zwierzęciem społecznym i do zdrowia psychicznego potrzebuje kontaktów z innymi ludźmi – to przenieśliśmy dziś całe nasze życia do świata online.
Gdzie z otwartymi ramionami czekają technologiczni giganci.
Oczywiście. Już dziś najbogatsze i największe firmy na świecie, to spółki technologiczne, a dzięki pandemii będą tylko wzmacniały swoją pozycję. Wystarczy popatrzeć na to, co dzieje się w tej chwili w e-commerce, czyli w firmach takich jak Alibaba czy Amazon. Na usługi tego drugiego jest dziś tak olbrzymie zapotrzebowanie, że firma musi wstrzymywać dostawy do innych krajów. Zamierza również zatrudnić 100 tys. nowych pracowników, żeby poradzić sobie ze zwiększoną liczbą zamówień.
Drugi obszar to rozrywka, czyli firmy typu Netflix, Spotify czy serwisy gamingowe, które osiągają właśnie szczyty sprzedaży. Czytałam ostatnio, że we Włoszech w trakcie epidemii liczba subskrypcji Netflixa wzrosła o prawie 70 proc., w Hiszpanii – niemal 30 proc., a w Stanach Zjednoczonych, których rynek jest już przecież nasycony tego typu usługami, wzrost był prawie 10 proc. W związku z większym obciążeniem sieci na skutek właśnie takich działań konsumentów Unia Europejska zaapelowała do Netfliksa o zmniejszenie jakości streamowanych filmów.
Zakupy i rozrywka są zrozumiałe - siedzimy odizolowani w domach, nie możemy wyjść do galerii handlowej, nudzimy się.
W izolacji wypełniamy sobie czas, w różny sposób. Pobieramy więc nowe aplikacje, a na sprzedaży aplikacji zarabiają przecież sklepy Apple i Google.
Kolejną rzeczą są wszelkiego rodzaju rozwiązania do komunikacji online oraz pracy zdalnej. Skokowo rośnie używanie Microsoft Teams, Zooma, Slacka. Dziś prawie wszystkie szkoły w Polsce pracują na Teamsach, więc korzystanie z tego produktu musiało wzrosnąć gigantycznie!
Jednak dzieciaki w końcu wrócą do szkół.
Jasne, od edukacji zdalnej raczej odejdziemy. Natomiast mam sporo wątpliwości, czy to samo czeka pracę zdalną. Skoro już dowiedzieliśmy się, jak bardzo potrafi być efektywna, to czy będziemy chcieli wrócić do pracy biurowej?
Skoro od zdalnej pracy świat się nie zawalił...
Firmy właśnie zdają sobie sprawę, że nie muszą ponosić kosztów utrzymania biura, bo wielu pracowników równie skutecznie może pracować z domów. Czeka nas w tym obszarze rewolucja, która koniec końców da zarobić firmom tworzącym narzędzia do pracy zdalnej.
„Wielkimi wygranymi” pandemii będą również spółki tworzące sztuczną inteligencję oraz aplikacje do śledzenia rozprzestrzeniania się koronawirusa, z których będziemy musieli korzystać do czasu wynalezienia szczepionki. Wynika to z faktu, że państwa powoli luzują obostrzenia, ponieważ ludzi nie można zbyt długo trzymać w zamknięciu i izolacji.
Jednak luzowanie obostrzeń musi iść w parze z kontrolą nad rozprzestrzenianiem się wirusa. Rządy tworzą więc narzędzia służące anonimowemu śledzeniu kontaktów swoich obywateli z innymi osobami.
Tyle że mowa o aplikacjach rządowych. Gdzie tu miejsce dla prywatnych spółek technologicznych?
Spółki technologiczne łączą się w konsorcja i pracują nad takimi aplikacjami równolegle. Inna sprawa, że już dziś mają olbrzymie ilości danych na nasz temat. Pytanie tylko, czy będziemy mieli większe zaufanie do tego typu aplikacji autorstwa Google czy Apple, czy może jednak skorzystamy z aplikacji rządowych.
A szare eminencje pandemii? Jest ktoś, kto po cichu zyska, gdy sytuacja z wirusem się unormuje?
Tak jak wspominałam, w mojej ocenie najbardziej zyskają spółki technologiczne. Co ciekawe, społeczeństwo nie za bardzo zwraca na to uwagę, nie dostrzega zagrożeń. Zaskakujące jest to, że część ludzi bojkotuje technologię sieci 5G, która paradoksalnie bardzo by nam dziś pomogła z uwagi na ogromne zużycie transferu danych.
Ludzie, przekonani, że maszty 5G rozprzestrzeniają koronawirusa, skupiają się na fakenewsie, nie biorąc pod uwagę innego zagrożenia - że technologię 5G w dużym stopniu kontrolują dzisiaj Chiny.
Czyli kolejny obszar, tuż po gospodarczym, w którym Państwo Środka może osiągnąć supremację?
Jest to realne zagrożenie. Chiny są w trakcie budowy Nowego Jedwabnego Szlaku, który sprawi, że świat będzie uzależniony od Chin także technologicznie. To jest rzecz, którą powinniśmy się martwić.
Dlaczego?
Choćby dlatego, że Chiny mają inne podejście do wolności człowieka niż Europa. Działa tam tzw. System Zaufania Społecznego, który śledzi zachowania ludzi i przydziela im punkty na podstawie konkretnych zachowań. W efekcie człowiek, który przejdzie na czerwonym świetle, straci punkty i nie dostanie np. potem kredytu w banku albo nie będzie mógł wyjechać z kraju. Nie wspomnę już o podejściu Chin do wolności słowa. Wyobraźmy sobie, że technologia, z której korzystamy, kontrolowana jest przez kraj, które ma takie podejście do wolności jednostek.
Jednak nie musimy się tak bardzo uzależniać od innych krajów. Wystarczy, że będziemy bardziej samowystarczalni na różnych poziomach, wprowadzimy krótkie łańcuchy dostaw, lokalny patriotyzm, będziemy wspierać polskie marki.
Tylko czym wspierać lokalny biznes, skoro wszyscy wieszczą kryzys i pustki w kieszeniach? O przyszłe zarobki martwią się już nie tylko szarzy obywatele, ale również dyrektorzy czy menedżerowie, którzy przecież zarabiają dużo.
Niestety koncentracja bogactwa będzie w rękach tych, którzy tego bogactwa mają najwięcej. Myślę, że najmniej tym kryzysem zostaną dotknięte wielkie korporacje, a największe straty poniosą małe, średnie i lokalne firmy.
A w wymiarze społecznym?
Ludzie z większym uposażeniem zazwyczaj mieszkają w dużych mieszkaniach albo domach, więc można przyjąć, że nikt nikomu nie przeszkadza. Rodzice mogą swobodnie pracować we własnym gabinecie, a dzieci uczyć się we własnych pokojach. Dostęp do własnego komputera, czy do internetu nie jest problemem. Takie rodziny, jeśli nie chcą, nie muszą też musi poświęcać czasu na gotowanie, bo mogą zamówić jedzenie z dostawą.
Po drugiej stronie mamy rodzinę, która mieszka w jednym lub dwóch pokojach. Mają jeden komputer, więc muszą się nim dzielić. Część dzieci chodzi głodnych, bo do tej pory posiłki miały zapewnione w szkole. Pandemia spowoduje jeszcze większy kryzys w rodzinach, które zmagają się z problemami.
Wyobraźmy sobie, że pandemia mija ostatecznie. Zmiana nawyków konsumentów to kolejny czynnik zwiększający zarobki korporacji?
To zależy jakich, ale możemy przyjąć, że częściowo tak, ponieważ z powodu koronawirusa społeczeństwo zmienia dzisiaj swoje przyzwyczajenia, przenosząc się do internetu i robiąc rzeczy, których wcześniej nie robiło. Na przykład przed wybuchem pandemii zanim kupiliśmy pomidory, chcieliśmy je dotknąć i sprawdzić, czy są świeże. Dziś z obawy przed zakażeniem zamawiamy zakupy spożywcze online.
Jednocześnie dzięki pandemii w ciągu miesiąca wprowadziliśmy w życie totalną transformację cyfrową, nad którą mozolnie i niekoniecznie efektywnie pracowaliśmy od początku XXI wieku.
Czekają nas również zmiany na poziomie społecznym. Z powodu kryzysu będziemy mieć mniej pieniędzy, więc zdecydowanie ograniczymy konsumpcję. Zamiast jeść w restauracjach, zaczniemy gotować w domach i uprawiać warzywa w ogródkach czy na balkonach. Gdy odbijemy straty, wrócimy na dawne tory.
Nie wierzy pani, że trwające dziś ograniczenie konsumpcji zostanie z ludzkością na dłużej?
Nie. Na początku oczywiście nie będziemy kupować siódmej pary butów czy piętnastej, niepotrzebnej i drogiej sukienki. Ale jeśli nie zaangażujemy do ograniczania konsumpcjonizmu zarówno konsumentów, korporacje, jak i rządy, to konsumpcyjna machina ruszy z powrotem ze zdwojoną siłą.
Czyli post-pandemiczny świat wcale nie pójdzie innymi torami, niż spodziewaliśmy się przed wybuchem zarazy? Zachłanny konsumpcjonizm dalej będzie udziałem ludzkości?
Możemy sobie wyobrazić różne scenariusze, na przykład scenariusz dalszego nieograniczonego wzrostu. Jednak do tego potrzebujemy nieskończonego źródła energii i współpracy na poziomie ogólnoświatowym. Nasze zasoby są ograniczone. Wyczerpując je, nie dość, że zanieczyszczamy Ziemię, to jeszcze ją ograbiamy, szkodząc samym sobie. Od wielu lat kraje, których wcześniej nie podejrzewalibyśmy o współpracę, czyli Chiny, Rosja, Japonia, Unia Europejska i Stany Zjednoczone, wspólnie pracują nad fuzją termonuklearną. Jest to źródło energii, które odtwarza procesy zachodzące na Słońcu.
Brzmi jak coś, czego światu bardzo potrzeba.
Jeżeli projekt się powiedzie, to do końca wieku elektrownie termonuklearne mogą stać się naszym głównym, nieograniczonym źródłem energii. Dzięki nim nadal będziemy mogli się rozwijać gospodarczo - liczba mieszkańców na świecie będzie mogła swobodnie rosnąć, nie będzie problemów z dostępem do wody, bo będziemy odsalać wodę morską, zaczniemy eksplorować inne planety i tworzyć nowe habitaty.
Drugi scenariusz to koncepcja, której głównym hasłem będą ograniczenia. Zaczniemy wprowadzać całą masę regulacji prawnych, narzucanych zarówno na konsumentów, jak i na przedsiębiorstwa oraz kraje. To zresztą już się dzieje. Coraz więcej osób postuluje także, aby do ograniczeń, które sobie narzucamy, dołożyć przede wszystkim ograniczenie liczby ludzi na świecie.
Kontrowersyjne i tragiczne w skutkach dla gospodarki.
David Attenborough już dekadę temu mówił, że nasz świat utrzyma populację 15 mld ludzi, jeśli będziemy żyć jak Indianie, 2,5 mld ludzi, jeśli będziemy żyć jak Brytyjczycy i zaledwie 1,5 mld ludzi, jeśli będziemy żyć jak Amerykanie. Gospodarkę trzeba byłoby też przeformułować. Inna sprawa, że biorąc pod uwagę, że mamy dziś do czynienia ze starzejącym się społeczeństwem, że w wielu krajach rozwiniętych nie mamy zastępowalności pokoleń, a w społeczeństwie jest więcej ludzi powyżej 65 roku życia, niż dzieci w wieku poniżej 5 lat, ten scenariusz w jakiś sposób zaczyna być realny.
Na obecną chwilę zagrożenie jest jednak takie, że starzejące się społeczeństwo nie bardzo wpisuje się w gospodarkę opartą na nieustającym wzroście – starsze osoby inaczej wydają pieniądze, mniej inwestują, mniej konsumują. Ale być może właśnie z tego powodu starzejące się społeczeństwo jest rozwiązaniem na problemy, z którymi dziś się zmagamy.
Tylko kto będzie na nie pracował, skoro młodych ludzi będzie mniej?
Możemy sobie wyobrazić sytuację, w której gospodarka utrzymywana jest dzięki pracy robotów. Już teraz mamy do czynienia z postępującą automatyzacją. Firmy zatrudniające roboty, będą płaciły podatki, a ludziom będzie wypłacany uniwersalny dochód podstawowy.
Pytanie tylko, co zrobić z energią ogromnej rzeszy niepracujących ludzi. Z tego powodu najlepszym scenariuszem dla nas jest transformacja – na wielu wymiarach, także w sposobie mierzenia dobrostanu naszego świata – nie tylko wskaźnikami ekonomicznymi, ale także tymi dotyczącymi jakości życia.