– Poszukuję następcy ponieważ mam już swoje lata, poza tym kilka chorób. Serca, układu krążenia, reumatyczne. Ręce odmawiają mi posłuszeństwa i nie mogę już majsterkować przy szablach – mówi ze smutkiem pan Stanisław Szastak. Dorobek jego życia to kilkaset różnych narzędzi, część wykonana samodzielnie i niemożliwa do kupienia. Oraz ogromna wiedza dotycząca historycznej broni i jej renowacji.
O panu Stanisławie Szastaku dowiaduję się z wideo, zrealizowanego przez kanał Pasjonaci TV, którego autorzy poszukują ludzi z pasją w całej Polsce.
Pan Stanisław przez całe swoje życie zajmował się renowacją broni białej i innych elementów historycznego oręża i umundurowania. Teraz, ze względu na swój stan zdrowia, chce przekazać swoja cenną wiedzę i wyposażenie warsztatu osobie, która będzie kontynuować jego dzieło. Dzięki nagłośnieniu jego historii w serwisie Youtube, do pana Stanisława zgłosiło się już kilkadziesiąt osób. Poszukiwania odpowiedniego kandydata wciąż jednak trwają.
Na czym polega magia historycznej broni i kim jest idealny kandydat do przejęcia schedy pana Stanisława? Zapytaliśmy samego zainteresowanego.
Taka pracownia z szablami pewnie zajmuje sporo miejsca.
Ja sam mieszkam w bloku, a moja pracownia znajduje się po prostu w piwnicy. Są tam setki narzędzi. Pracuję w wielu różnych materiałach i do obróbki każdego z nich potrzebny jest odpowiedni sprzęt.
Na ścianach wiszą przeróżne piły do cięcia drewna, pilniki o wszelakich profilach, wiertarki do metalu, lutownice, spawarki…
To wszystko da się kupić w sklepie?
Niektóre z nich oczywiście się da. Ale też dużo zrobiłem sam. I tych narzędzi, najbardziej specjalistycznych, nie dostanie się absolutnie nigdzie.
Gdzie nauczył się pan fachu?
Moim mistrzem był, nieżyjący już, wybitny rzemieślnik i znawca broni, Jan Lusina. On przez dziesiątki lat wykonywał oręż i zbroje do wielkich polskich filmów historycznych, na przykład do Pana Tadeusza czy nawet starszych, wybitnych dzieł polskiego kina, takich jak Rękopis znaleziony w Saragossie czy Oko Proroka… A ja mu pomagałem.
Przy nim nauczyłem się bardzo dużo. Kiedy zmarł, starałem się kontynuować jego dzieło. Współpracowałem na przykład z kanałem TVP Historia. Poza tym często wykonuję bronie czy metalowe elementy umundurowania dla grup rekonstrukcyjnych.
Pamięta pan pierwszą broń, którą się pan zajmował?
To była stara, skorodowana szabla, którą kupiłem za jakieś grosze. Poszedłem z nią właśnie do warsztatu pana Lusiny. Żeby mi doradził, jak to w ogóle rozebrać i jak ją później oczyścić. I tak to się zaczęło.
Taki renowator szabli z pewnością jest również pasjonatem historii - ma pan jakąś ulubioną epokę historyczną?
Oczywiście, że epoka napoleońska! Wojska polskie w służbie Napoleona mają bardzo bogatą i piękną historię. Byliśmy z nim od samego początku, od Legionów we Włoszech, przez okres Cesarstwa, aż do końca. Szwoleżerowie gwardii, najdoskonalszej formacji lekkiej kawalerii, towarzyszyli Napoleonowi podczas zesłania na Elbę, walczyli u jego boku podczas 100 dni powrotu. No i byli przy nim do samej śmierci na Świętej Helenie.
Szwoleżerowie gwardii byli w swojej epoce bardzo sławni. Napoleon ogromnie szanował polskie oddziały. To dzięki ich męstwu uzyskaliśmy namiastkę utraconej ojczyzny, czyli Księstwo Warszawskie. Ten okres historyczny odpowiada mi również najbardziej, bo wojska były wtedy najbardziej dekoracyjne (śmiech).
Co da się wyczytać z takiej starej szabli?
Biała broń na początku XIX wieku była prawdziwym dziełem sztuki. To były bardzo ozdobne, wyrafinowane szable francuskie, austriackie czy niemieckie. Mocarstwa prześcigały się w tym, kto swoich generałów i marszałków uhonoruje najbardziej.
Napoleon obdarowywał swoich przybocznych szablami wykonanymi specjalnie dla nich, w pojedynczych sztukach. To były arcydzieła, prawdziwe cacuszka, z pięknymi dedykacjami - na przykład za wybitną odwagę w jakiejś bitwie. Rzemieślnicy, którzy wytwarzali taką reprezentacyjną broń, na przykład z manufaktury Klingenthal czy w Solingen, ci cyzelerzy to byli po prostu artyści.
Na czym dokładnie polega pana praca?
Ja zajmuje się przede wszystkim renowacją starych głowni, czyli inaczej mówiąc klingi białej broni. Nie jestem kowalem, zresztą wykuwanie ostrza byłoby bardzo trudne w moim warsztacie w bloku (śmiech).
Na rynku można znaleźć sporo gołych głowni, bez rękojeści i pochwy. I ja te właśnie elementy odtwarzam, robię tak zwane składaki. Najpierw staram się takie ostrze zidentyfikować, grzebię w literaturze i porównuję. Określam jej wiek i to, przy boku żołnierza jakiej jednostki mogła służyć. A potem zastanawiam się jaką dana szabla mogła mieć rękojeść i pochwę. I zabieram się za pracę.
Jakie materiały są do tego potrzebne?
To zależy od epoki. We wspomnianych przeze mnie czasach napoleońskich to był na przykład mosiądz, często złocony lub posrebrzany starymi technikami. Chociaż ich akurat nie można już dziś odtwarzać, ze względu na wykorzystywaną wtedy rtęć.
Pracowałem też w skórze, rogach zwierząt łownych i hodowlanych, całej gamie gatunków drewna. Pochwy mogą być stalowe, mosiężne, drewniane obszywane skórą, stalowe obszywane skórą... Każdy model czy wzór broni białej miał swoją pochwę, która musiała wyglądać w bardzo określony sposób.
Skąd się bierze takie materiały dziś?
Materiałów dokładnie takich, jak kiedyś, już się dzisiaj nie zdobędzie. Dzisiaj są na przykład zupełnie inne sposoby na wyprawianie skóry niż przed dwustu czy trzystu laty.
Sam mosiądz również różni się dziś od stopów wykorzystywanych na początku XIX wieku. Wtedy miał w sobie dużą domieszkę ołowiu, był przez to miękki, plastyczny i bardzo jasnego koloru. Aby uzyskać taki efekt, współczesny odlewnik musiałby specjalnie ten stop komponować, chociaż według zupełnie innych norm bezpieczeństwa. Identycznego, historycznego składu się już nie kupi.
Odtwarzanie zniszczonych elementów broni jest to zatem zawsze jakaś rekonstrukcja, na bazie materiałów w miarę dostępnych. Chociaż ja zawsze staram się zbliżyć jak najbardziej do oryginału. Żeby osiągnąć ten efekt, trzeba się sporo naszukać.
Trudno mi wyobrazić sobie, kto poza grupami historycznymi i filmowcami interesuje się w Polsce taką bronią.
W naszym kraju jest całkiem prężne środowisko prywatnych kolekcjonerów. W tym paręnaście bardzo poważnych nazwisk, pasjonatów, którzy mają w swoich zbiorach prawdziwe arcydzieła. I którzy wydają na to równie poważne pieniądze.
Co mnie najbardziej cieszy, to fakt że nie trzymają swoich zbiorów zamkniętych w domach. Udostępniają je na wystawach, publikują książki, tworzą małe, prywatne muzea.
A ile kosztuje taka szabla? Czy przeciętnego Kowalskiego byłoby stać na taką kolekcję - oczywiście na trochę mniejszą skalę?
Może, ale jest to dość kosztowne hobby. Więc bogactwo takiej kolekcji zależy mocno od stanu portfela. Niektóre egzemplarze kosztują po kilkadziesiąt tysięcy złotych.
A sama późniejsza renowacja?
To zależy od modelu broni, jej wieku, no i tego, co jest w jej do zrobienia. Jeżeli jakaś drobna rzecz, to naprawa może zamknąć się w parudziesięciu złotych. Ale jeżeli poważniejsza to do kilku, kilkunastu tysięcy.
Czy osoba, zajmująca się renowacją broni, musi posiadać jakieś szczególne cechy?
To jest praca bardzo czasochłonna, bardzo precyzyjna. Trzeba być cierpliwym i dokładnym. Ważna jest również dusza odkrywcy, szperacza, poszukiwacza. Nie zawsze odpowiedź na to, jak zrekonstruować daną broń, jest podana na tacy. Do wielu rzeczy trzeba dojść samemu. Ja dużo czerpię z literatury, mam bardzo bogate zbiory na ten temat.
No i samemu trzeba mieć sporą wiedzę. A co najważniejsze - trzeba po prostu to kochać. Ja tę miłość w sobie mam cały czas. Dla mnie to najpiękniejsze zajęcie na świecie, które przez cały czas pracy sprawiało mi ogromną przyjemność. No, ale chciałaby dusza do raju… Ręce mi już na to nie pozwalają.
Zwyrodnienie stawów w dłoniach i palcach to choroba wszystkich rzemieślników. I innych, którzy robią coś ręcznie. Również moje dłonie odmawiają mi już posłuszeństwa.
To dlatego szuka pan ucznia.
Szukam następcy, który kupi ode mnie całe wyposażenie warsztatu: narzędzia, urządzenia, wzory, formy, technologie. I którego będę mógł przyuczyć do fachu.
Ma pan jakieś wymagania względem kandydatów?
Wymagam podstawowej wiedzy. Z kompletnym laikiem byłoby raczej dość trudno. By zacząć ten fach, trzeba już coś wiedzieć o metalach, drewnie i skórze. Idealny kandydat to oczywiście osoba, która ma w sobie takie zamiłowanie, którą ciągnie w tym kierunku. Ale dobrze, jakby miała jakieś kierunkowe wykształcenie, na przykład ślusarstwo wyrobów artystycznych.
To może być zresztą grupa pasjonatów. Moich narzędzi i samej pracy przy szablach wystarczy na kilka osób (śmiech). Ale naprawdę ważne, żeby mieli już jakieś podstawy. Raczej nie ma możliwości, żebym ja uczył wszystkiego od początku, od metaloznawstwa, technologii - czyli tego, czego uczą przykładowo w szkołach zawodowych. To by już przerastało moje możliwości.
Czy znalazł się już odpowiedni kandydat?
Mam sporo zgłoszeń, ale często są to osoby, które chcą czegoś wybiórczo - a to jednego narzędzia, jakichś rytów, a to samego liźnięcia fachu.
A ja po prostu muszę to powiązać jedno z drugim. Ja już zdecydowałem, że rezygnuję, że przechodzę na totalną emeryturę i chcę się kompletnie od tego wszystkiego odciąć.
Bo jakby został warsztat, to by pana wciąż kusiło.
Cały czas mnie kusi! Też jestem kolekcjonerem, widzę w swoich własnych szablach, że coś można by poprawić, coś zmienić, że czegoś brakuje. Korci, żeby pomajsterkować. Ale niestety potem ogromnie bolą mnie palce, muszę robić okłady, smaruję się specyfikami, chodzę na rehabilitację... No więc z czegoś muszę zrezygnować.
Wartość sentymentalna jest nie do wycenienia. Będzie mi bardzo ciężko się z tym rozstać. Jak sobie wyobrażam, że w warsztacie zostaną puste ściany, to jest mi bardzo smutno. Będę to naprawdę długo przeżywał.